Szymon Marciniak był bliski tego, by boleśnie przekonać się, jak w krótkim czasie można stracić coś, na co się latami ciężko pracowało. Jeszcze dziś rano pojawiały się informacje, że ceniony sędzia piłkarski - który w dość krótkim czasie zyskał dużą popularność - może zostać odsunięty od prowadzenia finału Ligi Mistrzów. Wszystko za sprawą wystąpienia na konferencji biznesowej organizowanej przez Sławomira Mentzena. Ten ostatni jest jednym z liderów Konfederacji - partii, której poglądy są sprzeczne z tymi, które oficjalnie wyznaje UEFA. Wokół sprawy zrobił się duży szum, który zdecydowanie wykroczył poza granice Polski. Ostatecznie arbiter prestiżowe spotkanie poprowadzi, choć jego wizerunek został mocno nadszarpnięty. O całej sprawie rozmawiamy z Tomaszem Redwanem, ekspertem od marketingu sportowego.
Tomasz Redwan: Nie wiem, czy przysłowie "mądry Polak po szkodzie" będzie towarzyszyło Szymonowi Marciniakowi. Wydawać się mogło, że to jest bystrzacha, a dał się wpakować w bagienko. Jakkolwiek ta sprawa by się nie skończyła, to ani pani, ani ja nie musimy się tłumaczyć z tego, że nie jesteśmy rasistami. Szymon Marciniak do tej pory też nie musiał, a od wczoraj musi.
Wierzymy, że nie podziela poglądów politycznych Sławomira Mentzena i że jest człowiekiem bez skazy. Ale w pewnym momencie jego wizerunek bardzo gwałtownie i bardzo mocno został nadszarpnięty. Ciężko jest reagować w takiej sytuacji. Wyobraźmy sobie człowieka, któremu sufit spadł na głowę. On nie wie, co ma robić. Wszystko potoczyło się tak szybko. Najczęściej człowiek popełnia wtedy błędy. Wczorajsze oświadczenie było po prostu mdławe, płaskie, jak tafla wody, gdy nie ma wiatru. Ale pewnie jedyne, na jakie było go wtedy stać. Wyobrażam sobie, że on się po prostu ciężko przestraszył. Dobrze, że nie odebrano mu finału Ligi Mistrzów. Bo gdyby to zrobiono, to wydawać by się mogło, że kariera Szymona Marciniaka gwałtownie by się załamała, a kara byłaby niewspółmierna do winy.
Należy wyciągać wnioski. Nie tylko on, ale on w sposób szczególny. Sprawdzać wcześniej cztery razy każdą propozycję, potwierdzić wszystko, zastanowić się. Budować wizerunek zgodnie ze swoją linią postępowania, swoim pomysłem, a nie na życzenie innych. To ogromna nauczka. Ale może dobrze, że przyszła tak wcześnie. Bo on jest wciąż jeszcze na początku swojej drogi sędziowskiej. Jak sam mówi w tym wystąpieniu - nieważne, ile razy ktoś się przewróci, ważne, ile razy się podniesie. To powinno być jego motto w tej sytuacji. On tam przemawiał pewnie maksymalnie do kilkuset osób, a okazało się, że wystąpił przed kilkoma milionami, więc paradoksalnie jest to pewna korzyść (śmiech). Ale jestem przekonany, że w pewnym momencie serce mu stanęło, bo naprawdę cała jego kariera sędziowska zawisła na włosku, na którym był powieszony miecz Damoklesa.
Być może ja mam taką wyrozumiałość, ale ludzie nie będą jej mieli. Oni nie wybaczają błędów... No, chyba że sami je popełniają. Są okrutni, podli i w ogóle nie cechuje ich wyrozumiałość. Wystarczyło poczytać komentarze do tej sprawy - że to gigantyczny błąd, wręcz wielbłąd. Tu nie o to chodzi, jakie Szymon ma poglądy. Z całą pewnością nie ma takich, jakie się mu teraz przypisuje. To, co ważne i istotne, to to, że nie jest byle kim, jest człowiekiem na świeczniku. Został wykreowany na jednego z bohaterów narodowych. I taki człowiek daje się złapać w taką małą pułapkę. Rozumiemy, że pieniądze, że w jakiś sposób chce tę swoją chwilę wykorzystać, zmonetyzować popularność. Wszystko jasne i to jest absolutnie poza sporem. Natomiast trzeba mieć bardzo gęste sito po to, by występować tam, gdzie ja chcę, gdzie jest bezpiecznie i co przyniesie mi korzyść. A tu niekorzyść jest ewidentna.
Człowiek tego pokroju nie może się tłumaczyć z tego, że nie jest rasistą. Wszyscy muszą z założenia wiedzieć, że nie jest. Zresztą on to wielokrotnie powiedział swoimi występami na boisku: "Jestem przeciwny jakimkolwiek przejawom rasizmu". Stara się ukrócić je swoim sędziowaniem. Ktoś mu przykleił brodę, która jest tak długa, że on się może o nią potknąć.
