Tak Polacy wrócili do formy. Majstersztyk sztabu. Genialny plan. "Tylko i aż tyle"

Jakub Balcerski
Kilka tygodni martwiliśmy się, czy polscy skoczkowie wrócą do formy przed mistrzostwami świata, dziś cieszymy się z kolejnych medali zdobywanych w Planicy. I aż trudno uwierzyć, że zawodnicy przeszli tak wyraźną przemianę. - Chodziło o weekend w domu z rodziną i tydzień spokojnego treningu, testów nowego sprzętu. Tylko i aż tyle - tak Marc Noelke, asystent trenera Thomasa Thurnbichlera, opisywał sposób, który uratował formę Polaków na najważniejszą imprezę sezonu.

W ostatnich tygodniach przed mistrzostwami świata w Planicy u Polaków pojawił się wyraźny dołek. Kryzys objawiający się potężnymi wahaniami formy przyszedł po zawodach Pucharu Świata w Zakopanem w połowie stycznia. Dawid Kubacki czy Piotr Żyła nadal potrafili błysnąć i znaleźć się w czołówce konkursów, ale jednocześnie kadrze przytrafiały się takie, w których Polacy tracili do najlepszych reprezentacji po 100, a nawet blisko 150 punktów w klasyfikacji Pucharu Narodów.

Zawodnicy narzekali: na zmęczenie, własne błędy, problemy z techniką i - co najważniejsze - na brak czasu, by trenować. Gdy o te wahania formy, o ten kryzys zapytaliśmy Marca Noelke, asystenta trenera Thomasa Thurnbichlera, po części odpowiedzialnego za plan przygotowania zawodników, otrzymaliśmy odpowiedź, która jednocześnie niepokoiła i wzbudzała zaciekawienie.

Zobacz wideo Kulisy kadry polskich skoczków. Trenerzy zdradzają swoje narzędzia i rytuały. Jest jeden związany z flagą!

"Yips", "target panic", "przebodźcowanie". To nie pozwalało wejść Polakom na najwyższy poziom

- Nasi zawodnicy mają problemy z czymś, co w golfie nazywa się fachowo "yips", a w łucznictwie "target panic". Skoki nie mają na to konkretnej nazwy, przynajmniej na razie, więc użyjmy terminu "przebodźcowanie". Musimy nad tym popracować i zmienić kilka rzeczy, ale nie dlatego, że to, co robiliśmy do tej pory, było niewłaściwe, tylko dlatego, że zawodnicy czasem potrzebują skupić się na czymś innym - przekazał wówczas Noelke. 

- Nigdy nie wiesz dokładnie, dlaczego najlepsi zawodnicy na świecie przestają prezentować się na swoim najwyższym poziomie - kontynuował już na dniu medialnym polskiej kadry podczas MŚ w Planicy. - Pojawia się wiele możliwości, tłumaczeń, dlaczego szło, a teraz nie idzie. Bardzo trudno stwierdzić, co dokładnie się stało. W większości przypadków nie ma jednej przyczyny, to kombinacja wielu czynników. Nie ma praktycznie żadnych informacji o tym, co dzieje się w przypadku skoczków i zjawiska przebodźcowania. Rozpracowujemy to razem z Danielem Krokoszem, psychologiem kadry. Najwięcej badań wykonywali dotychczas ludzie pracujący przy baseballu, czy koszykówce, może futbolu amerykańskim - opisywał Niemiec.

"Czas, kiedy byłeś w gazie, nagle znika, jest przerywany"

- Gdy ktoś rzuca albo odbija piłkę bardzo dobrze, media i kibice zaczynają o nim mówić: "He's hot!". Że jest w gazie - tłumaczył nam Noelke. - Kiedy spojrzy się na to, co dzieje się z takim zawodnikiem właśnie wtedy, gdy ma swój najlepszy moment, nagle widać, że zyskuje o wiele więcej uwagi. I to nie tylko od dziennikarzy, czy fanów, ale przede wszystkim ze strony rywali. Obrońcy się na nim skupiają, spróbują wszystkiego, żeby tylko go przykryć, uciszyć. A czasem go po prostu poklepią, wykonają z pozoru przyjazny gest. Badania wskazują, że nawet jeśli intencje są zupełnie pozytywne, to nie robi się tego bez powodu. Chcesz zostać bezpośrednio przy tym, kogo gonisz.

