Dopingowa zabawa w kotka i myszkę trwa. Kolejnych 11 Rosjan wykluczonych. "Jeśli przegrywa idea - przegrywają wszyscy"

40 sportowców zdyskwalifikowanych, odebranych już 13 medali. To najnowszy rosyjski bilans IO w Soczi. Co do tego, że rosyjski statek płynący po dopingowym morzu musi mierzyć się ze sztormem, nikt wątpliwości nie ma. Płynie jednak dalej. Na razie stracił tylko część załogi. Jej większość zapewne dobije do brzegu, a 9 lutego wyruszy w nowym składzie w kolejną podróż. Tylko flaga się zmieni. Czy po zbrodni i karze nieco zmieni się też rosyjskie podejście do sportu?

Jak za czasów Sowieckowo Sojuza

- W Rosji Putina, byłego oficera KGB, inna jest tylko nazwa państwa. Inne nazwy dawnych struktur. Zmienili się KGB-owcy, którzy tym zawiadują, ale wszystko funkcjonuje tam jak za czasów Sowieckowo Sojuza - mówi nam polski sportowiec, który z uwagi na pełnione obecnie funkcje nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem. Swoje widział, swoje też słyszał, części może się domyślać. Zresztą zachodni dziennikarze śledczy zadbali o to, by niektóre rzeczy zostały wszystkim przedstawione jaśniej.

Czarne chmury nad sportową Rosją zaczęły się zbierać po publikacji dokumentu stacji ARD w grudniu 2014 roku. Świat dowiedział się nie tyle, że rosyjscy sportowcy się dopingują, ale że pomaga im w tym państwo. W sukurs oszukującym zawodnikom czy trenerom poszli działacze, a nawet służby specjalne. Laboratorium antydopingowe w Moskwie nie służyło zwalczaniu dopingu, a jego śladów w próbkach zawodników. Probówki z moczem, którego wynik mógł być pozytywny, otwierano i wypełniano płynem "czystym". Tuszowanie trwało kilka lat. Chociaż, jak stwierdził Grigorij Rodczenkow - skruszony, były szef rosyjskiego biura antydopingowego, system wspomagania trwa tam od lat 50. Jakby kłamanie, bezczelność i próba unikania odpowiedzialności były rosyjskimi przywilejami. 

- Sam byłem świadkiem, jak jeden z byłych prezesów dużego, sportowego związku, obecnie z ważną funkcją w FSB, (Federalna Służba Bezpieczeństwa - przyp. red.) wsiadł na bani do swego auta. Wjechał w jakąś drogę dojazdową, naprzeciwko niego pojawił się autobus. Gość wyszedł z auta, po chwili pyskówki pokazał swoją legitymację. Kierowca busa wrócił do pojazdu i cofał przez 300 metrów, żeby tamten mógł przejechać. Potem jechał jeszcze przez całą Moskwę i spotkałem go w jednym z hoteli, w którym mieszkaliśmy - opisuje nasz rozmówca wydarzenie sprzed kilku lat.

Aleksandr Liegkow Aleksandr Liegkow GREGORIO BORGIA/AP

Robimy co chcemy

Rosyjscy oficjele są pewni siebie. Wspomniany już Rodczenkow za czasów "kariery" w Rosji robił właściwie wszystko, co chciał. 

Brał pieniądze od sportowców za tuszowanie dopingu, zanieczyszczone próbki klasyfikował jako czyste, doradzał zawodnikom, jak nie dać się złapać, wymyślił miksturę na bazie alkoholu pozwalającą pozbyć się z organizmu zabronionych specyfików, sam był aresztowany pod zarzutem rozprowadzania środków dopingujących, choć finalnie śledztwo umorzono. Jak sam przyznał w dokumentalnym filmie "Ikar", wpłynął na to prezydent Władymir Putin. Tak, by potem Rodczenkow mógł odkupić swoje grzechy pomocą w dopingowym procederze. Pomagał, kombinował, tuszował, zamieniał. Poproszono go nawet, by zanieczyścił próbkę ukraińskiej biatlonistce, która była dla Rosjanek dużą konkurencją. W chwili, gdy niewygodne informacje ujrzały światło dzienne, uciekł do USA i nieco skruszony opisał proceder w mediach, a także przed licznymi komisjami. W Rosji jest przedstawiany jako osoba niepoczytalna i poszukiwany przez tamtejszy wymiar sprawiedliwości. Nie ma tam po co wracać. Jasno przyznaje, że boi się o swoje życie. Ma ku temu przesłanki.

Dobrze mu znany Nikita Kamajew, niegdyś szefa RUSADY już nie żyje. Zmarł nagle ("prawdopodobnie na atak serca po biegu narciarskim" - jak pisano w komunikacie). Chciał wydać książkę o dopingu w Rosji opisując wydarzenia od roku 1987.

Kilkanaście dni przed nim, z nieznanych powodów, zmarł inny były szef RUSADA Wiaczesław Siniew. Ponoć też chciał się spotkać z działaczami Międzynarodowej Sieci Badaczy Dopingu (INDR), żeby przedyskutować możliwość współpracy i publikacji swojej książki.

