Skandaliczne zachowanie trenera Legii. "Gest Kozakiewicza" to był tylko początek

Dawid Szymczak
To był kolejny Cud nad Wisłą. Legia Warszawa nie przeprowadziła przed przerwą choćby jednej składnej akcji, nie zdradzała żadnego pomysłu na atak, niemal nie wychylała nosa z własnej połowy i panikowała pod byle naciskiem rywali, a i tak strzeliła gola na 1:1. Kluczowego dla awansu do kolejnej rundy - jak się okazało. Emocje nie opadły nawet po meczu. Goncalo Feio pokazał w kierunku trybuny gości "gest Kozakiewicza" i dwa środkowe palce, co wywołało przepychankę całych zespołów.

Piłka nożna przez to, że jest sportem nieskowynikowym, bywa niesprawiedliwa. Częściej niż choćby siatkówką czy koszykówką, w których to punkty zdobywa się co chwilę, rządzi nią przypadek. I Legia Warszawa w dwumeczu z Broendby na tym skorzystała. Ze 180 minut w dwumeczu dobrze grała mniej więcej przez pół godziny - w drugiej połowie meczu w Kopenhadze. W rewanżu odstawała za to w niemal każdej statystyce: oddała siedemnaście strzałów mniej, miała też mniej uderzeń celnych - o dziesięć, znacznie rzadziej posiadała piłkę (33 proc.), miała raptem jeden rzut rożny (rywale siedem) i aż 39 mniej niebezpiecznych ataków (34 - 73). Słabsza była NIEMAL w każdej statystyce, bo akurat goli strzeliła tyle, co rywale.

Zobacz wideo Nowa rzeczywistość Probierza. Garnitury, zegarki, ranking najprzystojniejszych selekcjonerów

Mimo to, kwestia szczęścia bywa w futbolu niedoceniana. Marginalizują ją wszyscy - z trenerami na czele, bo akurat w ich świecie walka z przypadkowością na boisku jest jedną z głównych misji. Dlatego tak często rozprawiają o kontrolowaniu meczów, o panowaniu nad sytuacją. Czasem to bajki. Dorabianie teorii do wyniku. Ale ulegamy temu wszyscy - dziennikarze, kibice i piłkarze także. To bez sensu. Napiszemy więc wprost: Legia awansowała, choć w dwumeczu była zespołem słabszym, a nad zremisowanym 1:1 rewanżem kontrolę miała tylko chwilami. Częściej ratował ją Tobiasz. I szczęście właśnie.  

Fatalna pierwsza połowa i wymowne zachowanie Goncalo Feio

Kiedyś w grze FIFA wgrany był komentarz, który podsumowywał najgorsze akcje: "Piłkarz kręci głową, mam nadzieję, że nie skręci sobie karku". I nic trafniej nie streszczało zachowania Goncalo Feio przy linii bocznej. Kręcił głową nieustannie. Najpierw z niedowierzaniem, później z frustracją. Załamywał ręce nad kolejnymi stratami piłki środkowych pomocników, nad wiecznie opóźniającym rozegranie akcji Goncalvesem, nad niecelnymi podaniami Tobiasza, nad zagubionym Pankovem, bezużytecznym Gualem. Nad swoją drużyną w ogóle.

W tym sezonie Legia ma dwa cele, oba wyartykułowane przez Feio jeszcze przed pierwszym meczem: awans do Ligi Konferencji Europy i zdobycie mistrzostwa Polski. Rewanżowe spotkanie z Broendby było absolutnie kluczowe, by spełnić pierwszy z nich. W ostatniej rundzie kwalifikacji czeka bowiem zespół znacznie słabszy - łotewska Auda Kekava lub kosowska Drita Gnjilane. Wystarczyło więc przejść Broendby, by jedną nogą być już w fazie ligowej LKE. I choć występy Legii na początku sezonu są bardzo nierówne, a ich największym plusem pozostaje to, że lepsze ma wyniki niż dokonania w grze, to tak słabej pierwszej połowy jeszcze nie rozegrała. Przypadła akurat na tak istotny mecz.