- Z drugiej strony, z punktu widzenia tego, kto jest w gazie, zmienia się też to, jak sami postrzegamy swoje wyniki i formę - kontynuował Noelke. - Najlepiej jest, gdy zawodnik sam wie, co dokładnie chce zrobić i jak utrzymywać koncentrację na różnych rzeczach. Jeśli wie, czemu znalazł się na szczycie i tak dobrze się prezentuje, potrafi nad tym pracować bez niczyjej pomocy, samemu się rozwijać. Musisz go tylko prowadzić, odpowiednio nakierowywać. Ale nie zawsze tak jest, to potrafi się szybko zmieniać - opowiadał szkoleniowiec.

Noelke tłumaczył, że przebodźcowanie ma negatywny wpływ na automatyzm. - Czasem zmienisz coś niepostrzeżenie, nawet dla siebie i skupisz się nie na tym, co trzeba. Zaczynasz przesadzać, zatrzymujesz się tylko na jednym elemencie, który masz poprawić i zanim się obejrzysz, nagle chcesz kontrolować wszystko, jesteś za bardzo spięty. I dlatego ten czas, kiedy byłeś w gazie, nagle znika. Jest przerywany, bo nie odczuwasz odpowiedniego luzu, za bardzo nad wszystkim panujesz. Nie dajesz tym elementom działać automatycznie. I przychodzi kryzys - wyjaśniał członek polskiego sztabu.

- Do tego dochodzi zmęczenie. Masz dużo na głowie, męczysz swoje ciało intensywnością treningów i startów, a do tego dochodzi możliwy stres związany z podróżowaniem i ciągłymi zmianami otoczenia. Jak to naprawić? Musisz wykluczyć ze swojej głowy tak wiele dotąd stosowanych rozwiązań, jak to tylko możliwe. Totalny reset - dodawał Noelke.

Dawid Kubacki miał deficyt. Przerwa wszystko odmieniła. "Magia, nie?"

Przechodząc od teorii, do konkretów - najlepszym przykładem tych problemów w polskiej kadrze był ostatnio Kubacki. - Na tydzień przed Turniejem Czterech Skoczni nie pozwoliliśmy mu na start w mistrzostwach Polski, bo wiedzieliśmy, że nie czuł się najlepiej. I gdy zaczynał Turniej w Oberstdorfie nie był w stu procentach gotowy, wypoczęty. Mógł skakać, ale miał świadomość, że ma pewien deficyt. Może i niewielki, ale czegoś po chorobie brakowało - wskazuje Noelke.

- Wcześniej wszystko było dla Dawida łatwe. Potem brakowało mu sił, mocy, a zaczęła się największa walka od początku sezonu. Jego rywal doszedł do lepszej formy. Zmienia ci się nastawienie z trybu zabawa, czyli swobody i spokoju, na tryb praca, który wymaga od ciebie o wiele więcej zaangażowania i jest męczący.

- Wykorzystujesz wtedy jeszcze więcej energii, szukasz czegoś, co pomoże w powrocie na szczyt. To po prostu więcej roboty. I w pewnym momencie niestety musisz jeszcze za to zapłacić. Dlatego wiesz, że zaraz możesz zacząć tracić do najlepszych jeszcze więcej. Sytuacja rodzinna Dawida też nie była łatwa, bo przecież właśnie urodziło mu się drugie dziecko i pojawiły się nowe obowiązki - zauważył Noelke.

- Dawid był wtedy jeszcze liderem klasyfikacji generalnej PŚ, chciał zachować tę pozycję nad Granerudem. Był wykończony, więc najlepiej byłoby od razu zrobić przerwę, zrezygnować z konkursów w Zakopanem i się zregenerować. Ale jesteśmy w Polsce i wiemy, że to niemożliwe. Dlatego Dawid wystartował w Polsce i walczył o wygrane, stawał na podium. Potem była Japonia i Sapporo. Długa, męcząca podróż, zmiana strefy czasowej, jet lag. Ale hej, przecież tam są aż trzy konkursy indywidualne. Nie odpuścimy, nie stracimy takiej szansy. Kulm, Willingen? Ważne zawody, czemu je opuszczać? Lake Placid, USA, nowa skocznia, kolejne punkty do zdobycia i choć to kolejna zmiana czasu i jet lag, to i tak tam lecisz. Już czujecie, o co chodzi?

- Nie było opcji, żeby zrobić przerwę wcześniej niż przed Rasnovem, gdzie zorganizowano tylko jeden konkurs. A chodziło o weekend w domu z rodziną i tydzień spokojnego treningu, testów nowego sprzętu. I już: tylko i aż tyle. Po tym masz odświeżonego, gotowego do rywalizacji zawodnika. Magia, nie? - pytał z uśmiechem.

