Prezes zbierał dolary, miliony dolarów. Kompromitacja! Polacy czekali na medale 8 i 9 lat

Tamas Ajan przerzucał miliony dolarów łapówek z kieszeni do kieszeni, zbudował dwór sługusów i potakiwaczy, tuszował doping, zaprowadził podnoszenie ciężarów nad przepaść. Sam upadł dopiero pół roku temu: obwieszony medalami za zasługi dla sportu i do końca okadzany przez kolegów po fachu.

"Rządził podnoszeniem ciężarów jak senior swoimi wasalami. Jak prywatną firmą, nad którą miał totalną kontrolę". "To była tyrania gotówki. Gotówki zebranej, gotówki wypłaconej, gotówki nierozliczonej. A zbieraczem był prezes". "Ponad 10 milionów dolarów, których los jest niejasny". "Podejrzenie prania pieniędzy to oczywistość". To są zdania z ogłoszonego w czwartek raportu ze śledztwa w sprawie malwersacji finansowych, korupcji i tuszowania dopingu w Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów (IWF).

Zobacz wideo Sportowa rozmowa dnia. Z Zygmuntem Smalcerzem, mistrzem olimpijskim w podnoszeniu ciężarów z 1972 roku, rozmawia Michał Gąsiorowski

Śledztwo zleciły nowe władze IWF, próbujące posprzątać po uciętych nagle w 2020 roku dwudziestoletnich rządach Węgra Tamasa Ajana i uratować ciężary przed olimpijską śmiercią. Ajan ustąpił ze stanowiska w kwietniu. Miesiąc wcześniej zrezygnował z tytułu honorowego członka MKOl. Był wcześniej przez lata pełnoprawnym członkiem MKOl, wybierającym gospodarzy igrzysk, odznaczanym za zasługi dla sportu (odznaczenie od MKOl dostał w 2010 - roku pierwszych poważnych przecieków, że w IWF fatalnie się dzieje). W swoim sporcie zostawił pogorzelisko. Jedna z najstarszych olimpijskich dyscyplin, przez lata fabryka legend, dziś jest skompromitowana i ośmieszona. Mało kto już panuje nad tym, któremu sportowcowi jaki medal przesłano w kopercie po latach, po złapaniu na dopingu jego rywali.

Medalowy dom wariatów: Marcin Dołęga medalistą z 2008 został osiem lat później, Szymon Kołecki mistrzem – z dziewięcioletnim poślizgiem

Wystarczy spojrzeć na polskie ciężary, żeby spróbować sobie wyobrazić ten dom wariatów w skali światowej. Tomasz Zieliński wpadł na nandrolonie przy okazji igrzysk 2016 w Rio de Janeiro (wpadł razem ze swoim bratem Adrianem, mistrzem olimpijskim z Londynu), ale rok po tej wpadce dostał brązowy medal za igrzyska w 2012: zajął tam dziewiąte miejsce, ale w próbkach sześciu rywali, którzy go wyprzedzili, znaleziono po latach doping. Marcin Dołęga, niespełniony faworyt niejednych igrzysk, swój olimpijski medal, brąz z Pekinu, dostał po ośmiu latach. Gdy akurat odbywał drugą w karierze dyskwalifikację za doping. Szymon Kołecki mistrzem z Pekinu 2008 został w 2017 roku. Hiszpanka Lydia Valentin w 2016 została medalistką trzech igrzysk olimpijskich: w Rio de Janeiro wywalczyła brąz, a w tym samym roku przebadano zamrożone próbki z Pekinu i Londynu. Rywalki powpadały, a Valentin dostała srebro i złoto, choć z tamtych igrzysk odjeżdżała z czwartym i piątym miejscem. Tylko przez ostatnią dekadę udowodnionych przypadków dopingu w ciężarach było ponad 600.

Taki jest spadek po rządach Tamasa Ajana. Podczas dwóch dekad jego prezesowania – a wcześniej Ajan był w IWF sekretarzem generalnym, prawą ręką prezesa – bogiem ciężarów był dolar. Jeśli dolarów było odpowiednio dużo, to ciężarowiec złapany na dopingu mógł pojechać na najważniejsze zawody i zdobyć tam medal. Oprócz łapówek indywidualnych były łapówki systemowe, bo trudno inaczej nazwać kary pieniężne, które krajowe federacje musiały płacić do centrali, jeśli uzbierało im się za dużo dopingowych wpadek.

