Jakub Przygoński: Pewnie jeszcze trochę czasu będę potrzebował. To był niezwykle intensywny wysiłek. Myślę, że tydzień, góra dwa i powinienem odzyskać świeżość. Do domu wróciłem w poniedziałek. Próbowałem się wyspać, ale nie było szans. Obudziłem się w środku nocy. Wszystko przez ciągle zmieniające się strefy startowe.
- To była wspaniała impreza. Osiągnąłem najwyższe miejsce w karierze. Przejechaliśmy 9 tys. kilometrów, musieliśmy sobie radzić w ekstremalnych warunkach. Przeżyliśmy mnóstwo przygód natury technicznej i fizjologicznej. Zaraz na początku wyścigu mój pilot Tom miał problemy zdrowotne. Doznał choroby lokomocyjnej. Ciągle chciało mu się wymiotować. W samochodzie mieliśmy... mocny "Meksyk". Na początku etapu Tom powiedział mi, że źle się czuje, ale dodał, abym się nie przejmował i skupił na jeździe. Posłuchałem i gnałem ile fabryka dała, ale później to się dopiero zaczęło. Na szczęście wziął odpowiednie lekarstwa, przeszło mu i od następnych odcinków czuł się znacznie lepiej.
- Dwa tygodnie ciągłej walki na bezdrożach Ameryki Południowej, stres, praca od rana do późnych godzin w nocy, to wszystko sprawia, że zawsze jest duma na mecie. Ale ja na Dakar pojechałem w jednym celu. Chciałem się ścigać i wykonywać swoją robotę najlepiej, jak się da. Zależało mi na poprawieniu wyniku z ubiegłego roku i ten cel zrealizowałem.
- Dakar miał 14 odcinków i tak naprawdę 12 z nich było ekstremalnie trudnych. Na każdym mieliśmy dylematy w stylu: "uda się, nie uda się". Sebastian Loeb odpadł, zakopaliśmy się w podobnej wydmie. Sytuacja niemal bez wyjścia. Ani do przodu ani do tyłu. Było beznadziejnie. Wyszliśmy z samochodu i zaczęliśmy go odkopywać. Cud, że ruszyliśmy dalej.
- Regulamin nie zabrania pomocy innym kierowcom, ale w tej sytuacji pomoc była niemożliwa. Teren był tak trudny, że kolejny samochód też by się zakopał. Byliśmy zdani tylko na siebie.
- Wypadliśmy z drogi. Jechaliśmy bardzo szybko. Chwilę wcześniej jechaliśmy inną trasą i Tomowi coś nie zgadzało się w roadbooku. Zanim się zorientowaliśmy, wjechaliśmy z pełną prędkością w ostry zakręt, wyrzuciło nas za skarpę i spadliśmy pięć metrów w dół skarpy. Odwinąłem samochód i na szczęście ominęliśmy dwa kamienie. To był totalnie krytyczny moment. W ułamkach sekund musiałem podjąć decyzję, żeby nie wypaść bokiem. W ostatniej chwili dodałem gazu i jakimś cudem odbiliśmy się i po dwóch minutach wróciliśmy na trasę. Prawdziwie mrożąca krew w żyłach sytuacja, która mogła zakończyć naszą przygodę, ale szczęście nam pomogło.
- Bardzo intensywne zawody. Mnóstwo czasu spędzaliśmy w aucie. Czasami wstawałem o 4 rano, a o 6 byłem w samochodzie, z którego wysiadałem gdzieś po 18. Na większą regenerację nie było czasu. Skupialiśmy się, żeby jak najwcześniej zasypiać. Zdarzyło się, że budzik nastawiałem nawet na 2:30. Nieludzka pora, ale daliśmy radę.
- Zobaczymy, jest pomysł, żeby trochę pomóc samochodom 4x4, aby były one względnie między sobą konkurencyjne. Słyszałem, że mają dostać większe opony, czyli samochód będzie mógł szybciej jechać po kamieniach i miał większą trakcję. W ciągu dwóch miesięcy ma powstać nowy regulamin techniczny i wszystko będzie jasne.
- Treningi w sumie trwały pół roku, ale najbardziej intensywne przygotowania były przez trzy miesiące. Bardzo dużo biegałem. Wszystko po to, żeby mieć łatwiej na zawodach. Nawet przebywanie na wysokości powyżej 3 tys. m n.p.m w Boliwii wymaga odpowiedniej kondycji. Łatwiej wtedy znosi się trudne warunki czy nagłą zmianę opon. Nie kręci się w głowie i są siły, że od razu jechać dalej maksymalną prędkością.
- Zawsze skupiam się na najbliższym odcinku. Przed startem wiem mniej więcej, jaki jest teren, ale dalsze szczegóły są tajne. Dopiero w trakcie jazdy okazuje się, czy dany etap robi się trudny i czy będziemy go długo jechali. Przekonujemy się też, czy mamy dobrze ustawione ciśnienie w oponach, które jest niezwykle ważne. Ustawiamy je rano przed wyruszeniem na trasę i później przez pięć godzin jedziemy na jednym ciśnieniu.
Czasami tego powietrza jest za dużo i samochód zamiast jechać łatwo po piasku, to cały czas się zakopuje. Właśnie przez zbyt dużą ilość ciśnienia. Tak naprawdę każdy etap, to inna historia. Wiele razy musieliśmy mocno improwizować.
- Na motocyklu przejechałem sześć Rajdów Dakar. Kwestię jednośladów już zamknąłem, ale zapewniam, że adrenalina jest podobna. Z kolei samochód to całkowicie rozwojowa sytuacja. Wszystko jest na dobrej drodze, żebym jeździł jeszcze szybciej i w efekcie najszybciej ze wszystkich.
Współczuję motocyklistom. Oni na Dakarze mają zdecydowanie najciężej. Wszystko przez warunki pogodowe. W Peru było 40 stopni i o ile gorąco znosi się łatwiej, o tyle w Boliwii było 0 stopni i padał deszcz. Motocykliści od razu odczuwają trudniejsze warunki. Nie ma takich strojów, które by chroniły ich przed zimnem i wilgocią. Nie zapominajmy też, że są bardziej narażeni na urazy.
- Wyjeżdżam z rodziną na wakacje. Kilka tygodni totalnej laby, a później znów wracam do ciężkiej pracy i codziennych treningów.