Szczere wyznanie Igi Świątek po meczu z Bencic. "Nie martwcie się"

Agnieszka Niedziałek
- Przy meczbolach nie myślałam o niczym, szczerze mówiąc. Chciałam po prostu zagrać jak najlepiej. Wiedziałam, że nie mam nic do stracenia - szczerze wyznaje Iga Świątek. W 1/8 finału Wimbledonu zaliczyła dreszczowiec, który ma jej dodać wiary w siebie. W pewnym momencie założyła na głowę ręcznik, co czasem w przeszłości zwiastowało problemy. - Nie martwcie się - rzuciła jednak w rozmowie z polskimi dziennikarzami liderka światowego rankingu.

Jeżeli komuś po trzech wcześniejszych meczach Igi Świątek w tegorocznym Wimbledonie brakowało emocji, to w 1/8 finału było ich aż nadmiar. Polska tenisistka w pojedynku z Belindą Bencić zabrała swoich fanów na  ostrą przejażdżkę kolejką górską. I - na szczęście - dotarła do mety w jednym kawałku. Spotkanie z doświadczoną Szwajcarką wygrała 6:7, 7:6, 6:3, próbując zapomnieć po drodze o sześciu niewykorzystanych okazjach na przełamanie i broniąc dwie piłki meczowe.

Zobacz wideo Iga Świątek rozbawiona pytaniem od dziewczynki trenującej tenis. "Mój Boże, też bym chciała się dowiedzieć"

Świątek: czuję, że zmierzam w dobrym kierunku

Kibice Igi Świątek nie będą mieli problemu ze wskazaniem najbardziej dramatycznego fragmentu meczu z Bencić. Doszło do niego w 12. gemie drugiego seta, kiedy 22-latka musiała dwukrotnie bronić meczboli. Pokazała wtedy wielkie opanowanie, które dało świetny efekt.

- Przy meczbolach nie myślałam o niczym, szczerze mówiąc. Chciałam po prostu zagrać jak najlepiej. Wiedziałam, że nie mam nic do stracenia. Że niezależnie od tego, jak się to zakończy, to muszę walczyć do końca - wspomina na konferencji prasowej.

I dodaje, że nie pamięta dokładnie tego fragmentu spotkania oraz swoich zagrań. Przypomina też, że w takiej sytuacji zwykle większa presja spoczywa na stronie, która jest o punkt od wygrania pojedynku.

- Wiem też, jak to jest mieć meczbole i próbować domknąć spotkanie, ale nie być zbyt niecierpliwą. Po prostu cieszę się, że wygrałam, bo szczerze mówiąc, to nie byłam pewna, że drugi set skończy się w ten sposób. Cieszę się, że zachowałam wiarę, po prostu grałam i nie patrzyłam wstecz. To nie był łatwy mecz. Tempo było dość szybkie. Jestem też zadowolona, że do końca czułam się dobrze fizycznie i robiłam swoje - relacjonuje.

Pierwsza rakieta świata nie ma też wątpliwości, że to spotkanie, które podniosło mocno ciśnienie jej sympatykom, ją samą wzmocni.

- Da mi to wiarę, więcej doświadczenia. Bo Belinda to naprawdę świetna zawodniczka. Ona lubi grać na trawie. Styl gry pomaga jej nieco na tej nawierzchni. Z pewnością to nie był łatwy mecz. Widzieliście to. Cieszę się, że w trudnych momentach byłam w stanie wciąż grać swoje. To z pewnością ważne chwile. Trzeba czerpać pozytywne rzeczy z takich meczów. Cieszy mnie ta wygrana, bo czuję, że zmierzam w dobrym kierunku - oceniła tenisistka Tomasza Wiktorowskiego.

Zmarnowane sześć break pointów - nie roztrząsać i iść dalej. "Nie warto tworzyć takiej narracji"

Zanim była dwukrotnie o punkt od pożegnania z turniejem, to sama zmarnowała kilka szans na szybsze zwycięstwo. Nie wykorzystała bowiem żadnego z sześciu break pointów. Starała się wyczyścić głowę po tym, choć w tym wypadku nie do końca jej się to udawało początkowo.

- Zwykle wykorzystuję swoje szanse. Miałam wrażenie, że byłam solidniejsza, ale wciąż jednak przegrałam seta. Nie chciałam skupiać się na tym w drugiej i trzeciej partii. To utkwiło mi trochę w głowie. Czułam, że powinnam była wygrać tego seta, ale to tak nie działa. Uznałam, że nie ma sensu o tym myśleć. Chciałam po prostu iść dalej i nie roztrząsać tego. Z drugiej strony, czułam, że Belinda nie zaczynała czasem najlepiej swoich gemów serwisowych, ale potem podczas wymian grała nieco lepiej. Straciłam tego seta i naprawdę nie wracałam już do tego. Nie chciałam do tego wracać w kolejnych partiach. Cieszę się, że to zadziałało - analizowała Polka.

Pierwszy niepokój wśród jej fanów pojawił się po trzecim gemie. Skorzystała wtedy z przerwy medycznej, a fizjoterapeutka zajmowała się jej stopą. Nie było to jednak nic poważnego.

- To mały odcisk na pięcie, gdzie jest tylko skóra, więc nie czułam bólu - zapewnia.

Pewne obawy mogły się pojawić pod koniec seta, kiedy Świątek w przerwie zarzuciła na głowę ręcznik. Taką scenę obserwowaliśmy nieraz w przeszłości - w meczach, w których nie radziła sobie z emocjami i nerwami.

- Nie martwcie się. Chciałam po prostu pooddychać spokojnie i skoncentrować się tylko na tym - zaznacza pierwsza rakieta globu.

W trakcie meczu nieraz z trybun słychać było swojskie "Dawaj, Iga". W przeszłości zdarzało się, że 22-latka i jej psycholożka Daria Abramowicz wspominały, iż tego typu słowne zachęty - zastosowane w nieodpowiednim momencie - mogą bardziej zaszkodzić niż pomóc. Jeden z dziennikarzy postanowił sprawdzić u źródła, czy podobnie było w meczu 1/8 finału w Londynie.

- Nie warto tworzyć takiej narracji. W tym meczu była u mnie pełna koncentracja na tym, co działo się korcie. Takie okrzyki nie miały więc wpływu - zapewnia polska tenisistka.

Do ćwierćfinału Wimbledonu awansowała po raz pierwszy w karierze. Zmierzy się w nim z Ukrainką Jeliną Switoliną.

Więcej o: