Koszykówka. Maciej Lampe: W kadrze brakuje dyscypliny

- Mam 25 lat, zamierzam pograć jeszcze z siedem. Chcę trafić do Euroligi, myślę o NBA, nie czuję się wypalony - mówi Maciej Lampe. Najbardziej utalentowany polski koszykarz zdradza także, że co powinno poprawić się w polskiej kadrze. - Brakuje dyscypliny. Nie może być tak, że ci, którzy rzadko wychodzą na boisko, w szatni dokazują, rozpraszają drużynę, a potem jeszcze mają pretensje, że mało grają. Na boisku też czasem był bałagan, bo nie wszyscy rozumieli rolę, jaką mieli do wykonania - zdradza Lampe.

Do NBA trafił w jako 18-latek. Miał być gwiazdą, a po zaliczeniu czterech klubów w ciągu trzech lat wrócił do Europy. W bogatych klubach zarabia i gra dobrze, ale na razie nie zrobił kariery na miarę oczekiwań.

Łukasz Cegliński: Przed draftem do NBA w 2003 roku pisano, że może pan być drugim Dirkiem Nowitzkim.

Maciej Lampe: To było po treningach, które mają niewiele wspólnego z meczami. W pierwszym sezonie w NBA byłem bardzo młody, a miałem już pieniądze w kieszeni. Nie skupiłem się na koszykówce tak, jak powinienem. Poznałem dużo ludzi, chodziłem po klubach, zamiast trenować.

Wielki świat uderzył do głowy?

- A komu by w takiej sytuacji nie uderzył? Byłem w Nowym Jorku, gdzie jest mnóstwo Polaków. Dobijali się do mnie ludzie, którzy traktowali mnie jak gwiazdę. Głowa mi urosła, a byłem tylko młodym utalentowanym zawodnikiem, z którego nie wiadomo co wyrośnie.

Zadziwił pan nas w tym roku dojrzałością i aktywnością na boisku w reprezentacji. Wcześniej był pan raczej bierny. I jako zawodnik, i jako człowiek.

- W kadrze chce się grać, jeśli są dobre warunki, a kilka lat temu zdarzało się, że na zgrupowaniach nie mieliśmy czystych strojów, spaliśmy na małych łóżkach itp. Był bałagan, zdarzało się, że imprezowaliśmy, zamiast ciężko pracować, a krytyka skupiała się na mnie, bo przyjechałem z NBA. Potem widziałem, że w tym czasie mógłbym odpoczywać albo profesjonalnie trenować w USA. Kadra nic mi nie dawała. Zapowiadałem, że nie wrócę, ale ludzie dorastają i się zmieniają. Warunki się polepszyły, przyszła świadomość, że nie gram tylko dla siebie, ale także dla przyszłych generacji - żeby Polska była widoczna na koszykarskiej mapie. Jak byłem młodszy, to oglądałem kadrę z Andrzejem Plutą, Adamem Wójcikiem i Maciejem Zielińskim. Skład był fajny i koszykówka w Polsce trochę się kręciła. Teraz też mamy dobrych zawodników i chciałbym wrócić do stanu z tamtych lat.

W 2007 roku przygotowywał się pan do mistrzostw Europy z kadrą Andreja Urlepa, ale po tournée w USA nie wrócił pan do kraju, tłumacząc się kontuzją. A kiedy Polska zainaugurowała ME, pan grał w sparingach w klubie.

- Zostałem nazwany niedostępnym człowiekiem i niechętnym kadrze koszykarzem. Mówiłem Urlepowi, że uraz łokcia przeszkadza mi w grze, a po bezsensownym dla kadry wyjeździe na rozgrywki ligi letniej NBA uznałem z agentami, że dalsze treningi z reprezentacją nie mają sensu. Chciałem się wyleczyć, bo powikłania mogły zabrać mi dużą część sezonu. Trener stwierdził, że olewam kadrę, dziennikarze to podchwycili bez pytania mnie o powód.

Może dlatego, że bardzo trudno jest się z panem skontaktować?

- Ludzie ze związku i trener zawsze mieli na mnie namiary. Dziennikarze? Zraziłem się do nich na początku pobytu w USA, bo byli wścibscy, nie pytali o koszykówkę, wymyślali różne historie. Mama dzwoniła do mnie ze Szwecji i pytała, co wygaduję, choć nie udzielałem wywiadów. Zacząłem odmawiać dziennikarzom z Polski, ale wymyślone artykuły i tak się pojawiały. Na ich podstawie wypracowaliście sobie o mnie opinię, a ja się zniechęciłem i przestałem zabierać głos.

