- Boimy się Dybali, bo on wprowadza zamęt w obronie rywali. Ale gdybyś mi powiedział: weź dowolną liczbę piłkarzy z Juventusu i zastąp nimi tych z Realu, których uważasz za słabszych, to - z ręką na sercu - biorę tylko jednego. Bonucciego. Gdybym mógł go wziąć i wystawić za Varane’a to czekałbym spokojnie aż podniesiemy puchar – mówi Alberto, odstawia piwo i zaczyna gestykulować, opisując swoich bohaterów z Realu i pokazując, jakim murem jest obrona Juventusu. - Taki mur. A przed tym murem piłkarzem zaprawieni w elicie hiszpańskiej ligi: Higuain, Mandżukić, Dani Alves – mówi Alberto.
O Bale’u mówi niewiele. Bale pewnie zacznie finał na ławce, nie grał od końca kwietnia, w tym czasie Isco i inni dotychczasowi rezerwowi tak się rozpędzili, że mało kto w Madrycie teraz za Bale’em tęskni. Ale Cardiff tęskni bardzo.
Siedzimy w barze Elevens, który Bale, chłopak z Cardiff, otworzył niecały miesiąc temu, na początku maja. Bar jest w okolicy stadionu. Właściwie całe ligomistrzowe Cardiff jest w okolicach stadionu. Tylko strefa kibica przy porcie jest zachętą, żeby zrobić jakiś spacer dalej. Ale to co najważniejsze dzieje się na niecałych dwóch kilkometrach między stadionem a hotelem Realu. Tędy płynie od rana rzeka kibiców i coraz trudniej o wolne miejsce. Jeśli mieszkasz blisko stadionu, to nie wychodzisz ze świata Ligi Mistrzów i piłkarskich wspomnień. Idziesz pobiegać, wpadasz na Predraga Mijatovicia. Idziesz do restauracji – na Hugo Sancheza.
Ale bar Elevens jest w samym centrum tego centrum. Kilkadziesiąt metrów od zamku, na którym podobizna Bale’a wisi na honorowym miejscu. Bar jest przy ulicy zamienionej w główny deptak finału. Właśnie idzie deptakiem grupa Hiszpanów w strojach torreadorów i tańczy do muzyki puszczanej z głośników. Za nimi grupa kibiców śpiewa o tym co w sobotę zrobi Cristiano. Ale jeśli zaczniesz się uważnie przyglądać, wyjdziesz porozmawiać, to znajdziesz tu nie tylko Hiszpanów i Włochów, ale dziesiątki historii z całego świata. Tu grupa Chińczyków. Tam Brazylijczyk z Belo Horizonte, w koszulce Atletico Mineiro, stały bywalec finałów, idzie z kuzynem z Ribeirao Preto, miasta Socratesa. Kuzyn debiutuje na finale. Chwilę przed nimi przechodził kibic z Rio, w koszulce Botafogo. Dalej jest trójka Polaków w koszulkach Barcelony i szalikach Juventusu.
Barcelona kibicuje w sobotę Juventusowi, choć okładkę barcelońskiego „Sportu” z tytułem „Forza Juve” nasi trzej Polacy uważają za lekko niesmaczną. Są z Białegostoku i Warszawy. Przyjeżdżają na finały co roku. Trochę się martwią, czy zdążą obejrzeć finisz ekstraklasy, bo ich samolot ląduje w Polsce dopiero w niedzielę o 18. Ale to jeszcze nic przy zmartwieniach Alberto i jego ekipy. Wylecieli z Madrytu w piątek. Ale dolecieli do Cardiff dopiero w sobotę rano. Mieli bilety z Madrytu do Bilbao, z Bilbao do Londynu. Były tanie. Ale w Bilbao lot do Londynu został odwołany. Więc kupili bilety z powrotem do Madrytu, z Madrytu do Bristolu, w Bristolu wynajęli samochód i są. Ale już nie było tanio. Teraz Alberto trzyma kciuki i za Real i za linie lotnicze, żeby znów nie wycięły numeru. Na szczęście ma na powrót sporo czasu, wziął w pracy wolny poniedziałek. Takich jak on, którzy trafili do Cardiff dopiero w sobotę i teraz pytają „Którędy na stadion”, jest wielu.
