W czwartek z dziewiątym numerem draftu do NBA wybrali go San Antonio Spurs. Trafiając do najlepszej ligi świata Jeremy Sochan spełnił swoje marzenie, ale równocześnie znalazł się na początku drogi do świata wielkiej koszykówki, wielkiego sportu. Wybór w drafcie kończy jednak pewien etap jego życia, jego kariery. Drogi krętej, a jednocześnie fascynującej.
Jeremy Juliusz Sochan urodził się w 20 maja 2003 roku w niewielkim miasteczku Guymon w stanie Oklahoma. Niedaleko jeszcze mniejszego Goodwell, gdzie na Oklahoma Panhandle State University studiowali i grali w koszykówkę jego rodzice – wychowanka Poloni i Warszawa Aneta Sochan oraz Amerykanin Ryan Williams. Ona była rozgrywającą, on – obiecującym obwodowym. - Myślę, że miał olbrzymi potencjał i na pewno Jeremy przejął to po nim – wspominała Ryana Aneta.
Williams po zakończeniu studiów uczestniczył w obozie dla kandydatów do gry w NBA, a potem wyjechał do Europy. Grał we francuskim La Rochelle, a potem w angielskich Reading Rockets i Bristol Flyers. W 2017 roku zginął w wypadku samochodowym w Oklahomie. Zginął 20 maja, a więc w dniu 14. urodzin Jeremy’ego.
Aneta po studiach wyjechała z USA do Europy, osiadła w Anglii. Koszykarskie treningi pod okiem mamy Jeremy rozpoczął w wieku sześciu lat w Southampton, w klubie Solent Kestrels, potem kontynuował je po przeprowadzce do Milton Keynes. Ale grał też w piłkę nożną, rugby i badmintona, uprawiał lekkoatletykę. Koszykówką na poważnie zajął się w wieku 12 lat, zaczął ćwiczyć w akademii w Southampton.
W międzyczasie Sochan pojawiał się w Polsce – przyjeżdżając na wakacje do babci najpierw uczestniczył w letnich obozach dla dzieci, potem na zgrupowaniach młodzieżowych reprezentacji. Do PZKosz mailowo zgłosiła się Aneta, związek zainteresował się Jeremim, a ten wybrał grę dla Polski mimo propozycji z brytyjskiej federacji. W 2019 roku Sochan został MVP mistrzostw Europy dywizji B do lat 16, czym przyciągnął uwagę skautów z całego świata. 21 lutego 2021 roku Jeremy zadebiutował w reprezentacji seniorów – Polska pokonała Rumunię 88:81, a on zdobył aż 18 punktów.
W karierze klubowej Sochan miał już wówczas za sobą grę w angielskiej drugiej lidze i epizod w amerykańskiej szkole średniej La Lumiere. Z USA wrócił ze względu na pandemię i spędził sezon w kuźni talentów Ratiopharmu Ulm, gdzie występował także w niemieckiej trzeciej lidze. Ostatni rok spędził w amerykańskiej lidze akademickiej – wybrał uczelnię Baylor, która broniła mistrzostwa NCAA z 2021 roku.
Sochan zagrał w 30 meczach, w których zdobywał po 9,2 punktu, 6,4 zbiórki oraz 1,7 asysty. Jego zespół nie obronił tytułu, ale Sochan zaprezentował się na tyle dobrze, że wzbudził zainteresowanie klubów NBA. W czwartek został wybrany przez San Antonio Spurs z dziewiątym numerem draftu.
Miesiąc temu Sochan opowiedział Sport.pl o tym, dlaczego jest wyjątkowym koszykarzem, ale też człowiekiem.
Jeremy Sochan: - Muszę zacząć od wszechstronności, ona jest kluczowa. Myślę, że jestem w stanie zagrać na wielu pozycjach i w wielu rolach. Mówiąc o sobie na pewno zacząłbym od obrony i tego, że mogę pilnować graczy ze wszystkich pięciu pozycji. W defensywie daję drużynie wiele energii i trochę twardości. A w ataku znów – wszędzie mogę się przydać, mogę dać drużynie coś wartościowego.
- Myślę, że to, że miałem możliwość grać w różnych krajach, u różnych trenerów. Anglia, Polska, Niemcy, teraz USA – wszędzie gra się trochę inaczej i dzięki temu poznałem różne style, różne podejścia do gry. Ale zaczęło się od mojej mamy, która pomogła mi zrozumieć koszykówkę, nauczyć boiskowej inteligencji.
- I jej rola w ukształtowaniu mnie jako gracza była ogromna. Mogę powiedzieć, że mama była moim pierwszym trenerem. Sama grała jako rozgrywająca, a jak byłem mały, to nauczyła mnie jak czuć koszykówkę, jak grać z pasją, jak grać dla zespołu. I jak się tym wszystkim cieszyć, jak być szczęśliwym na boisku.
