Boks. Kara dla Wacha jak dla brata

Polski bokser po wpadce dopingowej przez najbliższe 10 miesięcy nie będzie mógł walczyć w Niemczech. W zawodowej karierze bił się tam zaledwie trzykrotnie.

Mariusz Wach został przyłapany na dopingu sterydowym po przegranej z Władimirem Kliczką w Hamburgu, w której zarobił kilkaset tysięcy euro - minus 5 tys., które są dodatkową karą.

Polak zrezygnował z badania próbki B, więc niemiecki związek bokserski, pod którego egidą odbywał się pojedynek, zastosował krótszą dyskwalifikację i mniejszą grzywnę.

Kara faktycznie nie jest dojmująca, zwłaszcza że liczy się od 10 listopada zeszłego roku. Gorzej byłoby dla Wacha, gdyby chciała go ukarać również komisja sportowa stanu New Jersey - właśnie z jej licencją boksował w Hamburgu. Niemcy mają obowiązek zawiadomić Amerykanów o karze Polaka. W Niemczech Wach walczył dotąd trzykrotnie, w USA stoczył pięć z ostatnich sześciu pojedynków, jego promotorzy działają w Ameryce. Praktyka jest jednak taka, że amerykańskie komisje bardzo rzadko karzą pięściarzy za doping (chyba że chodzi o narkotyki), więc Wach zapewne uniknie dyskwalifikacji.

Portal bokser.org informuje, że Polak nie będzie uwzględniany w rankingach federacji, o których tytuł bił się z Kliczką, czyli IBF, WBO i WBA, być może nie będzie mógł walczyć w pojedynkach sankcjonowanych przez te organizacje, ale dotąd federacje nie przejmowały się zbytnio pozytywnymi wynikami testów dopingowych nie tylko przegranych, ale też zwycięzców.

Jeśli chodzi o Polskę, problemów z dopingiem Wach nie będzie miał w ogóle.

Nie dość, że od dawna walczy na amerykańskiej licencji i polskiej nie ma, to jeszcze od 15 stycznia w sensie organizacyjnym boks zawodowy po prostu nad Wisłą przestał istnieć - rozwiązał się bowiem wydział boksu zawodowego przy PZB. Gdyby olbrzym z Krakowa miał za tydzień lub miesiąc walczyć jak za starych czasów na przykład w Dzierżoniowie, mógłby zjeść kontener hormonu wzrostu, popić go wiadrem efedryny i zakąsić klenbuterolem, ogłaszać to przez megafon, a w Polsce i tak nikt by go nie przebadał i nie ukarał. Dotyczy to zresztą nie tylko Wacha. 23 lutego w Gdańsku Andrzej Gołota i Przemysław Saleta, Artur Szpilka i Krzysztof Zimnoch będą bić się pod okiem sędziów licencjonowanych przez wydział, który się rozwiązał - najprawdopodobniej również bez odpowiednich kontroli antydopingowych, bo nie będzie komu ich zamówić.

Wciąż zresztą nie wiadomo, co niedozwolonego Wach zjadł i kiedy. Jego amerykański promotor Mariusz Kołodziej uważa, że wpadce winni są pięściarz i jego trener oraz że proceder zaczął się w USA, a trwał podczas przygotowań w Polsce. Kołodziej powiedział, że nie ma z trenerem kontaktu, choć Juan de Leon był w jego Global Boxing Gym w Bergen głównym szkoleniowcem.

Promotor nie ma też kontaktu ze swoim pięściarzem. Dzieli ich ocean, to fakt, ale niechęci. - Trochę za dużo złych słów powiedział - tłumaczy Wach i mówi, że kontaktuje się ze wspólnikiem Kołodzieja Jerrym Burchfieldem. Pięściarz miał polecieć do New Jersey, według Kołodzieja mógłby walczyć w USA nawet 23 lutego, ale choć miał wystawiony bilet na samolot, nie poleciał. Jest w Krynicy Górskiej, gdzie ćwiczy z przyjaciółmi w tej samej sali, w której Saleta przygotowuje się do walki z Gołotą. - Miałem dość boksu, ale trzeba było coś ze sobą zrobić. Powoli znów się wkręcam - powiedział Wach.

Więcej o: