Skontaktuj się z nami
Nasi Partnerzy
Inne serwisy
Skontaktuj się z nami
Nasi Partnerzy
Inne serwisy
- Jaki by pan chciał prezent na 60. urodziny? - pyta dziennikarz "France Football".
- Chciałbym móc jeszcze raz strzelić Anglikom. Tym razem prawą ręką! - tu Maradona wybuchnął śmiechem.
Nigdy nie przeprosił za tamto oszustwo z mundialu 1986. On tego nie uważał za oszustwo, tylko sprawiedliwość dziejową: Margaret Thatcher wysłała wojska, by upokorzyły Argentynę w wojnie o Falklandy, a on niedługo później upokorzył Anglię na oczach całego świata dwoma golami. Jednym po slalomie przez całe boisko, który pozostał symbolem tamtego mundialu, zdominowanego przez jednego piłkarza jak żaden inny. I drugim, który z niego zrobił dyżurnego czarnego bohatera, wroga angielskich mediów na dekady. Ale Maradonę ta niechęć bawiła. Na żale Anglików odpowiedział, że to była ręka Boga i patrzył dumny, jak wrzało. Pozostał z tego dumny nawet w wywiadzie, który się okazał ostatnim przed śmiercią. Nie powiedział, choć mógł: chciałbym jeszcze raz okiwać pięciu Anglików. Tylko: chciałbym jeszcze raz uderzyć ręką.
Przez całe życie czuł się ofiarą kogoś, czegoś, i zajmował się wymierzaniem sprawiedliwości. W tym ostatnim wywiadzie dla "France Football" też opisuje siebie jako mającego ciągle pod górę. - Po tym, jak poprowadziłem Argentynę w mundialu 2010 (reprezentacja odpadła w ćwierćfinale, rozbita przez Niemców 4:0 -red.) musiałem wyemigrować, by móc wykonywać swój zawód i realizować pasję w innych krajach. To wszystko przez Julio Grondonę (wieloletniego prezesa argentyńskiej federacji, aż do śmierci w 2014 r., i jednego z najbardziej skorumpowanych działaczy FIFA - red.), on nie chciał mnie w Argentynie. Spędziłem lata za granicą, a teraz na szczęście jestem znowu w domu - opowiadał we "France Football". Te lata za granicą to było trenowanie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie mieszkał jak król na ranczu z mini zoo, epizod w Dinamie Brześć, tuż za polską granicą, skąd uciekł niedługo po wystawnej prezentacji, zanim się zdążyło wyjaśnić, kim właściwie ma tam być: prezesem, dyrektorem sportowym, czy trenerem. Potem pracował jeszcze w Meksyku, w Dorados de Sinaloa podejrzewanych o ścisłe związki z kartelami narkotykowymi. Wyjechał stamtąd, zasłaniając się problemami ze zdrowiem. Ale niedługo później przyjął propozycję z Gimnasii La Plata. Wrócił do argentyńskiej ligi jako trener po 24 latach. I można dziś powiedzieć, że to była najlepsza decyzja, jaką podjął w ostatnich latach. Doświadczył jeszcze raz uwielbienia rodaków.
I nie skończyło się to takim rozczarowaniem, jak przygoda z reprezentacją. Gimnasia utrzymała się w lidze: z pomocą Maradony, bo po jego przyjściu zaczęła grać lepiej, i przez pandemię, bo rozgrywki trzeba było przerwać i zawiesić obowiązywanie skomplikowanych reguł spadku z ligi (w Argentynie uwzględnia się w tych regułach wyniki z ostatnich trzech sezonów). - Okoliczności nie są najlepsze. Pandemia to bardzo trudne doświadczenie dla całej Ameryki Łacińskiej - mówił Maradona we "France Football".
W tym wywiadzie co chwila pojawia się to, co przez całą jego karierę: my, z Ameryki Łacińskiej, zawsze mieliśmy trudniej niż piłkarze z Europy. - Wyjechałem do Europy po nowe wyzwania, by doświadczyć najlepszego futbolu. Wtedy to było niełatwe dla południowoamerykańskiego piłkarza: pojechać i grać tam. Ale podjąłem ryzyko. Pojechałem daleko i rzuciłem wszystko na szalę. Bo ja tak działam - mówił o transferze do Barcelony, a potem do Napoli. - W tamtych czasach my, z Ameryki Południowej, nie mogliśmy wygrać Złotej Piłki (do 1995 roku to była nagroda dla europejskich piłkarzy, w 2020 Maradona dostał od France Football honorową Złotą Piłkę za całokształt - red.). Gdyby nie to, na pewno bym którąś wygrał. Wygrałbym ich tonę! Ale i tak miałem szczęście, że France Football uhonorowało mnie potem specjalną Złotą Piłką. To czysta radość - zapewniał. Tak też wspominał karierę i życie: było trudno, ale było warto. - Kopali mnie na boisku. Atakowali mnie na wszystkie sposoby w życiu. Atakowali moją rodzinę, braci, siostry, nawet wnuka Benjamina (to syn jego córki Gianniny i piłkarza Manchesteru City Sergio Aguero - red.). Nic nie dostałem w prezencie. Ale gdy patrzę na świat, na wojny, na umierające dzieci, to myślę, że jednak miałem szczęście.