Sport.pl na Facebooku! Sprawdź nas ?
Tydzień temu opisaliśmy tor kolarski w Pruszkowie zbudowany za 91 mln zł. Teraz obiektowi grozi ruina z powodu krachu Polskiego Związku Kolarskiego. Zadłużenie związku sięga 9-10 mln zł. Tydzień temu wyłączono prąd, ogrzewanie, a wcześniej telefony. Temperatura wewnątrz budynku spadła do kilku stopni, co groziło zniszczeniem toru wykonanego precyzyjnie z wąskich desek sosny syberyjskiej.
Wcześniej krytykowaliśmy ówczesnego prezesa PZKol Wojciecha Walkiewicza za pomysł budowy toru dla wąskiej grupy kolarzy torowych w Polsce. W mistrzostwach kraju w prestiżowym sprincie na 1000 m w elicie klasyfikuje się około 10 kolarzy. Wszystkich kolarzy torowych we wszystkich grupach wiekowych w chwili budowy toru było około 500.
Adam Giersz, minister sportu: Taki był wniosek Polskiego Komitetu Olimpijskiego, a potem taka była uchwała Polskiej Konfederacji Sportu w 2003 roku. W kompetencji PKS było właśnie uchwalanie programu inwestycji strategicznych. Prezes związku kolarskiego Wojciech Walkiewicz był w tym czasie we władzach konfederacji, był chyba nawet jej wiceprezesem.
- Ja dałem zielone światło dla procedur dofinansowania w 70 proc. Uważałem i uważam, że to bardzo ważny obiekt dla polskiego sportu olimpijskiego. Tak jak Brytyjczycy zbudowali swoją potęgę olimpijską na bazie toru w Manchesterze, tak i my mogliśmy osiągnąć sukces, opierając się na torze w Pruszkowie.
- Dofinansowanie przechodziło formalnie przez bank Millennium [jego szef Bogusław Kott to były skarbnik PKOl], który na zlecenie ministerstwa sprawdzał, czy są wszystkie dokumenty. I to on w imieniu ministra podpisywał umowę z inwestorem, czyli w tym przypadku z PZKol. Przy banku działała komisja złożona z urzędników ministerstwa i banku. Obowiązkiem komisji było sprawdzenie, czy PZKol ma pokrycie na pozostałe 30 proc. inwestycji.
- Ja podpisałem postanowienie, czyli uruchomiłem procedury. Osobiście nie sprawdzam, co się dalej dzieje, bo są do tego odpowiednie służby.
- Tego nie mogę stwierdzić jednoznacznie. W każdym razie wkrótce okazało się, że po zmianie rozporządzenia jest możliwość dofinansowania inwestycji prowadzonych przez związki sportowe do wysokości 95 proc.
- Zmiana przepisów nastąpiła wskutek działań lobbystycznych w 2005 lub 2006 roku, czyli gdy mnie już w ministerstwie nie było. Byłem temu przeciwny. Lobbował oczywiście prezes Walkiewicz.
- Pyta pan o rzeczy sprzed siedmiu, ośmiu lat. Ja uczestniczyłem tylko w pierwszej fazie tego projektu. Pamiętam, że była przedstawiona koncepcja, że będzie to ośrodek centralnego szkolenia kolarzy torowych. Że stworzona zostanie szkoła, gdzie się zgromadzi najlepszych młodzieżowych kolarzy, którzy będą tam mieszkać i trenować. Za pieniądze na szkolenie utrzyma się obiekt. Tak dzieje się w wielu sportach - w siatkówce w Spale i Sosnowcu. Wtedy inny departament ministerstwa rezerwuje środki na szkolenie. A imprezy organizowane na torze przyniosą dodatkowy dochód.
Tymczasem wykonano dodatkowe prace związane z dostosowaniem toru do standardów UCI, czego ministerstwo już nie sfinansowało z powodu nieformalnego trybu. Wyglądało to tak, że ktoś zlecił roboty, a potem przedstawiał rachunki do zapłacenia. W ten sposób powstał pierwszy dług - PZKol oczekiwał pieniędzy, ale nie można było im ich dać bez odpowiednich procedur.
- Po prostu związek był źle zarządzany. Nie rozumiem, dlaczego wcześniej nie trenowały na nim inne reprezentacje narodowe. Sama Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) jest zainteresowana torem. Jeszcze pół roku temu jej szef Pat McQuaid deklarował pomoc i pożyczkę, ale ja jej nie mogłem żyrować.
- Bo związek jest formalnie inwestorem. My przyznaliśmy tylko dotację. Ale zabezpieczyliśmy się hipoteką. Nie na pełne 91 mln zł, jakie państwo wydało na tor, ale na tyle, aby zabezpieczyć interesy państwa. Nie ma możliwości, aby w przypadku ogłoszenia upadłości PZKol ktoś kupił obiekt w licytacji, wyrzucił tor i zrobił np. magazyn. Musiałby zwrócić 91 mln.
- Pierwotnie wyceniono koszt budowy na ponad 40 mln zł, co było kwotą zaniżoną, ale panował kryzys w budownictwie i firmy szukały zleceń za wszelką cenę. Zarzynały się, aby przetrwać.
Potem na budowie powstawały problemy, za które trzeba było dodatkowo płacić. Ale i tak koszt całkowity wyniósł 91 mln zł. Dziś za tyle nie zbudowalibyśmy takiego obiektu. Więc nie była to nieefektywna decyzja - mamy nowoczesny tor.
- Za to, co się dzieje, odpowiedzialne jest środowisko kolarskie, które wybrało te władze, tego prezesa. Z powodu tego toru od kilku miesięcy angażuję się, aby nie niszczał. Zbudowany jest za państwowe pieniądze, ale z problemem powinien poradzić sobie związek, a nie ja. Ale oczywiście za pieniądze od sponsorów dług zostanie spłacony w ratach w ciągu pięciu lat, a my sfinansujemy szkolenie - wszystko pod warunkiem dobrego planu naprawczego.
- Nie mogę powiedzieć. Zostanie to ogłoszone podczas zjazdu - o ile poznamy dobry plan naprawczy. Wstępna umowa sponsorska została podpisana. Oczekuję nie tylko planu naprawczego, ale też tego, że w wyborach 5 marca nie zostaną do władz wybrane osoby współodpowiedzialne za tę sytuację, a wiem, że tacy kandydaci chcą wystartować.
W czwartek został włączony prąd i ogrzewanie.
- Nie, chcemy to robić bezpośrednio. Pieniądze będą rozliczane co kwartał albo co miesiąc, żeby mieć pewność, że idą na cele statutowe - przygotowania reprezentacji.
Ten tekst zmusił do działania - przeczytaj, jak opisaliśmy sytuację toru w Pruszkowie ?