To wydarzyło się zaraz po meczu. Sędzia odgwizdał jego koniec, a kibicom i piłkarzom Legii Warszawa ulżyło, bo w końcówce mieli spore problemy, by utrzymać remis 1:1, który dawał im awans. Ale Goncalo Feio zamiast odetchnąć, odwrócił się w kierunku trybuny gości. Najpierw ją uciszał, później wyciągnął przed siebie środkowe palce, a na koniec jeszcze wykonał "gest Kozakiewicza". Mało? Po chwili ruszył w stronę ławki rywali. Nie tylko po to, by zwyczajowo podziękować trenerowi Broendby, ale też by uciszyć jego asystentów i rezerwowych.
- Feio podszedł do nas i powiedział, że mamy wracać do domu - powiedział na pomeczowej konferencji Jesper Sorensen, trener Broendby. - Mamy do Legii szacunek i nie uważamy takiego zachowania za normalne. Nie wiem, czego się spodziewał. Musieliśmy zareagować. Widocznie chciał konfrontacji - dodał. Faktycznie, po chwili między piłkarzami i trenerami obu zespołów doszło do przepychanki.
Stało się więc to, czego spodziewali się kibice z całej Polski, gdy Legia Warszawa ogłaszała podpisanie kontraktu z Goncalo Feio. Zgadzali się niemal wszyscy: do klubu trafia zdolny trener, świetny taktyk, ale mający problem z kontrolowaniem swoich emocji, co pokazywał i w Wiśle Kraków, i w Rakowie Częstochowa, i w Motorze Lubin, gdzie rzucił w prezesa podkładką pod dokumenty, rozbijając mu łuk brwiowy. Feio, dotychczas był w Legii spokojny. Aż do tego momentu.
Feio pojawił się w sali konferencyjnej kilka minut po Sorensenie. Już pierwsze pytanie dotyczyło jego zachowania po meczu. Dziennikarz zawarł w pytaniu tezę, że trener Legii Warszawa powinien reprezentować wartości klubu i zachowywać klasę. Feio przerwał w połowie zdania.
- Pan pracował w Legii? Nie? No widzi pan. Ja tu pracowałem, pan nie. Znam jej wartości - skontrował, a dalej odnosił się już do sedna sprawy. - Wiem, co teraz będzie mówione, bo mam przypiętą łatkę. Będziecie po mnie jechać. Ze trzy tygodnie to potrwa. Szkoda, że w Danii nikt nie zauważył ich zachowania wobec nas. Musimy walczyć z kompleksami. Nie jesteśmy gorsi od innych. Zachowujemy się z klasą, dopóki inni szanują nas. Pierwszą drużyną, która prowokowała, było Broendby. Ale wiem, co będzie. Jestem czarnym charakterem. Jasne - mówił emocjonalnie. - Ale trzeba każdego szanować. Jak ktoś cię atakuje na ulicy, to się nie bronisz? Mam inne podejście do życia. Nie damy się nikomu poniżać. Ani Broendby, ani Realowi Madryt, ani Manchesterowi City. Jeśli będą nas atakować, to będziemy odpowiadać - mówił Portugalczyk. I dorzucił jeszcze jedno zdanie: "Będę bronił Legii aż do śmierci!".
Feio został też poproszony, by powiedział, co konkretnie robili Duńczycy w meczu u siebie, gdy mieli zacząć prowokacje. - Dotychczas nic o tym nie słyszeliśmy. Proszę opowiedzieć - stwierdził jeden z dziennikarzy.
- To nie wybrzmiało, bo tam byłem najgrzeczniejszy. Dlatego się o tym nie mówi. Przy 0:1 i przy 1:2 Duńczycy nas prowokowali. Chcieliśmy sprawdzać jedną z akcji na VAR, to powiedzieli nam, że mamy siedzieć cicho. Obrażali nas. Nie chcę powtarzać w jaki sposób. Wtedy swój sztab nawet uspokajałem, bo wiedziałem, że jest następny mecz. Ale dzisiaj? Wysłałem Duńczyków do domu, bo na to wskazywał wynik - powiedział.
W pozostałej części konferencji Feio mówił o sprawach piłkarskich. - Przede wszystkim musimy pamiętać o wartości rywala, którego pokonaliśmy. Jakość piłkarska Broendby jest bardzo duża. Wygraliśmy ten dwumecz, bo byliśmy zespołem lepiej zorganizowanym. Nawet dzisiaj Kacper Tobiasz zagrał fenomenalny mecz, ale większość zagrożenia rywali brała się ze strzałów z dystansu. Przed resztą potrafiliśmy się obronić i nie mieliśmy większych trudności. Ostatecznie strzelili nam gola tylko po rzucie karnym. Bez niego nawet tego gola by nie mieli. Chcielibyśmy grać piłką, dominować, ale na dziś polskiej ligi na to nie stać. Ale w sporcie chodzi o to, by wygrywać. Znaleźliśmy sposób i wygraliśmy - powiedział.
W tym sezonie Legia ma dwa cele, oba wyartykułowane przez Feio jeszcze przed pierwszym meczem: awans do Ligi Konferencji Europy i zdobycie mistrzostwa Polski. Pokonanie Broendby w dwumeczu (4:3) było absolutnie kluczowe, by spełnić pierwszy z nich. W ostatniej rundzie kwalifikacji czeka bowiem zespół wyraźnie od Legii słabszy - łotewska Auda Kekava lub kosowska Drita Gnjilane (ich mecz jeszcze trwa).
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!