Cała Polska w cieniu Śląska. 20 lat czekania i koniec, Wrocław świętuje "osiemnastkę"

Łukasz Cegliński
"Cała Polska w cieniu Śląska" - po 20 latach przerwy koszykarscy kibice z Wrocławia znów mają rację. Przed 5,5 tys. kibiców w Hali Stulecia Śląsk musiał się nieźle namęczyć, ale pokonał Legię 90:77 i finał Energa Basket Ligi wygrał 4-1. 65-letni Andrej Urlep zdobył swoje szóste złoto w karierze.

Była 34. minuta, kiedy Wrocław poczuł to po raz pierwszy tak naprawdę. To już nie były oczekiwania, mistrzostwo stało się realne, namacalne, niemal widoczne już na tablicy wyników. Było 79:61, kibice skakali na trybunach Hali Stulecia, koszykarze wpadali sobie w ramiona. Wrocławska mekka koszykówki drżała, zaczynało pachnieć złotem, a to wszystko po serii trójek gospodarzy - najpierw dwie trafił rewelacyjny w meczu nr 5 Kerem Kanter, potem kolejną dorzucił Kodi Justice.

Zobacz wideo Vuković nie może narzekać na brak ofert. "Z odbieraniem telefonu nie mam problemu"

Trener Legii Wojciech Kamiński poprosił o przerwę, ale jego waleczni zawodnicy tej straty już nie odrobili. Goście zdołali zbliżyć się na dziewięć punktów, ale końcowy wynik to 90:77 dla Śląska. Punktualnie o 22.30 Wrocław oszalał z radości i rozpoczął świętowanie "osiemnastki" - kibice wbiegli na parkiet, Śląsk po raz 18. w historii został koszykarskim mistrzem Polski!

Długa i trudna droga do złota

Wrocław na tę chwilę czekał 20 lat. Po drodze był przegrany finał i nieudana "osiemnastka" w 2004 roku, a potem dwukrotne upadki. W 2008, a potem także w 2016 roku Śląsk wycofywał się z ekstraklasy, w historii najbardziej utytułowanego koszykarskiego klubu w Polsce zapisały się najczarniejsze karty. Duch basketu uleciał, kibicowska baza zmalała, na kilka długich lat Śląsk Wrocław stał się klubem przeciętnym, który na tąpnięcia podatny jest tak, jak większość rywali.

Zobacz wideo Szpilka wchodzi w świat MMA. "Nie potrafię niczego poza walką"

Dziś znów jest mistrzem. Mistrzem, który wywołuje koszykarską gorączkę we Wrocławiu. Śląsk wywalczył mistrzostwo w legendarnej Hali Stulecia, z wyjątkowym Andrejem Urlepem na ławce, zjawiskowym Travisem Trice’em w roli dyrygenta i świetnym Aleksandrem Dziewą, który przeszedł z klubem długą drogę – od II ligi, do mistrzostwa Polski.

W tym sezonie Śląsk też miał długą drogę do złota – w rundzie zasadniczej zajął dopiero piąte miejsce. W ćwierćfinale play-off z Zastalem Zielona Góra przegrywał 0-2, a w decydującym meczu nr 5 przegrywał sześcioma punktami na pięć i pół minuty przed końcem. A końcówkę wygrał 17:5 i awansował do półfinału. W nim, najbardziej szalonym w historii ligi, pewnie wygrał dwa mecze w Słupsku, ale potem dwukrotnie został rozgromiony we Wrocławiu. Decydujące spotkanie znów musiał grać na wyjeździe – i znów wygrał.

Teraz Śląsk świętuje u siebie.

"Stranger Things" wokół koszykarskiego boiska

Zanim jednak w piątkową noc zaczęło się we Wrocławiu świętowanie, w Hali Stulecia mieliśmy trochę wzlotów i upadków. Po pierwszej kwarcie było 27:11, bo Śląsk momentami grał koncertowo – trafił aż 11 z 15 rzutów, 10 z nich poprzedzały asysty. Punkty po swoich typowych akcjach zdobył każdy z siedmiu graczy, którzy pojawili się na parkiecie, a rytm wyznaczał błyskotliwy Travis Trice koncentrujący się na podkręcaniu tempa i podawania kolegom.

Legia - osłabiona już nie tylko brakiem kontuzjowanego Grzegorza Kulki, ale także Jure Skificia - była natomiast odbiciem Śląska. 3/12 z gry i aż siedem strat popełnionych w pierwszej kwarcie mówiły wszystko o grze gości. Podobnie ich ostatnia w tej części – rzut rozpaczy po obrocie oddany przez głębokiego rezerwowego Jakuba Sadowskiego.

Ale 27 maja to nie był najzwyklejszym dniem wokół koszykarskiego boiska - w ciągu dnia we Wrocławiu raz lało, raz świeciło słońce, rozgrywającemu Legii Łukaszowi Koszarkowi urodził się syn Teodor, urodziny obchodzili lider zespołu Robert Johnson i szef rady nadzorczej klubu, na trybunach siedział były trener piłkarzy Legii Czesław Michniewicz, a pod kopułą Hali Stulecia latały zabłąkane gołębie. Można powiedzieć, że finałowy mecz nr 5 dopasował się do światowej premiery serialu "Stranger Things".

Pięć punktów przewagi Legii, ale potem wrócił kosmita

Druga kwarta była zadziwiająca. Pomimo tego, że bezradny Johnson nie był w stanie trafić do kosza, chwiejąca się w narożniku Legia zaczęła odrabiać straty. Gościom zaczęła pomagać obrona strefowa, a po dobrej defensywie zaczęły wpadać rzuty kolejnych graczy. Trafiali Raymond Cowels, Łukasz Koszarek i Muhammad-Ali Abdur-Rahkman, Legia zaliczyła imponujący zryw 20:2 i zrobił się remis 31:31.

Trybuny w Hali Stulecia przycichły, zaczęły się pomruki niezadowolenia, dobrego rytmu nie mógł odnaleźć Trice, który pudłował rzut za rzutem. A legioniści pięknie się rozkręcali – dwie trójki z rzędu Grzegorza Kamińskiego dały im prowadzenie 37:33 i zdenerwowany Andrej Urlep poprosił o czas. Ale to nie pomogło, po 20 minutach Legia miała pięć punktów przewagi.

Po przerwie Śląsk wyszedł odmieniony, wrocławianie znów zaczęli grać agresywnie, Trice przypomniał sobie, że kibice mówią o nim, że jest koszykarskim kosmitą. Amerykanin szybko zdobył siedem punktów, Śląsk wyszedł na prowadzenie 47:40, trybuny znów ryknęły "Cała Polska w cieniu Śląska!". Trzy minuty przed końcem trzeciej kwarty gospodarze prowadzili 56:44 - ostatecznie wygrali tę część 28:14 i po 30 minutach mieli dziewięć punktów przewagi nad Legią.

Czwarta kwarta była zacięta, ale niesamowitych zwrotów już nie przyniosła - legioniści walczyli, ale gospodarze kontrolowali wynik. Złoto i owacje dla Śląska, srebro i brawa dla Legii.

Więcej o:
Copyright © Agora SA