Zaczęło się od publikacji Wirtualnej Polski, że w delegacji PZPN na mecz Mołdawia - Polska znalazł się Mirosław Stasiak. To były działacz, który przed laty na potęgę ustawiał mecze i został skazany za ponad 40 przypadków korupcji na trzy lata więzienia w zawieszeniu na cztery lata i 195 tysięcy złotych grzywny. W 2016 roku PZPN ukarał go dożywotnią dyskwalifikacją, jednak później kara została zmieniona na 10 lat dyskwalifikacji, która skończy się dopiero w 2026 roku.
PZPN milczał aż do czwartku, kiedy to w niepodpisanym przez nikogo oświadczeniu przeprosił za zdarzenia, ale zaznaczył, że Stasiak został zaproszony "przez jednego z partnerów biznesowych" związku, nie wskazując, o kogo dokładnie chodzi. To uruchomiło lawinę. Sponsorzy reprezentacji zaczęli odcinać się od tej sprawy i zastrzegać, że skorumpowany działacz nie był ich gościem. Pierwszy wypowiedział się szef InPostu Rafał Brzoska, później zareagowały też między innymi STS czy Biedronka, a firma Tarczyński zdecydowała się nawet zerwać współpracę z piłkarską centralną.
W końcu firma "Inszury" przyznała, że Stasiak był osobą towarzyszącą ich gościa. "W związku z tym, iż do tej pory nie sprawdzaliśmy osób towarzyszących naszym zaproszonym gościom, po weryfikacji listy uczestników, do których trafiły przyznane nam zaproszenia na mecz reprezentacji Polski w Mołdawii, ustaliliśmy, iż Pan Mirosław Stasiak był jednym z odbiorców wydarzenia korzystających z naszej puli pakietów wyjazdowych jako osoba towarzysząca" - czytamy w oświadczeniu.
Grzegorz Kita, prezes Sport Management Polska: - Niska wiarygodność na własne życzenie i silny skręt wizerunkowy w obszar, gdzie na związku zaczyna ciążyć już nie tylko problem niekompetencji czy złych wyników sportowych, ale ogólne odium kłamania. Jeszcze rynek pamięta zawirowania wokół afery premiowej, a już mamy kolejną. Pomimo wszelakich oświadczeń, czy wręcz oświadczeń po oświadczeniach, mam odczucie, że większość kibiców, ale także mediów, po prostu nie wierzy w obecne wyjaśnienia. Wiarygodność PZPN jest coraz gorsza. Patrząc na reakcje rynku, widać też, że większość osób nie kupuje tego oświadczenia "Inszury". Wygląda to na próbę doraźnego szukania wyjścia z sytuacji, szukania kogoś, kto weźmie problem na siebie.
- Co dwa-trzy miesiące pojawiają się aferki i afery, które stawiają PZPN w złym świetle. To korowód zjawisk, który niepokoi już nie tylko kibiców, ale też sponsorów. Bo skoro ta powtarzalność jest tak duża, to wielu z nich ma naturalne obawy, że za chwilę ich marka znów będzie z czymś nieprzyjemnym wiązana. Co do sprawy Mirosława Stasiaka - istnieje przecież lista osób, które wchodzą na pokład samolotu. Tej listy nie tworzy się przy lotniskowych bramkach, tylko awizuje wcześniej. W PZPN musieli wiedzieć, kto będzie zaproszony.
- Jestem ciekawy, czy ludzie w to uwierzą. To dziwna sytuacja, że WP napisała o tym w poniedziałek, a oświadczenie pojawia się dopiero w piątek i jest właściwie wymuszone przez rynek, bo jednak od rana atmosfera była potwornie gorąca i zahaczyła o najwyższe sfery polityki i gospodarki w Polsce. Była przecież w międzyczasie silna reakcja Rafała Brzoski, oficjalny komunikat STS czy stanowisko Orlenu. Tyle zdążyło się wylać na rynek, że takie oświadczenie na ten moment wcale nie rozwiewa wątpliwości. Gdyby "Inszury" przyznały się choćby w czwartek, wyglądałoby to inaczej. Teraz wygląda to tak, jakby ktoś od rana zastanawiał się, czym ugasić ten pożar i późnym popołudniem znalazł rozwiązanie.
- Zdecydowanie. Ono jest specyficzne. Firma bierze na siebie odpowiedzialność, ale też pozostawia sobie furtkę, że to nie był ich gość, ale osoba towarzysząca ich gościowi. Komplikuje się tym samym dojście do prawdy. Niby biorą na siebie odpowiedzialność, ale z zastrzeżeniem, że nie był to ich gość, a jedynie osoba przyprowadzona przez ich gościa, o której mogli nie mieć wiedzy. Reasumując, sytuacja wciąż jest bardzo mętna. Wręcz dziwna. Moim zdaniem, to oświadczenie nie kończy sprawy.
- W początkowej fazie ciężar na pewno był na tyle duży, że mogło to się tak zakończyć. Ale pozostaje kwestia techniczna i formalna, na jakiej zasadzie miałoby się to wydarzyć. Skala i głośność tego problemu sprawiły, że pierwszy raz od dwóch lat można było realnie zakładać takie zakończenie tej historii. Tyle że w tej sprawie wszystko bardzo dynamicznie się zmienia, wręcz z godziny na godzinę i teraz, już po oświadczeniu "Inszury", uważam, że ogień wokół tej sprawy płonie wyraźnie słabiej. Część odpowiedzialności wzięła jednak na swoje barki ta firma.