Polacy wrócili do własnych podstaw. Wszystko robili normalnie. "Nie musieliśmy niczego zmieniać"

Od zawodników usłyszeliśmy jednak, że czas, w którym nie startowali w zawodach Pucharu Świata w Rumunii, wykorzystali nie tylko na spokojny trening i relaks z rodziną. To były także spotkania z psychologiem. - Praca z Danielem to coś trwałego, ciągle się toczy. Zawodnicy zawsze mogą z nim porozmawiać. Dlatego to było cenne także, gdy spędzili trochę czasu z rodzinami i odcięli się od tego świata. Wszystko sobie wyprostowują, ponownie czyszczą umysł. Nie nazwałbym tego jednak niczym wyjątkowym, choć to bardzo wyjątkowe narzędzie do pracy - przyznał Noelke.

To właśnie powrót do zwykłego trybu pracy był kluczem do powrotu na szczyt dla Polaków? - Dyskutowaliśmy w gronie trenerów, mieliśmy spotkania i dzwoniliśmy do siebie, analizując dane, czy myśląc, co możemy zmienić w sprzęcie, czy treningu siłowym. Tak powstał plan na mistrzostwa świata. Wiedzieliśmy, jak chcemy przygotowywać się na miejscu, jak robić rozgrzewki, które zadania i ćwiczenia będą odpowiednie, a które lepiej odpuścić. Co chcemy zrobić? Robiliśmy to normalnie, może poświęciliśmy planowaniu nieco więcej czasu niż zwykle. Ale prawda jest taka, że po przetrwaniu tego najgorszego okresu i zrobieniu przerwy, nie musieliśmy już niczego zmieniać. Robiliśmy wszystko w naszym stylu tak jak zazwyczaj - ocenił Niemiec.

- Faktycznie, pogarszające się wyniki w Pucharze Świata powodowały niepewność. Ale jako trener zawsze musisz pozostawać optymistą. Myśleliśmy pozytywnie z dwóch powodów - po pierwsze: ci goście wiedzą, jak mentalnie przygotować się na wielkie imprezy. Udowadniali to już wielokrotnie. Po drugie: ich ogólna forma fizyczna też wyglądała dobrze. Przerwa w startach i spokojny trening pomogły im się odbudować. A teraz jako ich trenerzy wierzymy w to, że na MŚ wszystko pójdzie po naszej myśli. Jeśli nie, to będziemy musieli reagować i wykorzystywać scenariusze na kryzysowe sytuacje. Na pewno mamy tu jeszcze trochę pracy do wykonania, ale oby nie za wiele. I obyśmy mogli się uśmiechnąć na koniec - mówił kilka dni temu Marc Noelke.

"Nie chcę wyjść na dziwaka, ale to wszystko mnie kręci. A tak wypracowane sukcesy smakują najlepiej"

I wszystko się sprawdziło: nawet to, że Polacy napotkali na swojej drodze w Planicy jeszcze trudne sytuacje. Choćby bóle pleców Kubackiego, czy gorsze samopoczucie Żyły. Ale wszystko udało się przepracować, naprawić i teraz można świętować. Polskie skoki, choć w zeszłym roku miały swój największy kryzys od lat, a w trakcie tego sezonu po znakomitym początku rywalizacji w PŚ złapały zadyszkę, wyszły z tych problemów i znów są na szczycie.

Duża w tym zasługa odpowiedniego planu sztabu trenerskiego. Inną opinię o tym, co przed MŚ w Planicy powinni zrobić Polacy miał nawet prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Adam Małysz. Twierdził, że mogą powalczyć jeszcze o dodatkowe 100 punktów do Pucharu Świata w Rasnovie i gonić Halvora Egnera Graneruda. Thurnbichler postawił na swoim i teraz nie może żałować. Kulisy pracy sztabu pokazują, na ile możliwości trenerzy byli przygotowani i jak odbudowali najlepszą dyspozycję zawodników w chwili, gdy wydawało się, że wszystko się sypie.

- Jestem optymistą i interesuję się tym, nad czym pracuję. Nie chcę wyjść na dziwaka, ale to wszystko mnie kręci. Nawet ten kryzys. Bo moje pozytywne myślenie powoduje, że głęboko wierzę, że przez to przejdziemy. A doskonale wiem, że tak wypracowane sukcesy później smakują najlepiej - mówił nam jeszcze Noelke przy okazji innej rozmowy na początku lutego. Teraz może świętować razem z resztą sztabu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.