Ajan nieposłusznych strącał, niedyskretnych zastraszał, a z tego co robił z pieniędzmi, nikomu się nie tłumaczył. Prowadził za gotówkę przedsiębiorstwo handlowe, w ramach którego kupował głosy na kongresach wyborczych, a sprzedawał dopingowiczom zaświadczenia o niewinności. Na każdy rok z dwudziestu lat, które spędził jako szef federacji, przypada średnio po pół miliona dolarów, które rozpłynęły się w powietrzu. Dyrektorem federacji zrobił swojego zięcia, Attilę Adamfiego. Umoczył w ten system tyle osób, i tak głęboko, że śledczy, wzywając kolejne osoby do złożenia zeznań, odbijali się od muru.

Tylko dwóch z pięciu wiceprezesów IWF zechciało współpracować. Tylko jeden z pięciu prezesów kontynentalnych federacji, tylko czterech z 20 prezesów związków krajowych, których wezwano do złożenia wyjaśnień. Są dowody na niszczenie dokumentów, manipulowanie dowodami. Jeden z wezwanych podrzucił dowody na ostatnią chwilę, gdy zorientował się, że odmowa współpracy może go wepchnąć w poważne kłopoty. Inny odpowiedział, że chętnie porozmawia, ale akurat nie ma telefonu. Byłoby śmiesznie, gdyby nie było tak strasznie. Ajan zapewnia w oświadczeniach, że jest niewinny.

Zaczęło się od reportażu ARD, tak jak w sprawie rosyjskiej lekkoatletyki. I ruszyła lawina

Informacje z tego śledztwa zostaną teraz rozdzielone na dwie porcje: te dopingowe, a mowa o kilkudziesięciu wpadkach zatuszowanych w zamian za łapówki, trafią do Światowej Agencji Antydopingowej. Te o charakterze kryminalnym trafią do odpowiednich służb: m.in. na Węgrzech, w ojczyźnie prezesa, w Szwajcarii, bo międzynarodowa federacja funkcjonuje na prawie szwajcarskim. A być może zajmą się też nimi służby USA, bo IWF organizowała zawody w Stanach, a do tego łapówki były zwyczajowo wręczane w dolarach.

Tamtejsi śledczy przećwiczyli już na aferze FIFA, jak się wsadza do aresztu działaczy, którzy obracają nielegalnie dolarami. Wśród autorów ujawnionego w czwartek raportu jest Steve Berryman, były śledczy amerykańskiego fiskusa, który rozpracowywał korupcję w FIFA. Ale głównym autorem jest Richard McLaren, kanadyjski prawnik, który pisał też część raportu o przeżartej dopingiem rosyjskiej lekkoatletyce oraz skorumpowanych władzach Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej (jej były szef Lamine Diack ma dziś proces we Francji za korupcję i pranie pieniędzy). Ale największą sławę McLaren zdobył, firmując raport o systemowym oszustwie podczas igrzysk w Soczi i w kilku poprzedzających je latach. Raport oparty o zeznania skruszonego oszusta, Grigorija Rodczenkowa.

Prezesa Ajana zmiotła podobna lawina jak ta znana ze sprawy rosyjskiej. Pierwszy kamień też poleciał w tym przypadku w dół dzięki niemieckiej telewizji ARD i jej działowi reportaży śledczych o dopingu. W styczniu 2020 ARD wyemitowała demaskatorski reportaż o Ajanie, zatytułowany "Der Herr der Heber", czyli "Władca złodziei" ("Gewichtheber" to po niemiecku ciężarowiec, "Heber" – złodziej). Wśród autorów był Hajo Seppelt, którego reportaż z 2014 ruszył lawinę w rosyjskiej i światowej lekkoatletyce. A potem do systemowego śledztwa – też jak w lekkoatletyce i w sprawie oszustw w Soczi – został wynajęty Mc Laren. Rodczenkow z kolei to jeden z informatorów Seppelta, którego afera lekkoatletyczna skłoniła do ucieczki z Rosji w obawie o swoje życie. I tak sprawy nabrały nowego rozpędu. Po drodze zmiotły już władze światowej lekkoatletyki, biathlonu (prezes dał się korumpować na różne sposoby w zamian za tuszowanie rosyjskich wpadek), teraz podnoszenia ciężarów. I znając Seppelta, to nie jest jeszcze koniec zabawy.

Więcej o: