Jakub Przygoński, piąty kierowca Rajdu Dakar, dla Sport.pl: To był najtrudniejszy rajd w moim życiu. Przeżyliśmy krytyczny moment

Jechaliśmy bardzo szybko. Zanim się zorientowaliśmy, wjechaliśmy z pełną prędkością w ostry zakręt, wyrzuciło nas z drogi. Spadliśmy pięć metrów. To była mrożąca krew w żyłach sytuacja, która mogła zakończyć naszą przygodę, ale szczęście było z nami - opowiada Jakub Przygoński, kierowca Orlen Teamu.
Kuba Przygoński Kuba Przygoński mat. prasowe

W jednej chwili wszystko mogło się skończyć

Damian Bąbol: Zregenerowałeś się już po powrocie? 

Jakub Przygoński: Pewnie jeszcze trochę czasu będę potrzebował. To był niezwykle intensywny wysiłek. Myślę, że tydzień, góra dwa i powinienem odzyskać świeżość. Do domu wróciłem w poniedziałek. Próbowałem się wyspać, ale nie było szans. Obudziłem się w środku nocy. Wszystko przez ciągle zmieniające się strefy startowe. 

Jak będziesz wspominał Rajd Dakar 2018? 

- To była wspaniała impreza. Osiągnąłem najwyższe miejsce w karierze. Przejechaliśmy 9 tys. kilometrów, musieliśmy sobie radzić w ekstremalnych warunkach. Przeżyliśmy mnóstwo przygód natury technicznej i fizjologicznej. Zaraz na początku wyścigu mój pilot Tom miał problemy zdrowotne. Doznał choroby lokomocyjnej. Ciągle chciało mu się wymiotować. W samochodzie mieliśmy... mocny "Meksyk". Na początku etapu Tom powiedział mi, że źle się czuje, ale dodał, abym się nie przejmował i skupił na jeździe. Posłuchałem i gnałem ile fabryka dała, ale później to się dopiero zaczęło. Na szczęście wziął odpowiednie lekarstwa, przeszło mu i od następnych odcinków czuł się znacznie lepiej.

Samo ukończenie Rajdu Dakar można uznać za sukces?

- Dwa tygodnie ciągłej walki na bezdrożach Ameryki Południowej, stres, praca od rana do późnych godzin w nocy, to wszystko sprawia, że zawsze jest duma na mecie. Ale ja na Dakar pojechałem w jednym celu. Chciałem się ścigać i wykonywać swoją robotę najlepiej, jak się da. Zależało mi na poprawieniu wyniku z ubiegłego roku i ten cel zrealizowałem.

To był krytyczny moment

Który etap był najtrudniejszy? 

- Dakar miał 14 odcinków i tak naprawdę 12 z nich było ekstremalnie trudnych. Na każdym mieliśmy dylematy w stylu: "uda się, nie uda się". Sebastian Loeb odpadł, zakopaliśmy się w podobnej wydmie. Sytuacja niemal bez wyjścia. Ani do przodu ani do tyłu. Było beznadziejnie. Wyszliśmy z samochodu i zaczęliśmy go odkopywać. Cud, że ruszyliśmy dalej. 

Inni zawodnicy nie chcieli pomóc? 

- Regulamin nie zabrania pomocy innym kierowcom, ale w tej sytuacji pomoc była niemożliwa. Teren był tak trudny, że kolejny samochód też by się zakopał. Byliśmy zdani tylko na siebie. 

Przeżyliście upadek z pięciometrowej skarpy...

- Wypadliśmy z drogi. Jechaliśmy bardzo szybko. Chwilę wcześniej jechaliśmy inną trasą i Tomowi coś nie zgadzało się w roadbooku.  Zanim się zorientowaliśmy, wjechaliśmy z pełną prędkością w ostry zakręt, wyrzuciło nas za skarpę i spadliśmy pięć metrów w dół skarpy. Odwinąłem samochód i na szczęście ominęliśmy dwa kamienie. To był totalnie krytyczny moment. W ułamkach sekund musiałem podjąć decyzję, żeby nie wypaść bokiem. W ostatniej chwili dodałem gazu i jakimś cudem odbiliśmy się i po dwóch minutach wróciliśmy na trasę. Prawdziwie mrożąca krew w żyłach sytuacja, która mogła zakończyć naszą przygodę, ale szczęście nam pomogło.  