Jakie błędy popełnił pan w karierze?

- Za wcześnie wyjechałem ze Szwecji do Hiszpanii, a potem do USA. Miałem 15 lat, kiedy przyjąłem propozycję Realu - do Madrytu przenieśliśmy się całą rodziną. Nie chcę mówić o szczegółach, bo to sprawy delikatne, ale to nie była najlepsza sytuacja. Nie mieliśmy dużych pieniędzy, żyliśmy z miesiąca na miesiąc. Jak przyjeżdżałem grać w młodzieżówce, to wszyscy myśleli, że przyjeżdża bogaty gwiazdor z Realu, koledzy żartowali, że powinienem całej drużynie przywieźć buty. Nie odzywałem się... Podpisałem umowę z agentem, który zaproponował, żeby spróbować dostać się do NBA w wieku 18 lat. Stwierdziłem, że pojadę, potrenuję, zobaczę, jaka będzie o mnie opinia. Gazety pisały, że mogę być wybrany w pierwszej trzynastce draftu, ale w końcu New York Knicks wybrali mnie dopiero z nr. 30. Wyszło kiepsko, bo miałem 2 mln dol. wykupnego z Realu, które w większości musiałem sam zapłacić. Rozliczyłem się z tego dopiero po pięciu latach.

Ale miał pan dobre chwile w Phoenix Suns, do których trafił pan z Nowego Jorku.

- Była tam młoda drużyna z fajnym trenerem Mikiem D'Antonim. Grałem, było bardzo dobrze. W lecie pracowałem, chwalono mnie, że zrobiłem największy postęp w drużynie, nieźle szło mi w meczach przedsezonowych. Znowu urosła mi jednak głowa i kiedy nagle na początku sezonu nie grałem tyle, ile oczekiwałem, zacząłem pokazywać, że jestem zły. Nie pracowałem na treningach tak, jak powinienem, a klub ściągnął na moją pozycję dwóch zawodników. Przetransferowano mnie do Nowego Orleanu, co oznaczało degradację z czołówki do jednego z najgorszych zespołów ligi. Nikt mnie tam nie znał, nikt nie wiedział, jak gram.

Trener Hornets Byron Scott mówił, że ciągle pan narzeka i nie przykłada się do treningów.

- Nie czułem się tam dobrze. Od początku postawili mnie z boku, nie korzystali ze mnie na treningach. Sezon był spisany na straty, ale w lecie znów zacząłem ciężko pracować, znów miałem dobry okres przygotowawczy, rozegrałem nawet świetne spotkanie z San Antonio Spurs, kiedy przeciwko Timowi Duncanowi zdobyłem 23 punkty i 12 zbiórek. Było super, ale trener wbrew moim oczekiwaniom umieścił mnie poza składem, potem pękła mi kość w stopie i przez dwa miesiące nie mogłem grać. Agent zaproponował transfer, okazało się, że zainteresowani są Houston Rockets. Trener Jeff van Gundy też mnie chwalił, ale zespół przegrywał i nikt nie chciał na mnie stawiać. To był mój ostatni rok kontraktu, wróciłem do Europy.

Do klubów solidnych (BC Chimki, Maccabi Tel Awiw, Uniks Kazań), ale nie tych topowych. W Eurolidze pan się nie nagrał.

- W Chimkach miałem dwa fajne sezony, ale przyszły kontuzje oka i kolana, a także nowy trener Sergio Scariolo, który widział mnie przed urazami, więc trochę kręcił głową na moją formę. Klub był mi winny pieniądze, więc chciałem odejść. Dostałem ofertę z Maccabi, gdzie zostałem najlepiej zarabiającym zawodnikiem. Ale nie podobało mi się tam - nie odnalazłem się w mieście i w klubie. Treningi były dziwnie luźne, nie prowadził ich główny szkoleniowiec Pini Gershon. On tylko ustalał skład z głowy, zdarzało się, że zawodnicy na niego krzyczeli. W Hiszpanii, w USA czy w Rosji nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Sezon zacząłem nieźle, potem nagle grałem mniej. Trener tłumaczył, że to decyzja z góry, nie chciał ze mną rozmawiać. Potem tłumaczył, że wydawało mu się, że jestem innym zawodnikiem. Powiedziałem prezesowi, że chcę wyjechać i wróciłem do Rosji, do Uniksu.

Z tym ostatnim klubem przedłużył pan kontrakt, więc pewnie jest pan zadowolony.

- Przedłużyłem, bo dali mi najwięcej pieniędzy.