Na stadion idzie się stąd pięć minut. Jeśli wyjdziesz do ogródka baru Bale’a, zobaczysz w prześwicie między domami, jak gigantyczny Bale z reklamy British Telecom na budynku obok stadionu układa dłonie w serce, swój firmowy gest. Wydaje się, że nie może być już w okolicy więcej Bale’a. Ale gdy się pożegnamy z Alberto, pojawi się jeszcze pani z tekturowym Garethem pod pachą, i z flagą Walii na ramieniu. Stanie przed barem i będzie czekała na chętnych do zdjęć. Zestaw do robienia selfie, wersja Cardiff 2017. A postawienie tekturowego Bale’a z jakiegoś powodu stanie się dobrą okazją do tego, żeby kibice z kolejki do baru odśpiewali głośno, że „Puta Barca!”
Tak, do wejścia do baru jest kolejka. Raz dłuższa, raz krótsza, ale nie znika. I tak od rana. Już w piątek bar był oblężony. – Zamknęliśmy dzień z 20 tysiącami funtów w kasie, tak jeszcze nie było – mówi barman. Ale ten rekord nie przetrwa nawet pół soboty, dzień finału to szaleństwo. Szczęśliwy ten, kto ma gdzie odstawić piwo, gdy już dostanie się do środka. A właściwie każdy odchodzi od baru z tym samym zamówieniem. Bale Ale. Piwo warzone specjalnie dla tego baru i firmowane przez Bale’a. Bale Ale leje się bez przerwy. Choć akurat jeden z kolegów Alberto się wyłamał, zamówił colę z lodem i teraz ukradkiem do tej coli leje whisky z reklamówki. A reklamówkę wysuwa ze sportowego worka z herbem Realu. I jest coraz bardziej zadowolony. Wokół nas pełno pamiątek zebranych przez Bale’a, ale nie tylko jego pamiątek. Są koszulki podpisane przez Pelego, Franka Rijkaarda, Michaela Jordana, jest rakieta Rogera Federera, rękawice Floyda Mayweathera, buty Sama Warburtona, rugbisty który w Cardiff chodził z Bale’em do szkoły. Bale wystawił m.in. swoje buty z wygranego finału Ligi Mistrzów w Lizbonie w 2014 i koszulkę z wygranego finału w Mediolanie, z 2016.
- Bale się skończył w Realu? No gdzie tam – oburzają się i znów zaczynają gestykulować. – Nie słuchaj tych plotek, że najchętniej byśmy go opchnęli Manchesterowi United albo innemu chętnemu. My pamiętamy ile Bale zrobił dla Realu. Może mieć teraz słabszy czas. Dzisiaj na pewno bym wybrał Isco a nie jego. Ale zobaczysz za rok. Przecież on jest młody, jeszcze nie ma 28 lat – tłumaczą. Obok nowi goście baru zaczynają rozgrzewkę przed finałem. Śpiewają o tym, że strzeli Sergio Ramos. Potem o tym, jak to kiepsko być kibicem Atletico i przegrać finał. A potem zaczynają skakać. „Es polaco el que no bote”. Kto nie skacze, jest Polakiem. Polakiem, czyli Katalończykiem, bo tak Katalończycy bywają w Hiszpanii nazywani. Potem jest pora na śpiewane wspomnienia o czasach Juanito i Santillany, a potem, w odruchu lojalności wobec tych z kolejki, trzeba dopić piwo, zwolnić miejsce w barze i wtopić się w tłum przy stadionie. Będzie w tym tłumie jeszcze kilka godzin, żeby się zastanawiać, jak zdążyć na Jagiellonię, czy znów nie odwołają niczego w Bilbao i kto wygra ten finał.
***
Gigi. Człowiek, który nie stał się bufonem
W sobotę o Puchar Europy gra Gianluigi Buffon, swój chłop. Nie bez wad, ale tak bardzo swój, że wielu chce by ich wybawił od wojen Messiego z Cristiano i zdobył Złotą Piłkę. CZYTAJ WIĘCEJ >>
Lufy karabinów i gorączka zarabiania w Cardiff
Są obawy, że finał Ligi Mistrzów udusi się w małym Cardiff. Ale nie jest też wykluczone, że to będzie bardzo przyjemne duszenie. Że będzie to finał ciasny, ale własny. CZYTAJ WIĘCEJ >>
Kontrowersje w Hiszpanii przed finałem Ligi Mistrzów
Hiszpańskie okładki gazet wywołały sporo emocji przed finałem Ligi Mistrzów. Kibice zachwycają się pierwszą stroną "Marki", ale krytykują : "Sport" i "Mundo Deportivo". CZYTAJ WIĘCEJ >>