Dwa złota mistrzostw świata - Piotra Myszki i Małgorzaty Białeckiej - w Ejlacie w Izraelu w olimpijskiej klasie RS:X to wyjątkowy sukces. W klasie RS:X tylko raz się zdarzyło, że obydwa tytuły wywalczyli reprezentanci jednego kraju.
Do podium niewiele zabrakło też Zofii Noceti-Klepackiej (4. miejsce) oraz Pawłowi Tarnowskiemu, który długo był w ścisłej czołówce, a zakończył regaty na 8. pozycji. W igrzyskach w Rio de Janeiro Myszka i Białecka (oboje wygrali w zeszłym roku krajowe eliminacje) mają wielką szansę, aby powtórzyć sukces sprzed czterech lat z Londynu, kiedy brązowe medale zdobyli Noceti-Klepacka oraz Przemysław Miarczyński.
Rozmowa z Piotrem Myszką, mistrzem świata w windsurfingu RS:X
Piotr Myszka: Dwa lata temu w Santander straciłem medal na skutek protestu, w 2015 roku w Omanie przez falstart w przedostatnim wyścigu. Chciałem w końcu przełamać pecha, tym bardziej w roku olimpijskim. Ten sukces jest dla mnie bardzo budujący.
- Już mi się taka sytuacja przytrafiła. W 2011 roku na ME w Bułgarii też przed ostatnim wyścigiem byłem pewny zwycięstwa. Ale na mistrzostwach świata z taką przewagą nigdy nikt nie wygrał. To jest więc dla mnie podwójny sukces.
- Byli lekko zszokowani. Można powiedzieć pół żartem, pół serio, że kłaniali mi się wpół. Oni już wiedzą, że zdobyć medal igrzysk, mając mnie na plecach, nie będzie łatwo. Przed igrzyskami każda przewaga, choćby psychologiczna, jest bardzo ważna.
Jechałem tam z poczuciem, że to jednak będą regaty treningowe. Na miejscu okazało się, że do Ejlatu przyjechali wszyscy najlepsi - medaliści olimpijscy, multimedaliści mistrzostw świata. I każdy chce wygrać. Dla mnie mistrzostwa były ważne z jeszcze jednego powodu. Niedawno zaczęliśmy testować sprzęt ustawiony w nieco inny sposób, dzięki czemu uzyskaliśmy dodatkową prędkość. Koniecznie chciałem to przetestować w warunkach bojowych, na tle najlepszych zawodników. Nie do końca pomogła natura, bo zależało mi na silnym wietrze, a w takich warunkach odbyły się tylko dwa wyścigi. Trudno wyciągać więc daleko idące wnioski. Widać było tylko, że chłopaki nie są w stanie utrzymać się ze mną na halsie. To zapaliło mi lampkę, że kierunek jest dobry i w tę stronę powinniśmy iść.
- Wytłumaczenie zasad jest proste: żeby dyscyplina była na igrzyskach, musi mieć poparcie odpowiedniej liczby krajów. Gdyby rzeczywiście otworzyć olimpijskie regaty na wszystkich najlepszych, aby - powiedzmy - na igrzyskach mogły wystąpić trzy załogi z jednego kraju, to w mojej specjalności startowaliby zawodnicy z dziesięciu państw, bo reszta jest tłem. W takiej sytuacje te słabsze kraje mogłyby przestać popierać żeglarstwo w programie igrzysk, bo po co utrzymywać jakąś dyscyplinę, skoro szansa startu jest minimalna.
- Najgroźniejsi będą Brytyjczyk Nick Dempsey, Holender Dorian van Rijsselberge, Izraelczyk Shahar Zubari, Chińczyk Aichen Wang, który w ubiegłym roku wygrał w Rio regaty przedolimpijskie. Do tego dochodzi jeszcze trzech-czterech "spadochroniarzy", którzy nie są może bardzo regularni, ale zawsze mogą trafić z formą dokładnie na igrzyska i zamieszać. W sumie dziesięć osób. Reszta to, brzydko mówiąc, wypełniacz. W pewnym sensie igrzyska są łatwiejsze niż mistrzostwa świata. W Izraelu na podium stanęło np. dwóch Holendrów, ale jednego z nich na igrzyskach nie będzie. Ubywa więc jeden bardzo groźny rywal. Oczywiście w Rio dojdą inne czynniki, większa presja, stres, odpowiedzialność za wynik, wyjątkowe zainteresowanie kibiców, mediów - to wszystko ma wpływ.
- Tak, bo wymaga dużej wszechstronności. Rok temu był tam słaby wiatr, dwa lata temu średni, ale zdarza się też bardzo mocny. Na dodatek kręcący w różne strony. Mocno kręciło też w Ejlacie, dlatego pod tym kątem to było świetne przetarcie. W Rio dochodzą jeszcze mocne prądy, zmienne w kierunku i sile. Mamy to już przepracowane, wiemy, o jakiej porze dnia czego można się spodziewać. Ważna jest obserwacja wody, jaki ma kolor, czy jest ciepła, czy zimna, skąd płynie fala. To wszystko trzeba brać pod uwagę.
W ciągu dwóch lat byliśmy tam pięć razy. Mamy mapy prądowe, które kosztują mnóstwo pieniędzy, ale są bardzo pomocne. Na poprzednich igrzyskach ich nie mieliśmy, a inne zespoły nimi dysponowały. Teraz będziemy mieć taką samą wiedzę jak zawodnicy z innych krajów, co z pewnością wyrówna szanse.
- Istnieje takie ryzyko. Jesteśmy narażeni na działanie bakterii, które polują właśnie na "przeciążonych", wrażliwych sportowców. Ale tak naprawdę ryzyko jest minimalne. Nie jest tak, że schodzimy na wodę i dziesięciu nie wraca. Tyle że raz na jakiś czas słyszy się, że po starcie w Rio ktoś miał problemy żołądkowe. Najważniejsze to uważać, co się je, i dbać o higienę osobistą.
- Podczas jednego z treningów w Rio dosłownie w ciągu pół godziny warunki zmieniły się dramatycznie i z totalnej flauty nagle zrobiło się 30 węzłów, czyli warunki sztormowe. No i parę razy się wykąpaliśmy. Ja też się tą wodą kilka razy zachłysnąłem, ale na szczęście nic strasznego się nie stało.
A poza tym w Rio nie to może być najtrudniejsze. Nieprzyjemną historię miały brytyjskie żeglarki, które kiedyś postanowiły same wrócić do hotelu z portu. Zanim doszły na miejsce, zostały im tylko ubrania. Po drodze straciły wszystko, co można było szybko zdjąć - biżuterię, okulary, telefony itd. - i zamienić na pieniądze.
- Staram się tonować nastroje i przed hurraoptymizmem przestrzec też Gosię [Białecką]. Te nasze sukcesy w mistrzostwach świata na igrzyskach nie będą miały żadnego znaczenia.
Arianny Celeste. Zobacz gorące zdjęcia najpiękniejszej ring girl świata! [ZDJĘCIA]