To najważniejsza motywacja?

- Teraz tak. Mam rodzinę, syna, drugie dziecko w drodze. Z wyników nie jestem jednak zadowolony - w Rosji odpadliśmy w półfinale play-off, nie awansowaliśmy do ćwierćfinału w Pucharze Europy.

Jakie ma pan cele w karierze?

- Mam 25 lat, zamierzam pograć jeszcze z siedem. Wszyscy mówią, że najlepszy wiek dla koszykarza to 27-30 lat. Skupiam się na najbliższym sezonie, ale mam nadzieję, że w następnym trafię do Euroligi. Chcę też wreszcie coś wygrać, do tej pory moje kluby tylko przegrywały. Myślę też o NBA, bo tam jest najlepsza koszykówka, a ja mam warunki, aby się w tej lidze znaleźć. Nie chcę jednak grać tam za grosze, więc najpierw muszę dobrze zaprezentować się w Eurolidze.

Co pana zdopingowało do zmiany?

- Rodzina. W moim życiu nie chodzi już tylko o to, żeby pograć w kosza i się pobawić. Muszę zadbać o bliskich tak, żeby nie musieli się o nic martwić. Dlatego w tym roku nie miałem wakacji, tylko trenowałem. Będę tak robił w następnych latach.

Ma pan opinię świetnego gracza w ataku, który ma braki w obronie.

- Zgadzam się i było to widać w niektórych meczach w eliminacjach. Jeśli jednak trener powie mi, że mam się skupić na obronie i wyłączyć z gry danego rywala, to mogę to zrobić. To jest chyba kwestia mojej głowie - muszę się bardziej skupiać na defensywie, a nie w niej odpoczywać.

Dlaczego tegoroczna reprezentacja Polski grała poniżej oczekiwań?

- Od początku wydawało mi się, że drużyna nie jest skoncentrowana i mówiłem o tym już po pierwszym meczu. Skupianie się na grze w wakacje, po ciężkim sezonie w klubie, nie jest łatwe. Niektórzy pomagają sobie luzem, z tego biorą się porażki. Nie mówię, że ja takich błędów nie popełniam, ale widać różnicę pomiędzy zawodnikami z lig zagranicznych, a tymi z Polski.

Jak prowadził was Igor Griszczuk?

- Mi się z nim dobrze współpracowało, choć on sam mówił o sobie, że jest raczej zawodnikiem niż trenerem. Nie tłumaczy taktyki, nie mówi, że masz na boisku zachować się tak, tak i tak przeciwko temu obrońcy. On raczej prosi, żebyś zostawił serce na boisku.

Co trzeba zmienić w reprezentacji, aby osiągała lepsze wyniki?

- Niewiele się zmieni, jeśli nie poprawi się nastawienie koszykarzy. Niektórzy za lekko podchodzą do przegrywania. Jakby się do niego przyzwyczaili. W kadrze brakuje dyscypliny, ale nie takiej, jaką wprowadzał trener Griszczuk - cisza nocna o 23, wspólne schodzenie na obiady, te same stroje na treningu. To czasem jest potrzebne, ale nie o to chodzi - zawodnicy już z klubów powinni wynieść standardy pracy. Nie może być tak, że ci, którzy rzadko wychodzą na boisko, w szatni dokazują, rozpraszają drużynę, a potem jeszcze mają pretensje, że mało grają. Na boisku też czasem był bałagan, bo nie wszyscy rozumieli rolę, jaką mieli do wykonania.

Szansę awansu na mistrzostwa Europy mieliście do końca, ale jej nie wykorzystaliście. Dlaczego?

- Ostatni mecz w Belgii był ciężki, ale równy. Ja zagrałem słabo - byłem w złej dyspozycji, źle się czułem, biorę winę na siebie. Nie miałem siły, nie wychodziły mi moje akcje. W końcówce Belgowie byli lepsi, choć było parę momentów, w którym myślałem, że jednak wygrany. Popełniliśmy jednak błędy w obronie. Zabrakło nam sił i kilku zawodników do gry. Szkoda mi bardzo tych eliminacji.

Co zrobić, aby awansować za rok w barażu [rozmowa została przeprowadzona przed decyzją FIBA Europe, która powiększyła finałowy turniej ME, co oznacza miejsce dla Polski]?

- To nie ja powinienem odpowiedzieć na to pytanie, tylko trenerzy. Ja wierzę w ten zespół, cieszę się, że w nim grałem. Podobają mi się nowi zawodnicy, którzy weszli do kadry. Chcę podziękować wszystkim, a także kibicom, którzy wspierali nas szczególnie w Belgii. Za rok będzie baraż, w którym chcemy wygrać miejsce na mistrzostwach.