- Można tak powiedzieć. Dlatego też rynek tak ostro zareagował i tak poważnie potraktował tę sprawę. Ona ludziom skleja się w jedną całość: wcześniej prezesowi Kuleszy nie przeszkadzało 711 połączeń Michniewicza z Fryzjerem, a teraz nikomu w samolocie nie przeszkadzał Stasiak z wyrokiem za korupcję i wykluczeniem z piłkarskich struktur. Przecież do takiego samolotu z reprezentantami Polski nie da się wejść z ulicy. Dlatego tak bardzo powątpiewa się w to oświadczenie "Inszury". Nikt przecież nie podaje listy swoich gości chwilę przed odlotem. To musi mieć formalną procedurę, która zabiera trochę czasu. Wiedza, że Stasiak będzie na pokładzie, musiała pojawić się wcześniej.
- To trudne pytanie, ale liczba afer i aferek, które regularnie pojawiają się od dwóch lat, pokazuje, że nikt nad tym nie panuje. Może brakuje w federacji kogoś ze strategicznymi kompetencjami PR-owymi. Jeśli ktoś nie rozumie, co poprawia wizerunek, a co może mu zaszkodzić, to wciąż będzie popełniał te same błędy. Sponsorzy właśnie to widzą: że to jest powtarzalne i permanentne, więc nawet jeśli ta afera przygaśnie, to niedługo prawdopodobnie pojawi się następna i jeszcze kolejna.
- W całej tej sytuacji uderza to, że PZPN sam zdruzgotał swój "marketingowy kanon". Wcześniejsze problemy federacji czy reprezentacji pozostawały w sferze tych podmiotów. Sponsorzy byli z boku, nie byli w to wciągani. Kibice też mieli wyczucie i wiedzieli, że sponsorzy za to akurat nie odpowiadają, więc nie powinni być obciążani problemami PZPN-u. Ale tutaj federacja sama swoim oświadczeniem wciągnęła wszystkich sponsorów w środek tej afery. Hurtem, masowo i bardzo brutalnie.
- Teraz jest to już nie tylko teoretyzowanie, ale realne zagrożenie, bo wszyscy zobaczyli, że PZPN potrafił wciągnąć sponsorów w swoje problemy. To już nie jest teoria, ale smutne zdarzenie rynkowe. Sponsorzy, również ci potencjalni, mogą zakładać, że jeśli następnym razem pojawi się jakaś afera, ich marki wcale nie będą bezpieczne i z boku. Bezpieczniej zatem poszukać innych podmiotów sportowych i na nie przeznaczyć swoje pieniądze. Ale pamiętajmy, że siła polskiej reprezentacji nadal jest spora i to wciąż łakomy kąsek marketingowy.
- Dwojaka. Spodziewam się, że kilku dziennikarzy śledczych usiądzie nad firmą "Inszury" i zacznie badać nie tylko czyim gościem faktycznie był Stasiak i co wydarzyło się naprawdę, ale wręcz samą firmę. Jeśli coś znajdą, mogą na nowo rozpalić tę aferę. Ciekawi mnie też to, w jakim stopniu te wszystkie wyjaśnienia zostaną zaakceptowane na przykład przez "InPost" i Rafała Brzoskę albo jak zareaguje Orlen, który też - dość niestandardowo - wydał konkretne oświadczenie, że Stasiak nie był ich gościem. Można oczekiwać, że będą toczyły się równolegle dwie rundy: dziennikarze będą próbowali poznać prawdę, ale zobaczymy też, co zrobią firmy, które dość wyraźnie zażądały wyjaśnień i odcięły się od tej sprawy. Okaże się dopiero, czy takie rozwiązanie ich satysfakcjonuje, czy - jak Tarczyński - pozostaną przy swoim. Oświadczenie firmy "Tarczyński" jest bardzo mocne, choć ma pewne furtki, by pozostać z reprezentacją. Jeśli sponsorzy uznają, że dla nich oświadczenie "Inszury" nie kończy sprawy, można to będzie potraktować jako wotum nieufności wobec federacji.
- Będzie to bardzo trudne albo wręcz niemożliwe. Takie problemy to właściwie mogłyby "przykryć" jedynie dobre wyniki reprezentacji. Natomiast bez tego, żeby rynek - kibice, dziennikarze i sponsorzy - uznali zakończenie tej afery za prawdziwe i wiarygodne, musiałoby dojść pewnie do kilku dymisji w PZPN. Trudno współpracować z kimś, kto regularnie prokuruje kolejne sytuacje kryzysowe. Natomiast do tego raczej nie dojdzie, więc ta wiarygodność w oczach sponsorów na pewno osłabnie. Może zmniejszy się liczba firm? Może zmaleje ich zaangażowanie? Może duża część umów zostanie obwarowana szeregiem klauzul i kar umownych na wypadek negatywnych zdarzeń? Nieufność na pewno znacząco wzrośnie. Pamiętajmy też, że sponsorzy mają dziś wybór, bo jest wiele ciekawych polskich sportowców, organizacji sportowych czy klubów, które można wspierać, a gdzie bezpieczeństwo wizerunkowe jest znacznie większe. W przypadku PZPN-u sponsorzy muszą wciąż kalkulować ryzyko kolejnych przykrych zdarzeń.