Tomas Pekhart kopnął z całej siły w bandy przy "Żylecie", a z sektorów VIP poleciał biały dym. Po raz kolejny, bo to samo było przed meczem, kiedy kibice prezentowali efektowną kartoniadę wzdłuż boiska. Kosta Runjaić wtedy tylko mierzył wzrokiem po trybunach, ale w 15. minucie, kiedy Pekhart kopnął w bandę, a chwilę wcześniej strzelił pierwszego gola dla Legii w meczu z Rakowem, uniósł dwie pięści w geście radości.
To jeszcze nie była pełna eksplozja radości. Ta pojawiła się kwadrans później, kiedy po perfekcyjnie wykonanym rzucie rożnym na 2:0 podwyższył Rafał Augustyniak. Wtedy cieszył się już nie tylko Runjaić, ale na boisko wyskoczyła cała ławka rezerwowych Legii.
Marek Papszun wtedy aż przysiadł, a chwilę wcześniej nerwowo napił się wody. Co prawda po chwili wstał i zaczął się cieszyć, bo dwie minuty później Bartosz Nowak zdobył kontaktową bramkę. Ale po chwili znowu siedział na ławce rezerwowych i patrzył - podejrzewamy, że z dużym niedowierzaniem - że to Legia jest w tym meczu bardziej zdeterminowana, waleczna, po prostu lepsza.
60 proc. posiadania piłki, 11 strzałów (Raków sześć), dziewięć przechwytów (Raków sześć), więcej podań (275 do 184) i więcej też celnych podań (238 do 156). Tak było po pierwszej połowie. Nie trzeba było jednak nawet patrzeć w statystyki, by widzieć, że Legia podeszła do tego meczu tak, jakby jutra miało nie być. Ale jeśli miała wziąć sobie do serca słowa z przedmeczowej oprawy, że walczyć ma do końca, inaczej po prostu podejść nie mogła.
"Nadzieja umiera ostatnia" - powtarzali w ostatnich dniach kibice Legii. W klubie nastroje też były co najwyżej umiarkowane. - Każdy potrafi czytać i interpretować tabelę. Chyba nie muszę tutaj zbyt wiele dodawać - rozłożył w piątek ręce Runjaić. - To jasne, że każdy - niezależnie od tego, komu kibicuje - chciałby, żeby walka o mistrzostwo Polski trwała nadal. Ale jest, jak jest. Różnice punktowe między pierwszym i drugim zespołem, ale też między drugim i trzecim, są duże - wskazywał trener Legii.
Legia Runjaicia w tym sezonie - szególnie pod koniec jesieni i teraz na wiosnę - punktuje na mistrzowskim poziomie. 53, 51, 45, 45 i 49 - to liczby punktów z pięciu ostatnich sezonów - 2020/21, 2019/20, 2017/18, 2016/17 i 2015/16 - w których warszawski zespół bez większych problemów sięgał po mistrzostwo Polski. W każdym normalnym sezonie teraz też byłby głównym faworytem do tytułu, ale to nie jest normalny sezon, bo Raków Papszuna od października jest liderem. Przed sobotnim meczem miał dziewięć punktów więcej niż druga w tabeli Legia.
61 punktów to największy dorobek punktowy w ekstraklasie na tym etapie rozgrywek od sezonu 2007/2008. Od czasów wielkiej Wisły Kraków zarządzanej przez Bogusława Cupiała, która zdominowała ligę w pierwszej dekadzie XXI wieku. - Nie będę zakłamywał rzeczywistości. Wiemy, gdzie jesteśmy. Ale zdajemy też sobie sprawę, że dla Legii to będzie ostatnia albo jedna z ostatnich szans, by dogonić nas w tabeli. Biorąc pod uwagę styl i formę obu drużyn, myślę, że będzie to niezwykle dobre spotkanie. Liczę na niezłe widowisko, bo nie chciałbym, żeby to był z dużej chmury mały deszcz - mówił przed meczem Papszun.
Trener Rakowa w sobotę się nie przeliczył. W drugiej połowie jego piłkarze czekali na boisku dobrą minutę, aż legioniści pojawiają się na murawie. Jakby chcieli jak najszybciej odwrócić losy meczu. Nie odwrócili, choć kilka razy byli blisko. Też dzięki Legii, która po przerwie nie miała już aż takiej przewagi. Do tego popełniała proste błędy w obronie - jak w 59. minucie, kiedy nieporozumienie Artura Jędrzejczyka i Dominika Hładuna prawie wykorzystał wprowadzony po przerwie Vladislavs Gutkovskis. Ale oprócz błędów i słabszego momentu szczególnie zaraz po przerwie, Legia miała też w składzie Josue, Augustyniaka czy Filipa Mladenovicia, który w 63. minucie posłał dokładną piłkę w pole karne na głowę Pawła Wszołka.
To był gol na 3:1, który podciął Rakowowi skrzydła. Ale to też był gol po wypracowanej akcji - podobny do tego w meczu z Widzewem - których w sobotę było więcej. Bo poza determinacją i walką była w tym meczu także jakość. Przede wszystkim po stronie Legii, która zagrała najlepszy mecz w tym sezonie. Jeśli wracać do walki o mistrzostwo Polski - choć to wciąż odległa perspektywa, bo Raków nadal ma sześć punktów przewagi, a nawet siedem, bo jesienią w pierwszym meczu pokonał Legię u siebie aż 4:0 - trzeba to robić właśnie w takim stylu.
Tak grająca Legia może zostać mistrzem.