Lewandowski kontra Kucharski. Było gorąco. Specjaliści od taśm z Tupolewa zadecydują

Kacper Sosnowski
Choć kolejne rozprawy miały odbyć się w lutym i marcu, to już wiadomo, że adwokaci Cezarego Kucharskiego i Roberta Lewandowskiego na sali sądowej najwcześniej spotkają się ponownie w lecie. W czwartek obie strony, w sprawie o szantaż, którego miał dopuścić się agent, opuszczały gmach Sądu Rejonowego dla Warszawy - Śródmieścia w mieszanych nastrojach.

Najpierw uśmiechnąć mogli się obrońcy piłkarza. Dzień przed pierwszą rozprawą do sądu wpłynął ich wniosek, aby proces nie był jawny. Prowadzący sprawę sędzia Łukasz Zioła na dzień dobry wezwał zatem zgromadzonych na sali kilkudziesięciu dziennikarzy, by wyszli za drzwi. I zajął się rozpatrywaniem wniosku. Procedowano długo. Po dwóch godzinach sąd ogłosił, że przychylił się do prośby poszkodowanych.

Zobacz wideo

- Sąd może wyłączyć jawność rozprawy, gdyby jawność mogła naruszyć ważny interes prywatny stron postępowania. Szczególnie że materiał dowodowy sprawy zawiera informacje z postępowania cywilnego toczącego się z wyłączeniem jawności - usłyszeliśmy. Dziennikarze ponownie musieli zatem salę opuścić.

Adwokaci Lewandowskiego chcieli niejawnej rozprawy

- To wbrew naszemu stanowisku – komentował to potem obrońca Kucharskiego, mecenas Krzysztof Ways. - Byliśmy za tym, żeby postępowanie było transparentne. Nasz klient nie ma nic do ukrycia. Powinniśmy prowadzić sprawę przy pełnej jawności. Taka jest jednak decyzja sądu i ją szanujemy – oznajmił.

Mec. Ways potwierdził przy okazji informacje Sport.pl, że jeszcze kilka tygodni temu strona Lewandowskiego nie miała nic przeciw jawności postępowania. Być może była to tylko zasłona dymna. - Wcześniej była deklaracja drugiej strony, aby to postępowanie było jawne. Zostało to jednak zmienione wskutek wniosku złożonego dzień przed rozprawą – przyznał Ways.

Jednocześnie sąd przychylił się też do jednego z wniosków obrońców, by jawna była choć część procesu.

- Sąd uwzględnił część naszej argumentacji. Stąd też ujawni tę część rozprawy, na której będą publikowane nagrania rozmowy – przekazał mecenas Oskar Sitek.

Przypomnijmy, że nagrania (i ich stenogramy) już od ponad roku są udostępnione w mediach. To z nich mogliśmy usłyszeć, jak przebiegał fragment rozmowy ze stycznia 2020 r. z restauracji Baczewski w Warszawie. To w tej konwersacji pada kwota 20 mln euro, których miał domagać się od Lewandowskiego jego były agent. "Tyle jest jakby warty, myślę, twój spokój (…) za to, że będę krył do końca życia, że jesteście ty i twoja żona oszustami podatkowymi" - powiedział Kucharski. Dla Lewandowskiego i prokuratury ten fragment jest szantażem, a dla Kucharskiego "przedłużeniem" negocjacji prowadzonych przez pełnomocników od kilkunastu miesięcy w sprawie rozliczenia jego wyjścia ze spółki. W sądzie gospodarczym w Warszawie jest zresztą prowadzona o to inna sprawa, którą menedżer wytoczył spółce RL Management.

Taśmy Lewandowskiego zanalizują specjaliści od nagrań z Tupolewa

Adwokaci Kucharskiego mogli być jednak zadowoleni z tego, że sąd przychylił się do ich wniosku o dokładniejsze zbadanie nagrań, które są jednym z głównych dowodów w sprawie.

- Wnosiłem m.in. o to, aby sąd najpierw zajął się ustaleniem autentyczności nagrań. To jest szczególna sprawa - o wypowiedziane słowa i zdania. Dlatego uważam, że nagrania tych słów, a konkretnie potwierdzenie autentyczności ich zapisu jest kluczowe. To będzie ważne, jeśli oczywiście nagranie jest autentyczne, bo w innym przypadku trudno się nim zajmować – po prostu powinny trafić do kosza - mówił nam jeszcze dzień przed rozprawą mecenas Ways.

- Jestem spokojny, bo nagrania są oczywiście autentyczne – przekazywał pytany przez nas o ten wątek, adwokat Lewandowskiego prof. Tomasz Siemiątkowski, który w dniu rozprawy nie chciał się wypowiadać.

Strona Kucharskiego miała zastrzeżenia co do autentyczności trzech załączonych w akcie oskarżenia ekspertyz zamówionych przez prokuraturę.

Jak usłyszeliśmy nieoficjalnie, z tą oceną były pewne perypetie. Jeden z biegłych miał zakomunikować, że aby się kategorycznie wypowiedzieć w sprawie autentyczności materiału, trzeba przeprowadzić tzw. analizę przydźwięku sieciowego (z ang. electric network frequency). Polega ona na analizie zawartego w nagraniu dowodowym sygnału (wytwarzanego przez prąd), który może ulegać rejestracji równolegle z właściwym zdarzeniem akustycznym. Nie mógł jednak tego badania wykonać. Podobnie problemy pojawiły się w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Lublinie. Materiały finalnie oceniono tam jednak jako autentyczne.

Ponieważ sąd w czwartek poprosił, by uzupełnić postępowanie dowodowe z nagrań, oznacza to, że uznał za słuszne wykonanie kolejnych analiz fonicznych. Zlecił analizę niezależnemu ekspertowi. Według naszych ustaleń sprawa trafi teraz do krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Prof. dr. Jana Sehna. To ten sam zakład, który zajmował się analizą "czarnych skrzynek" z prezydenckiego Tupolewa, który rozbił się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku.

Sąd dał też końcowy termin na tę analizę. Ma ona być gotowa do czerwca.

- Opinia biegłych zajmie trochę czasu. Zakładam, że na salę rozpraw wrócimy najwcześniej w wakacje – ocenił to po czwartkowej rozprawie mecenas Ways. - Jeśli nagrania zostaną uznane za autentyczne, sąd dokona na sali odsłuchania ich kluczowych fragmentów. Po ich odsłuchaniu będzie postępowanie dowodowe, w zakresie treści i słów obu panów – dodał mecenas Sitek.

To oznaczać może jedno. Na sali sądowej przez najbliższe kilka miesięcy nie będzie działo się nic, a temat procesu powróci latem. Obie strony mają w planach przesłuchania poszkodowanych, czyli Roberta Lewandowskiego i jego żony, ale też współpracowników i bliskich. Nie wiadomo jednak, kiedy i w jakiej formie do tego dojdzie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.