Boks. Sprinter Pacquiao liczy na nokaut

Manny Pacquiao - Juan Manuel Marquez IV. Być może po raz pierwszy sędziowie punktowi powiedzą pięściarzom dzień przed walką, co będą oceniać w ich boksie. Ale i tak zapewne zostaną wygwizdani po ogłoszeniu werdyktu.

Wykład dla zawodników - planowany na piątek, dzień przed walką w MGM Grand w Las Vegas o tytuł WBO "Pięściarz Dekady" w wadze półśredniej (66,7 kg) - jest nowością zaproponowaną przez promotorów Filipińczyka.

Ich trzy poprzednie pojedynki, wojny w ringu, zakończyły się nie tak, jak sobie wyobrażali kibice obu rywali. Zdania były biegunowo podzielone, gdyż walki były wyjątkowo wyrównane. 39-letni Marquez po prostu potrafi bić się z mańkutami, takimi jak Pacquiao, o czym zapewnia legendarny trener Meksykańczyka 73-letni Ignacio "Nacho" Beristain i co zresztą można dostrzec gołym okiem. Pomysł promotorów Pacmana ma jednak źródło nie w wojnach z Marquezem - w końcu bilans jest korzystny, remis i dwa zwycięstwa, choć niejednogłośne - ale w ostatnim pojedynku 33-letniego Filipińczyka z Timothym Bradleyem. A raczej w skandalicznej decyzji sędziów o zwycięstwie Amerykanina. W nieoficjalnej punktacji ze 104 doświadczonych bokserskich korespondentów oglądających walkę 102 dało zwycięstwo Pacquiao, jeden przyznał remis i jeden zwycięstwo Bradleyowi. Słynny trener, nigdy nieprzebierający w słowach Teddy Atlas powiedział, że decyzja sędziów jest wynikiem "korupcji albo ignorancji", trzeciej możliwości nie ma, i była to jedna z łagodniejszych ocen. Inny specjalista nazwał sędziów punktowych "cyklopami-krótkowidzami z objawami rozległej zaćmy".

Sobotni przeciwnicy znają się jak łyse konie, my ich znamy, a jednak za każdym razem, kiedy wchodzą do ringu, aby odbyć tę ostatnią walkę, kiedy już jesteśmy przekonani, że wreszcie zakończą sprawy między sobą, dochodzi do kolejnej nierozstrzygniętej wojny. I znów nie mogą siebie nawzajem zaskoczyć w ringu. Zaskakują więc poza nim, na przykład opisami sparingów podczas przygotowań - przoduje w tym Pacquiao.

We wtorek w Las Vegas przeprowadził trening na stadionie lekkoatletycznego klubu UNLV, a potem ścigał się z trenerem sprinterów na 100 jardów. Przegrał o włos. Potem ścigał się z kolejnym zawodnikiem i wygrał. - Na jaką cholerę pozwalasz mu biegać sprinty tuż przed walką?! - pytali trenera Freddiego Roacha zdziwieni amerykańscy dziennikarze oglądający trening Filipińczyka. - No, bo chciał. Jak Manny tak się zachowuje, wiem, że jest gotowy do walki - powiedział trener.

Druga akcja PR Pacmana: od kilku lat sparingpartnerzy Pacquiao nie zaliczyli desek podczas przygotowań, tym razem bracia Jesse i Juan Javier Roman zostali znokautowani trzykrotnie. Napatoczył się też pewien szwedzki pięściarz nieznanego nazwiska, który miał tylko jedną sesję z Mannym i po nokaucie już się nie pojawił w Wild Card Gym.

Trener Beristain nie ma takich armat propagandowych jak Filipińczyk. Jemu wystarczy, że zna swojego zawodnika od czasu, gdy Juan Manuel miał 12 lat, trenuje go od 25 lat i dzięki temu ma pewność, że wrodzona ringowa inteligencja pozwoli mu wykorzystać własne atuty - będzie próbował dostać się bliżej rywala, tam szukać miejsca do walki. Trener nazywa tę strefę "Combat Zone".

Jeśli teraz sprawy mają być załatwione raz na zawsze, pojedynek powinien zakończyć się przed czasem. - Mam nadzieję, że Juan przyjmie walkę, nie cofnie się. Jeśli tak, będzie dobry pojedynek. Możemy walczyć choćby co miesiąc - śmieje się Pacquiao. Pewnie, że tak byłoby dobrze dla niego. Ma zagwarantowany czek na 8,6 mln dol., ale dobra sprzedaż walki w systemie pay-per-view może mu dać nawet 26 mln dol. Marquez już ma czek na 3 mln dol., zarobi maksymalnie do 6 mln dol. Ich poprzednią walkę kupiło 1,3 mln telewidzów.

Transmisja w Polsacie Sport w nocy z soboty na niedzielę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.