Budzik nastawialiśmy na 2:30

Jaki to był wysiłek dla twojego organizmu? 

- Bardzo intensywne zawody. Mnóstwo czasu spędzaliśmy w aucie. Czasami wstawałem o 4 rano, a o 6 byłem w samochodzie, z którego wysiadałem gdzieś po 18. Na większą regenerację nie było czasu. Skupialiśmy się, żeby jak najwcześniej zasypiać. Zdarzyło się, że budzik nastawiałem nawet na 2:30. Nieludzka pora, ale daliśmy radę. 

Czy w przyszłym roku także wystartujesz autem 4x4 czy jednak w wersji buggy, czyli z napędem na tylne koła?

- Zobaczymy, jest pomysł, żeby trochę pomóc samochodom 4x4, aby były one względnie między sobą konkurencyjne. Słyszałem, że mają dostać większe opony, czyli samochód będzie mógł szybciej jechać po kamieniach i miał większą trakcję. W ciągu dwóch miesięcy ma powstać nowy regulamin techniczny i wszystko będzie jasne. 

Jak wyglądały przygotowania do rajdu? 

- Treningi w sumie trwały pół roku, ale najbardziej intensywne przygotowania były przez trzy miesiące. Bardzo dużo biegałem. Wszystko po to, żeby mieć łatwiej na zawodach. Nawet przebywanie na wysokości powyżej 3 tys. m n.p.m w Boliwii wymaga odpowiedniej kondycji. Łatwiej wtedy znosi się trudne warunki czy nagłą zmianę opon. Nie kręci się w głowie i są siły, że od razu jechać dalej maksymalną prędkością. 

Szczegóły trasy były tajne

Przygotowywałeś się również od strony mentalnej? 

- Zawsze skupiam się na najbliższym odcinku. Przed startem wiem mniej więcej, jaki jest teren, ale dalsze szczegóły są tajne. Dopiero w trakcie jazdy okazuje się, czy dany etap robi się trudny i czy będziemy go długo jechali. Przekonujemy się też, czy mamy dobrze ustawione ciśnienie w oponach, które jest niezwykle ważne. Ustawiamy je rano przed wyruszeniem na trasę i później przez pięć godzin jedziemy na jednym ciśnieniu. 

Czasami tego powietrza jest za dużo i samochód zamiast jechać łatwo po piasku, to cały czas się zakopuje. Właśnie przez zbyt dużą ilość ciśnienia. Tak naprawdę każdy etap, to inna historia. Wiele razy musieliśmy mocno improwizować.

Współczuję motocyklistom

Nie kusi cię, żeby znów ścigać się na motocyklu? 

- Na motocyklu przejechałem sześć Rajdów Dakar. Kwestię jednośladów już zamknąłem, ale zapewniam, że adrenalina jest podobna. Z kolei samochód to całkowicie rozwojowa sytuacja. Wszystko jest na dobrej drodze, żebym jeździł jeszcze szybciej i w efekcie najszybciej ze wszystkich.

Współczuję motocyklistom. Oni na Dakarze mają zdecydowanie najciężej. Wszystko przez warunki pogodowe. W Peru było 40 stopni i o ile gorąco znosi się łatwiej, o tyle w Boliwii było 0 stopni i padał deszcz. Motocykliści od razu odczuwają trudniejsze warunki. Nie ma takich strojów, które by chroniły ich przed zimnem i wilgocią. Nie zapominajmy też, że są bardziej narażeni na urazy. 

Jakie plany na teraz? 

- Wyjeżdżam z rodziną na wakacje. Kilka tygodni totalnej laby, a później znów wracam do ciężkiej pracy i codziennych treningów.