Z bilansem 62 zwycięstw i 20 porażek Byki powtórzyły wyczyn sprzed 13 lat - zostały najlepszą ekipą sezonu zasadniczego NBA. Wtedy gwiazdą ekipy z Chicago był Michael Jordan, dzięki któremu Bulls nie mieli sobie równych w play-off i zdobyli szósty tytuł mistrzowski. Jordan - poza kolejnym mistrzowskim pierścieniem do kolekcji dorzucił jeszcze wtedy MVP sezonu zasadniczego, finałów oraz Meczu Gwiazd. ''Aira'' na parkietach NBA dawno już nie ma, trener Phil Jackson przeniósł się do Los Angeles, a Bulls po ponad dekadzie czekania znowu zbudowali drużynę, która może walczyć o mistrzostwo. Do Chicago ściągnięto z Boston Celtics trenera Toma Thibodeau - specjalistę od defensywy, który nigdy wcześniej nie był pierwszym trenerem w NBA. Z Utah Jazz przyszedł Carlos Boozer, który przez większość kariery gra przyzwoicie, a najlepiej w ostatnim roku kontraktu. To dwa kluczowe dodatki do trójki, która w Chicago gra już od jakiegoś czasu - Luola Denga, Joakima Noah i rewelacyjnego Derricka Rose'a - faworyta do nagrody MVP w tym sezonie. Kiedy po przeciętnym początku Byki wreszcie się rozpędziły to nie było na nie mocnych. Ostatnie mecze sezonu należały do nich, dzięki czemu świętują pierwsze miejsce w całej lidze. To zapewnia nie tylko prestiż - we wszystkich rundach play-off Bulls będą rozstawieni. Na początek czeka ich potyczka z ósmymi na Wschodzie Indiana Pacers. początek rywalizacji już w najbliższy weekend.
Pozostajemy w Chicago, bo właśnie tutaj grał prawdopodobnie najlepszy zawodnik sezonu zasadniczego, czyli Derrick Rose. Rozgrywający Bulls zakończył tą część rozgrywek z imponującymi statystykami. Jest siódmym strzelcem ligi (zdobywa średnio 25 punktów na mecz), zajmuje też 10. miejsce w klasyfikacji najlepszych ''asystentów'' (7,8 asysty na mecz). Indywidualne osiągnięcia Rose'a nie byłyby jednak tak istotne gdyby nie przekładały się na sukces jego zespołu. I właśnie dzięki ocenia całokształtu wkładu gwiazdy Byków nagroda MVP powędruje właśnie w jego ręce. Wśród fanów talentu Rose'a jest m.in. sam Michael Jordan. Legendarny koszykarz uważa, że w tym sezonie tytuł MVP musi trafić w ręce jego młodszego kolegi z Chicago: - Gra rewelacyjnie, tu nie ma żadnej wątpliwości.
- Bardzo długo, bo aż 20 lat, czekałem na możliwość pracy w roli samodzielnego szkoleniowca w NBA, ale jak widać marzenia się spełniają - powiedział Tom Thibodeau zaczynając trenerską przygodę z Chicago Bulls. Włodarze Byków nie postawili jednak na niedoświadczonego młodzieniaszka a człowieka, bez którego nie byłoby ostatnich sukcesów Boston Celtics. To właśnie Thibodeau był trenerem odpowiedzialnym za grę obronną Celtów. Mówi się, że to właśnie on rozpracował Koby'ego Bryanta z Los Angeles Lakers w finałach ligi w 2008 roku (Celtics zostali wtedy mistrzami). Lepszego początku przygody w Chicago Thibodeau nie mógł sobie wyobrazić. Z młodej ambitnej drużyny (uzupełnionej kilkoma weteranami jak Carlos Boozer, czy Kurt Thomas) stworzył doskonałą maszynę. Efekt - tytuł najlepszego zespołu ligi. Od pewnego czasu eksperci przewidują, że Byki Thibodeau mogą wkrótce powtórzyć erę sukcesów Byków Phila Jacksona.
Tutaj nie powinno być niespodzianki. Po raz trzeci z rzędu tytuł najlepszego defensora ligi powinien trafić w ręce Dwighta Howarda. Dlaczego? Eksperci są zgodni: - Mimo, że po raz pierwszy od debiutanckiego sezonu nie jest na czele klasyfikacji najlepiej zbierających (14,1 zbiórki na mecz i drugie miejsce w lidze po Kevinie Love z Minnesoty) Howard jest bezdyskusyjnie jednym z najefektywniejszych zawodników na tablicach - pisze o środkowym Orlando Magic Umar Ali ze Sports Network. Howard nadal jest także czołowym blokującym ligi (średnio 2,4 bloku na mecz) i co ważne poprawił się w statystyce przechwytów - po raz pierwszy w karierze zabiera rywalom średnio 1,34 piłki na mecz.
Mocny skrzydłowy Los Angeles Clippers z powodu kontuzji zadebiutował na parkietach NBA z rocznym opóźnieniem. Warto było czekać, bo 22-latek z Miasta Aniołów szybko stał się gwiazdą ligi. I to nie tylko za sprawą swoich efektownych wsadów (wygrał konkurs wsadów podczas tegorocznego Weekendu Gwiazd), ale także imponujących statystyk. Griffin jest 12. strzelcem ligi (22,5 pkt na mecz), zajmuje też czwarte miejsce w klasyfikacji zbiórek (średnio 12,1 na mecz). Niestety w tym przypadku indywidualne osiągnięcia nie przełożyły się na sukces drużyny - Clippers kolejny rok z rzędu nie zdołali wywalczyć miejsca w play offach.
W tytule chciałoby się wpisać ''Marcin Gortat'', ale niestety - mimo wielkiej zmiany ilościowej (minuty na parkiecie, punkty, zbiórki, skuteczność) i jakościowej w grze Polaka, na nagrodę dla najlepszego szóstego zawodnika NBA to było jeszcze za mało. Lamar Odom to gracz, który w każdym innym zespole ligi NBA byłby filarem pierwszej piątki. W Mieście Aniołów musi godzić się z rolą pierwszego zawodnika wchodzącego z ławki. I radzi sobie z tym zadaniem najlepiej jak potrafi o czym świadczą statystyki: Odom gra średnio przez 32,2 minuty, a w tym czasie zgarnia z parkietu 14,4 pkt oraz 8,9 zbiórki na mecz. - Te liczby mogłyby być bardziej imponujące, gdyby tylko Lamar grał więcej dla siebie, a mniej dla drużyny. Ale on wie, że to nie jest dobre dla zespołu - wypowiada się o koledze z drużyny Pau Gasol.
Kolejny w kolejce do tytułu dla najlepszego rezerwowego jest Marcin Gortat Jason Terry z Dallas Mavericks.
Tutaj eksperci nie są specjalnie zgodni. Kandydatów jest kilku - często wymienia się nazwiska Aldridge'a i Love'a. Faktycznie, obaj zrobili duże postępy (imponującym osiągnięciem było zwłaszcza ustanowienie rekordu przez Love'a 53 kolejnych meczów z double-double), ale my po cichu trzymamy kciuki za Gortata. Przecież poprawa w grze Polish Hammera po przenosinach do Phoenix była ogromna. Polak został lokalnym królem double-double (24 razy w barwach Suns, 30 w całej karierze). Niestety komentatorzy NBA są zgodni: - Zbyt wiele w grze Gortata uzależnione jest od rozgrywającego Suns Steve'a Nasha - mówią.