Potrafi pan już teraz zadeklarować, że zagra pan w reprezentacji za rok?

- W tym momencie tego nie powiem, najpierw chcę zobaczyć, co zrobi z reprezentacją związek. Ale dobrze czuję się w kadrze i szkoda, że w najważniejszym momencie zagrałem słabszy mecz. Mam zamiar pracować w wakacje, aby poprawić swoją grę i chciałbym pomóc drużynie osiągnąć dobry wynik. Dobrze rozumiem się z "Gortim" czy Filipem Dylewiczem i Łukaszem Koszarkiem, lubię nowych graczy Dardana Berishę i Adama Hrycaniuka. Ale to dopiero początek drogi tego zespołu. Tym razem trochę nam zabrakło - nie serca, ale głowy.

A dziewiąte miejsce na ME w Polsce to był sukces czy porażka?

- Ja grałem bardzo słabo w ostatnich trzech meczach - byłem zmęczony, mało agresywny. Mam do siebie pretensje. Jako zespół nie możemy się jednak z wyniku nie cieszyć, bo przegraliśmy walkę o ćwierćfinał z Hiszpanią, Serbią i ze Słowenią, które potem znalazły się w półfinale Wmówiliśmy sobie, że sukcesem było grupowe zwycięstwo z Litwą.

Jest pan zadowolony z tego, co osiągnął w karierze?

- Nie. Cieszę się, że dobrze zarabiam, że gram w dobrych ligach, ale gdybym w tak młodym wieku nie poszedł do Realu, do NBA, gdybym miał wcześniej dobrych doradców, to mogłem osiągnąć zdecydowanie więcej. Popełniłem dużo błędów, ale jeszcze mam szansę spełnić swoje marzenia - dobrze grać w Eurolidze, wygrać jakiś tytuł, wrócić do NBA i osiągnąć coś z reprezentacją. Wypalony się nie czuję.

Przeszkadzały panu kontuzje.

- Za dużo ważyłem - kiedy w wieku 18 lat trafiłem do NBA, miałem 125 kg. Teraz - 112. Trenowałem dużo, zawsze to lubiłem, ale obciążenia z czasem zamieniły się na przewlekłe urazy - np. piszczeli, które miałem już w Realu. Obciążenia wzrastały, a kości były młode i stąd kontuzje - nie jakieś poważne, ale niektóre czuję do dziś. Miałem też wielkiego pecha - pękniętą gumę do rozciągania na treningu, która uderzyła mnie w twarz i musiałem mieć operację oka.

Wychowywał się pan w Szwecji, miał propozycje gry w tamtejszej reprezentacji, pisano o panu jako o pierwszym Szwedzie w NBA. Miał pan rozterki, który kraj wybrać?

- To była trudna decyzja. Dla szwedzkich reprezentacji młodzieżowych grałem w sparingach. Federacja i koledzy namawiali mnie na Szwecję, rodzina nie chciała o tym słyszeć. Kiedyś przyjechałem na zgrupowanie polskiej kadry kadetów - zaprzyjaźniłem się z Pawłem Malesą, poznałem z trenerem Andrzejem Grabem z mojej rodzinnej Łodzi, pojechałem na turniej do Portugalii i od tej pory reprezentuję Polskę.

Zazdrości pan Marcinowi Gortatowi? Wygrywał w Niemczech, w NBA podpisał wieloletni i wielomilionowy kontrakt.

- Nie zazdroszczę. Cieszę się i on o tym wie. Czasami się nie zgadzamy, ale to normalne. Marcin bardzo dobrze układa sobie karierę poza boiskiem. Byłem zaskoczony tym, że ma sztab ludzi w Polsce, że tak promuje swoją markę. Fajnie, że podpisał wysoki kontrakt w NBA.

Gortat ma swoje kampy w Łodzi, pan ma swój turniej w Szwecji.

- Maciej Lampe Challenge pod koniec maja. Ale w przyszłym roku chcę zrobić coś podobnego w Łodzi.

W co inwestuje pan pieniądze?

- W nieruchomości. Mieszkam w Phoenix, gdzie miałem drugi dom, ale go sprzedałem. Inny kupiłem w Oklahoma City - blisko hali, kiedyś wynajmował go ode mnie serbski środkowy Nenad Krstić. Teraz myślę o kupieniu ładnego, dużego mieszkania w Łodzi.

Trefl zamknął skład. Kinnard zostaje  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.