- To może zacznę od Niemiec, gdzie nauczyłem się twardszej, bardziej fizycznej gry. Kiedy tam jechałem, nie byłem zawodnikiem, który mocno walczy o zbiórki. Coś tam zbierałem, ale nie byłem nastawiony na walkę na tablicach. A w Niemczech tej walki, zadziorności się nauczyłem.
Z kolei w Anglii, gdzie poznawałem podstawy oraz w Polsce, gdzie zacząłem grać w młodzieżowych reprezentacjach, uczyłem się rozumienia europejskiej koszykówki, takiej swobody w grze. Wiele rzeczy nauczyłem się w kadrze do lat 16 od trenera Dawida Mazura.
- Dobry instynkt i odczytywanie, przewidywanie tego, co zrobi przeciwnik – także wtedy, gdy on nie ma piłki. A do tego aktywność, głośne pokrzykiwanie, komunikacja z kolegami, wykorzystywanie rąk do tego, by wywierać presję, przeszkadzać w podawaniu.
- Po trochu pewnie we wszystkich krajach, w których grałem, ale wydaje mi się, że wiele dały mi zgrupowania młodzieżowych reprezentacji Polski. Już w wieku 14 lat uczyłem się tam odpowiedniej terminologii, komunikacji, wszystkich tych przydatnych rzeczy w obronie zespołowej.
- Zdecydowanie, podoba mi się to określenie. Dorastałem w Anglii, ale wszystkie wakacje spędzałem u rodziny w Polsce – u babci, u cioci. Z czasem zaczęły się wyjazdy na wakacyjne obozy koszykarskie – w Polsce, ale też w Hiszpanii. Uczyłem się świata, poznawałem nowych ludzi i nowe podejścia do koszykówki, do życia. To wszystko otwierało mi głowę, wzbogacało. Te możliwości były dla mnie jak błogosławieństwo.
- Tak i mam wrażenie, że dzięki temu szybciej dorosłem, dojrzałem. Nie tylko jako koszykarz. Jestem trochę Amerykaninem, trochę Anglikiem, trochę Polakiem. Ta wielokulturowość bardzo mnie wzbogaca i mógłbym podać na to wiele przykładów. Sama gra przeciwko zawodnikom z różnych krajów, o różnych możliwościach technicznych czy fizycznych, była kształcąca.
- Podoba mi się to, co powiedziałeś wcześniej – jestem obywatelem świata. To określenie świetnie do mnie pasuje. Ale oczywiście mogę też powiedzieć, że równocześnie czuję się i Polakiem, i jestem mocno związany z Anglią. Wspominałem już o tych wakacjach w Polsce z babcią i ciocią – to było dla mnie ważne, jako dziecko i młody chłopak były to dla mnie takie beztroskie chwile radości. Zawsze będę czuł się Polakiem, ale nigdy nie stracę też angielskiej cząstki, która jest we mnie. Mieszkałem tam, jestem z tym krajem związany.
- Odpowiem tak: podchodzę do tego w ten sam sposób, jak do faktu, że ludzie wypowiadają moje nazwisko w różny sposób. Słyszę „Sochan", słyszę „Soczan", a także „Sokan". Jeśli mogę, to poprawiam ich na „Sochan", ale właściwie nie ma to większego znaczenia. Najważniejsze, to rozumieć samego siebie, wiedzieć skąd się jest i komu co się zawdzięcza. Jeśli to wiesz, to nie przejmujesz się tym, jak jesteś określany. Ja wiem, kim jestem.
- Pewnie, że się zastanawiałem, miałem opcje do wyboru, ale tak naprawdę reprezentowanie Polski zawsze było dla mnie naturalne. To polska kadra dała mi największą szansę, trener Mazur odegrał w tym dużą rolę, pomagał mi bardzo na każdym etapie. Od pierwszego dnia, w którym pojawiłem się na zgrupowaniu, czułem, że pod każdym względem jest to moje miejsce.
- Z tego, że chcąc być profesjonalistą, zawodowym koszykarzem, chcę jednocześnie jak najlepiej się bawić, czuć jak największą radość. Nie chciałbym, żeby koszykówka mnie pochłonęła w tym sensie, że miałaby na mnie negatywny wpływ. Nie zrozum mnie źle – kocham tę grę, mam wielką pasję. Ale chcę też mieć z niej jak najwięcej radości i chcę ją pokazywać – tak, żeby dzieciaki czy nawet inni gracze to czuli i widzieli, że można się nią cieszyć będąc naturalnym. Ja taki jestem, lubię robić to, na co mam ochotę. Jeśli się spełniasz, czerpiesz radość z tego, co robisz i nikomu nie przeszkadzasz, to bądź tym, kim chcesz być.