Te dwa oświadczenia różnią się jak niebo i ziemia. Wczorajsze było mdłe, słabe i widać, że było pisane w ogromnej niepewności. Dzisiejsze jest ładne, eleganckie, konkretne, pokazujące wszystkie aspekty błędu. Wiele razy jest powtórzone, jak źle się z tym czuje. Jest tu pokora. "Źle zrobiłem i pokornie proszę". To oświadczenie pokazuje nam też, że sprawa była poważna. Czuć tu ulgę i spadający kamień z serca. Jest dobre, merytoryczne, ciekawe i emocjonalne przy okazji. Idealne na tę sytuację. Nieważne, kto je napisał, ważne, że Szymon Marciniak się pod nim podpisał.
Bardziej prawdziwe byłoby "Dałem się wprowadzić w poważny błąd" lub "Popełniłem poważny błąd", bo to była jego lekkomyślność. Ogółem bardzo często ludzie nie potrafią wychodzić z kryzysu, a to oświadczenie jest takim uniwersyteckim przykładem, jak powinno ono wyglądać w takiej sytuacji.
Jeśli będzie wracała, to nie ze strony Szymona Marciniaka. On powinien sprawę raz na zawsze załatwić i nie reagować na to, co się wokół niego dzieje. Pewnie, że będzie to krążyło jeszcze w najbliższych dniach, podczas finału LM, a niektórzy będą próbowali mu jeszcze podskoczyć później. Małe pieski zawsze szczekają. Godność osobista, honor, poczucie sprawiedliwości – to także cechy dobrego arbitra piłkarskiego. Nie powinien dawać się prowokować.
Są dwa pojęcia honoru. Pierwszy – rycerski, który polega na tym, że nikt oprócz mnie nie jest w stanie zrobić rysy na moim wizerunku. Drugi – kupiecki, który polega na tym, że wszyscy z zewnątrz mogą taką rysę zrobić i ja się wtedy z tego muszę tłumaczyć. Wydaje mi się, że Szymon powinien się zachować jak rycerz. "Nie chciałem nic złego zrobić. Popełniłem błąd, który nie polegał na tym, że wystąpiłem przeciwko swoim przekonaniom, ale wystąpiłem na imprezie, której nie sprawdziłem. Dałem się ponieść brakowi doświadczenia i ochocie zarobienia pieniędzy". Tylko tyle. Gdyby ten finał LM mu zabrano, to sprawa by się za nim ciągnęła, bo ludzie by myśleli, że zabrano mu go słusznie.
Z całą pewnością próbowano wykorzystać jego obecną nieprawdopodobną popularność do realizacji swoich celów. I on dał się w tę pajęczynę złapać jak mała biedna bezbronna muszka. A powinien jednak trochę w sobie tej czujności zachować. Myślę, że takich propozycji dostaje po kilka tygodniowo. Być może ta była najkorzystniejsza finansowo? Tego nie wiem. Z całą pewnością nie poszedł tam, by promować poglądy Mentzena.
To nauka dla wszystkich, którzy chcą się promować i wykorzystywać swoją popularność. Ludzie jednak, niestety, na cudzych błędach się nie uczą. Sami muszą dostać po nosie. Niektórzy też nie wyciągają wniosków z własnych błędów. W świecie sportu i wszyscy inni, którzy chcą zmonetyzować swoją popularność, muszą bardzo uważać na to, by nie zostać wykorzystanym. A Szymon Marciniak został po prostu w sposób bezczelny wykorzystany przez organizatorów, którzy jego obecnością chcieli podnieść rangę i zwiększyć popularność swojego wydarzenia. Wiadomo, jakie mają poglądy, a wybrali człowieka, który jako sędzia piłkarski ma na koszulce znak RESPECT "STOP rasizmowi".
Nie zaskoczył. Nie mamy tak naprawdę zbyt wielu idoli. Jeśli mamy takiego faceta, który sędziował finał mistrzostw świata, to możemy być z niego dumni. Nie mamy też specjalnej tradycji sędziowskiej. Nie "stawiałbym go jednak obok Roberta i Igi, bo - jak mówią Francuzi - "toutes proportions gardées" (z zachowaniem wszelkich proporcji - red.). Ale jednak mimo wszystko bardzo szybko stał się bardzo popularny i - jak widać - być może za szybko. Bo to się mogło równie szybko skończyć.
Na myśl przychodzą mi np. Lance Armstrong, Maria Szarapowa i Oscar Pistorius. Ich winy były znacznie większego kalibru i byli u szczytu popularności dłużej, ale stracili wszystko w okamgnieniu. Marciniak, na szczęście, nie stracił.