Legia długo miała szczęście. W końcu nawet tego zabrakło

Sam początek - dość spokojny i nudny - nie zwiastował nadchodzącej beznadziei. Ale już od 10. minuty kwestia awansu Legii, mającej jednobramkową przewagę po meczu w Kopenhadze, wisiała na cienkim włosku. Dwukrotnie drużynę ratował Kacper Tobiasz - to znamienne, że kibice tego wieczoru trzy razy skandowali jego imię i nazwisko. Najpierw świetnie odbił strzał z dystansu, a później wybronił jeszcze sytuację sam na sam. Można było odetchnąć, ale należało się też spodziewać, że bramkarz Legii nie zatrzyma wszystkich strzałów w tym meczu. Jego koledzy postanowili to jednak sprawdzić - stali więc na własnej połowie, oddawali rywalom piłkę i pozwalali im bawić się w najlepsze.

Jeszcze w 22. minucie Legia miała bardzo dużo szczęścia, gdy bardzo nieodpowiedzialnie piłkę w środku pola - raptem kilka metrów przed swoim polem karnym - stracił Goncalves. Zawodnicy Broendby zareagowali błyskawicznie i zaraz po przejęciu przytomnie zagrali ją do Yuito Suzukiego. Japończyk nie dość, że łatwo zwiódł wracającego Goncalvesa, to jeszcze oddał strzał, który po niefortunnym odbiciu od nóg Sergio Barcii prawie wpadł do bramki. Tobiasz po rykoszecie nie miał żadnych szans, by zdążyć do piłki. Liczył więc - identycznie, jak kibice - jedynie na łut szczęścia.

I o ile w tamtym momencie go nie zabrakło, to już kwadrans później nic już Legii nie uratowało - po faulu Pawła Wszołka sędzia podyktował rzut karny, który bardzo spokojnie, niemal bez użycia siły, wykorzystał Daniel Wass. Ale żeby w ogóle do rzutu karnego doprowadzić, piłkarze Legii kolejny raz musieli wykazać się brakiem umiejętności utrzymania się przy piłce i reakcji na jej stratę. Byli ospali, zestresowani i nieodpowiedzialni. Niemal wszystko wskazywało na to, że piłkarze Broendby po wyrównaniu wyniku dwumeczu lada moment ruszą po kolejnego gola.

Skandaliczne zachowanie trenera Legii Warszawa. Gest Kozakiewicza i środkowe palce w kierunku trybun

Wtedy jednak wydarzyło się coś kompletnie nieoczekiwanego. Legia wyprowadziła niepozorną kontrę, wywalczyła rzut wolny niedaleko od pola karnego. Ruben Vinagre dośrodkował idealnie - mocno, ze świetną rotacją i na odpowiedniej wysokości, by już pierwszy zawodnik Legii - Pankov - trącił ją głową i zdobył bramkę. To była pierwsza dobra okazja w meczu. I na długo pozostała jedyną, bo dopiero pod koniec drugiej połowy Gual, Luquinhas i Morishita mieli dobre sytuacje do oddania strzałów - każdy z nich za długo jednak zwlekał i ostatecznie żaden nawet nie uderzył na bramkę.

Druga połowa była lepsza. Po pierwsze - trudno, by była gorsza. Ale, po drugie - obrońcy i pomocnicy Legii przestali tak często tracić piłkę. Zaczęli grać nieco odpowiedzialniej, a przy coraz bardziej ryzykujących rywalach Legia zyskała okazje do przeprowadzenia kontrataków. I choć robiło się po nich groźnie, to druga bramka nie padła. To dlatego doliczony czas gry tak bardzo trzymał w napięciu. To dlatego fetowana była każda interwencja Tobiasza. Gdy łapał piłkę i kładł się na niej, by ukraść kolejne sekundy, kibice wpadali w ekstazę. Legia miała jednego bohatera - właśnie Tobiasza. To jemu zawdzięcza awans. Pozostali piłkarze też to wiedzieli, bo tłumnie ruszyli do swojego bramkarza z gratulacjami zaraz po ostatnim gwizdku. 

Później było już mniej sielankowo, bo między piłkarzami i sztabami obu drużyn doszło po meczu do przepychanki. A zaczęło się od niegodnego zachowania Goncalo Feio, który zaraz po zakończeniu spotkania pokazał w kierunku trybuny gości oba środkowe palce, a po chwili jeszcze "gest Kozakiewicza". Ponadto, przy podziękowaniu trenerowi rywali uciszał resztę jego sztabu. Stylu zabrakło więc i na boisku, i poza nim. Ale awans jest i punkty do rankingu UEFA także. 

Przyczyny takiego zachowania trener Feio wyjaśniał na pomeczowej konferencji prasowej. Relację można przeczytać TUTAJ. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.