W sobotnim meczu Polacy przegrywali 4:10, 20:25, 33:39, rywale trafiali trójki, a Pau Gasol rzucał kosz za koszem. Ale biało-czerwoni się nie poddali. Raz, że mają w drużynie wojowników, dwa, że są drużyną właśnie. Mateusz Ponitka, Adam Waczyński, Marcin Gortat, A.J. Slaughter, Przemysław Karnowski, wszyscy, naprawdę, uwierzyli, że razem mogą wygrywać.
Dlatego meczem z Hiszpanią emocjonowaliśmy się długo. Ważne były i trafienia Slaughtera w pierwszej kwarcie, i świetny początek Karnowskiego w drugiej, i fragment trzeciej kwarty, w którym kontrolę przejął Waczyński. Ale przecież był też aktywny Ponitka, niezłe akcje mieli Aaron Cel i Przemysław Zamojski.
Kluczowy moment meczu? Początek czwartej kwarty przegrany 2:14 zdecydował o końcowym wyniku, ale negatywny wpływ na grę biało-czerwonych na pewno miały szybkie faule Mateusza Ponitki, który już w trzeciej kwarcie miał cztery przewinienia. Na pewno zabrakło punktów, zbiórek, obrony Gortata, który w starciu z wielkim Gasolem bywał bezradny. Ale też bywało tak, że przy remisie, przy niewielkim prowadzeniu Polaków, jeden rzut wykręcał się z obręczy, piłka uciekała na aut.
Kilka razy podnosili się w tym meczu Polacy, w ostatniej kwarcie już się nie podnieśli. Gasol, Sergio Rodriguez, Sergio Llull, hiszpańskie gwiazdy, trafiały w kluczowych akcjach, Waczyński, Ponitka, Gortat swoje rzuty pudłowali.
No i ten Gasol... - Na wszystko byliśmy przygotowani, ale nie na 6/7 za trzy punkty Gasola - mówił trener Mike Taylor. Hiszpański gwiazdor zdobył 30 punktów, był znakomity.
Przegraliśmy, choć po fazie grupowej robiliśmy sobie nadzieje. Że Polska rośnie pod koszem, że to już nie ta Hiszpania. I to wszystko prawda - reprezentacja Polski, której budowę trener Mike Taylor rozpoczął rok temu, ma już fundament, patrząc w przyszłość, nie należy być smutnym. A Hiszpania to już nie ten klasowy zespół, który w latach 2008 i 2012 do ostatnich minut igrzysk walczył z USA. Ale Polacy wciąż mają tylko zalążek drużyny i doświadczenie z jednego turnieju, a Hiszpanie to wciąż drużyna z koszykarskiego kraju, europejskiej potęgi.
- Wziąłbym Sergio Llulla. Imponował mi tym, jak grał, jak poprowadził Real Madryt do mistrzostwa i do zwycięstwa w Eurolidze. On może i rozgrywać, i zdobywać dużo punktów, i grywać na pozycji skrzydłowego - mówił Koszarek, gdy kilka tygodni temu zapytałem go, kogo by wziął do reprezentacji Polski. Cóż, Llull grał w sobotę w Hiszpanii, zdobywał ważne punkty dla swojego zespołu. Ale może za dwa, cztery lata, jak Llull będą grali już Waczyński i Ponitka?
- Wrócimy mocniejsi - powiedział ten ostatni.