- Coś w tym jest. Nie jestem może tak nieokiełznany jak Rodman, ale na pewno chciałbym grać w obronie tak, jak Pippen. Ale że gra w defensywie jest dla mnie ważna, to bardzo doceniam to, co robił na boisku Rodman. To było inspirujące – zbiórki, waleczność, niezłomność, rzucanie się na parkiet po każdą piłkę. Chciałbym mieć wiele cech, które on pokazywał na boisku.
- Też tak sądzę. Po raz pierwszy wyjechałem z domu, by grać w koszykówkę, gdy miałem 15 lat i po prostu musiałem szybciej dorosnąć. A przecież już wcześniej jeździłem na zgrupowania czy obozy – w Polsce czy Hiszpanii byłem na nich sam, często spotykałem się na nich ze starszymi zawodnikami. Takie sytuacje też dość szybko przygotowały mnie na radzenie sobie z dorosłym życiem.
- Myślę, że trzeba być realistą i tak patrzeć na swoją grę, swoje możliwości. Nie chcę się wzorować na jednym zawodniku, podpatruję i staram się naśladować wielu graczy, ale jednocześnie być sobą, wnosić na parkiet coś własnego. Mam nadzieję, że za pięć, 10 lat sam będę bardzo dobrym zawodnikiem i młodsi gracze będą wzorować się za mnie. Ale na razie potrzebuję podstaw, znalezienia pewnego wzoru na grę. Patrzę na młodych graczy, jak dojrzewają, jakie są ich mocne strony, co wnoszą do drużyny. I, jak mówię, staram się być realistą. Nie wszyscy mogą być gwiazdami.
Bardzo cenię to, co robił na boisku Diaw, jak potrafił rozgrywać z pozycji skrzydłowego czy środkowego. Obserwuję Gordona, który znakomicie wywiązuje się ze swojej roli pod koszem i jest za to bardzo ceniony.
- Tak, chyba zdaję sobie z tego sprawę. I to dla mnie zaszczyt. Oczywiście, to wciąż niesamowite, że uważa, że możesz zachęcać, inspirować innych do koszykówki. Chciałbym dawać radość, pokazywać, że można czerpać szczęście z uprawiania tej dyscypliny. Myślę, że polska koszykówka ma solidne podstawy, żałuję, że przez pandemię nie mogliśmy mieć możliwości osiągnięcia sukcesu w mistrzostwach Europy do lat 18, bo turnieje odwołano. Teraz jestem podekscytowany tym, że zagrałem już w seniorskiej reprezentacji. Myślę, że jak będziemy myśleć pozytywnie, dopingować się nawzajem, to możemy wiele osiągnąć. Nie mogę się doczekać kolejnych występów w kadrze.
- Nie czuję jakiejś wyjątkowej presji, jeśli chodzi o mój rzut. Wiele osób mówi, że on nie jest najlepszy, że muszę go poprawić. Ja uważam, że potrafię rzucać skutecznie, ludzie, z którymi trenuję, też to wiedzą. Ale oczywiście ciężko pracuję nas tym, by ten rzut był jak najbardziej stabilny, żeby każda próba pod względem mechanicznym wyglądała tak samo. Myślę, że robię postępy. Ćwiczę, oglądam te próby na wideo, oglądam też mechanikę innych graczy. Poprawa rzutu jest dla mnie wyzwaniem, ale nie problemem.
- Myślę, że pozycja wysokiego skrzydłowego to dla mnie najlepsze miejsce. W obronie sobie radzę, także po zamianach krycia, a w ataku z tej pozycji mogę grać przodem do kosza i mijać wyższych graczy, albo wykorzystać przewagę wzrostu nad niższymi i zagrać tyłem do kosza. Jednocześnie naprawdę uważam, że także na pozycji skrzydłowego lub nawet środkowego mogę pomóc zespołowi. Tu chodzi także o małe, czasem niewidoczne rzeczy, które nie są zapisywane w statystykach.
- Na pewno muszę grać równiej – w każdej akcji, w każdym meczu. Chcę też poprawić kozłowanie, opanowanie piłki. Zdarzają się sytuacje, że ktoś broniąc przeciwko mnie zamyka mi drogę do kosza – ja wtedy robię obrót i rzucam z wyskoku, z odejścia. Lubię te akcje, one mi wychodzą, ale chciałbym umieć podtrzymać kozioł tak, żeby jeszcze raz spróbować wejścia pod kosz.
- Uważam siebie za gracza z dużym potencjałem, być może jednym z największych w tym drafcie. Ale celem jest po prostu, by trafić do NBA, nieważne z którego miejsca. A potem od pierwszego dnia być gotowym na ciężką pracę. I wiem, że jestem na nią gotowy.
Poza tym ja na pewno nie chcę do NBA tylko trafić – ja chcę się w niej utrzymać przez wiele lat.