NBA. Inny mecz rano widziałem (7): "Knicks looking, Carroll cooking"

- Nie licząc Philadelphia 76ers, którzy jako jedyni w lidze przegrali swoje wszystkie mecze, New York Knicks są w tej chwili najsłabszą drużyną wschodu NBA. Wiem, bo widziałem. W poniedziałek przegrali z Atlanta Hawks 85:91 i była to ich piąta porażka z rzędu - pisze Łukasz Cegliński ze Sport.pl.

Narzekać nie mam prawa, bo w cyklu "Inny mecz rano widziałem" z założenia oglądam spotkania drużyn słabszych, które zajmują lub powinny zajmować miejsca w dolnych rejonach tabeli. Ale o ile w poprzednich wybieranych wspólnie z internautami meczach były ciekawe historie, fragmenty, które porywały lub po prostu naprawdę zacięte końcówki, tak w poniedziałek w Nowym Jorku nie było nic.

Bohaterem meczu był znany nam z eliminacji mistrzostw Europy 21-letni Niemiec Dennis Schroder. Rozgrywający Hawks w drugim kolejnym meczu poprawił swój rekord kariery. W sobotę, gdy jego zespół pokonał Knicks u siebie, zdobył 10 punktów, w poniedziałek rzucił o cztery więcej. I aż 12 z tych 14 punktów Schroder zdobył w końcówce spotkania.

Szczególnie ważne były dwa kosze - pierwszy już na cztery i pół minuty przed końcem, gdy lekko zagotowana publiczność w Madison Square Garden wyczekiwała remisu. Ale Schroder minął z lewej strony obrońcę i z wejścia trafił na 75:71 dla Hawks. Kilka akcji później miał asystę przy trafieniu Kyle'a Korvera, a niespełna dwie minuty przed końcem sam rzucił na 79:74. I Knicks nie zdołali już poważnie zagrozić rywalom.

Samuel

Od początku wiedziałem, że będzie ciężko, wystarczyło zobaczyć trzy pierwsze akcje Knicks. Na początku, w inauguracyjnym ataku, w którym teoretycznie zespół powinien zagrać coś oczywistego, naturalnego, wypracowanego, piłkę sześć metrów od kosza dostał środkowy Samuel Dalembert. Zawahanie, kozioł, ruch do kosza... Upłynęły 24 sekundy na rozegranie akcji. W kolejnej próbie ataku Dalembert podawał do ścinającego pod kosz Imana Shumperta, ale piłkę wyrzucił na aut.

Pod własnym koszem Dalembert dał się natomiast ograć Alowi Horfordowi, który minął go i wsadził. Środkowy Knicks wybijał piłkę spod kosza, ale robił to tak przewidywalnie, że Horford ją podbił i przechwycił.

Jak to się stało, że pod koniec pierwszej kwarty Knicks prowadzili nawet 14:9? Dzięki niezłej obronie. A może dzięki pudłom Korvera? Ten automat do rzucania trójek przed poniedziałkowym spotkaniem miał 19/31 z dystansu, ale w pierwszej kwarcie w Nowym Jorku wykorzystał tylko jedną z czterech prób.

"Knicks looking, Carroll cooking"

Do przerwy był remis po 38, ale druga kwarta była katorgą. Obu drużynom niewiele wychodziło, nawet Carmelo Anthony w pewnym momencie nie zdążył dobiec z ławki do stolika, by zgłosić zmianę. Dlatego, wybaczcie, koncentrowałem się na tym, co mówi telewizyjny ekspert Walt Frazier. A gwiazdor Knicks z lat 70. najwyraźniej lubi stwierdzenia w stylu melodyjnych rymowanek, bo już przed przerwą wynotowałem następujące: "slicing and dicing", "shaking and baking", "dishing and swishing", "Knicks looking, Carroll cooking". A to i tak nie wszystkie, bo niektórych zapomniałem zanotować lub, niestety, przysnąłem.

Knicks przebudzili się natomiast na początku trzeciej kwarty, gdy trójki Shumperta i Tima Hardawaya Jr. dały im prowadzenie 44:38. Nowojorczycy wyglądali na pobudzonych, myślenie o trójkątach najwyraźniej przestało ich paraliżować, gospodarze poczuli trochę luzu i... momentalnie tę niewielką przewagę roztrwonili. Paul Millsap, gwiazda trzeciej kwarty, szybko zdobył 10 punktów (w meczu - 19), Korver dorzucił dwie trójki i w połowie tej części Hawks wyszli na prowadzenie 56:51. I, jak się później okazało, już go nie oddali.

Anthony daleko od szosy

Knicks walczyli, temu nie można zaprzeczyć. Ciężar gry powoli brał na siebie Anthony, to jego rzut na niespełna trzy minuty przed końcem meczu doprowadził do wyniku 74:75. Ale Anthony nie był liderem, którego spodziewamy się w nim zobaczyć w takich meczach. Przez większość spotkania próbował grać dla zespołu, obok 25 punktów miał też siedem asyst. I dziewięć zbiórek, ale do potrójnej dwucyfrówki brakowało jednak wiele.

Podobnie jak do wygrania tego meczu dla Knicks, bo Anthony trafił tylko 11 z 25 rzutów z gry. I choć w końcówce pokazał kilka sprytnych zagrań, to ani przez moment nie przejął kontroli nad spotkaniem.

Knicks w walce o wygraną przeszkadzał też brak zbiórek w obronie w najważniejszych momentach. Gospodarze wygrali walkę na tablicach, ale jednak Hawks mieli w czwartej kwarcie kilka akcji z ponowienia, bo piłki podbijali lub zbierali Millsap czy DeMarre Carroll. Waleczny pod deskami był szczególnie ten drugi, który miał w meczu 10 zbiórek, a aż cztery z nich w ataku.

I to tyle. Proszę mi wybaczyć, ale więcej z tego nudnego spotkania nie wychwyciłem. Mam nadzieję, że z poniższych czterech meczów (wtorek, środa) wyłowimy wspólnie takie, które będą ciekawsze. Głosujcie do 20 we wtorek!

Który mecz mam obejrzeć?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.