Jako ciekawostkę można przypomnieć, że twórcy niemieckiego dokumentu o dopingu w Rosji, zostali... ukarani przez tamtejszy sąd za nierzetelność. Zawyrokowano grzywnę.

Zbrodnia i kara, potem znowu na start

Trochę czasu też zajęło, by Rosjan zacząć rozliczać. W ciągu kolejnego roku, po emisji pierwszego dokumentu na ARD, moskiewskie laboratorium straciło akredytacje, podobnie jak zawieszona została Rosyjska Agencja Antydopingowa. IAAF nie oszczędził Rosyjskiej Federacji Lekkoatletycznej. Międzynarodowa Agencja Antydopingowa (WADA) wykluczyła z igrzysk w Rio de Janeiro ponad 100 reprezentantów Rosji. Kilkanaście osób straciło też medale za IO w Pekinie czy Londynie. Od kilku miesięcy widzimy też efekty śledztw nad wspomagającymi się w Soczi.

Do grona już ukaranych dołączają kolejni. Jednym z nich właśnie został podwójny srebrny medalista w saneczkarstwie Albert Demczenko czy Tatiana Iwanowa. W sumie za ostatnie zimowe igrzyska ukarano już około 40 sportowców.

Rosja straciła 13 z 33 medali. W klasyfikacji medalowej spadła poza podium. Kilkunastu jej  sportowców zostało zdyskwalifikowanych dożywotnio.

W Pjongczang Rosja nie może wystawić swojej reprezentacji. Niekarani wcześniej zawodnicy z jej kraju mogą jednak rywalizować na igrzyskach pod flagą olimpijską. W kwietniu 2017 roku lista zgłoszonych na zawody osób zawierała 633 nazwiska! Teraz skrócono ją niemal o połowę, ale i tak widnieje na niej 350 sportowców. W kraju napiętnowanym przez doping brzmi to jak zły żart. W Soczi rosyjska reprezentacja składała się z 232 osób.

- Liczba duża, ale nie można powiedzieć, że każdy z rosyjskich sportowców jest dopingowiczem. Są nimi tylko ci, którzy zostali złapani. Są zasady, których przy dyskwalifikacjach trzeba przestrzegać, niezależnie od narodowości. Gdybyśmy ferowali wyroki o każdym sportowcu, który odniósł jakiś sukces, to szybko sprowadzilibyśmy go oraz samych siebie do poziomu podłogi - mówi nam Paweł Zygmunt, czterokrotny olimpijczyk i wielokrotny mistrz Polski w łyżwiarstwie szybkim.

- Dobrze złapać i wykluczyć kogoś na dopingu, ale nie mogą cierpieć przy tym osoby, które nigdy nic nie brały. Smutno by mi było nie oglądać na igrzyskach np. Antona Szypulina, który nigdy nawet nie był o nic podejrzewany, czy Tatiany Akimowej - w podobnym tonie tłumaczy Tomasz Sikora, pięciokrotny uczestnik zimowych igrzysk olimpijskich i ich srebrny medalista z Turynu.

- Nawet część zawodników, kategoryczna dla ogółu Rosjan, nieco zmienia zdanie. Jak ktoś chce wygrać igrzyska, to chce je wygrać właśnie z najlepszymi. Takim przykładem jest Martin Fourcade, który w ubiegłym roku na Pucharze Świata nie podawał ręki Rosjaninowi, który wrócił po dwuletniej dyskwalifikacji, a teraz trochę stonował - dodaje Sikora.

Dziura w ścianie? "Śmieszna historia"

Kary dla Rosjan są. Dyskwalifikacji za ostatnie lata pewnie będzie przybywać. Oni jednak wciąż wszystkiego się wypierają. Szykanom nadają kontekst polityczny. Mimo wyjaśnienia procederu ich oszustwa, opisanego na 1666 stronach przez prokuratora Richarda McLarena, organizator IO w Soczi zaprzecza istnieniu rządowego programu wspomagającego doping.

Putin stwierdził, że jeśli na próbkach pobranych w Rosji są zadrapania świadczące o ich otwieraniu, to zapewne były zrobione w Lozannie, siedzibie WADA, bo z jego kraju wyjechały w nienaruszonym stanie. W tamtejszych mediach winnych afery szuka się właśnie poza granicami i zwraca uwagę na brak jasnych dowodów. Medialny przekaz oddziałuje mocno.

Paweł Abratkiewicz, były reprezentant Polski w łyżwiarstwie szybkim, a od 7 lat trener w rosyjskim związku, pytany przez TVP Sport o wiadomości ujawnione przez McLarena, nie dowierzał.

- Dla mnie to śmieszna historia. Dziura w ścianie? Pewnie tak to wymyślili, bo każdy może sobie to łatwo wyobrazić. Jakby FSB chciało coś podmieniać, to możliwości miałoby inne - stwierdził.

Sprawa dotyczy go pośrednio. Niedawną Decyzją MKOl-u, srebrny medal za stosowanie dopingu w Soczi odebrano jednej z jego zawodniczek. Chodzi o startującą na 500 m Olgę Fatkulinę.

- Dużo jest pomówień. Olga została zdyskwalifikowana, ale nie przedstawiono jej konkretnych dowodów, bo jej próbki, które badano, były w porządku. Nie było na nich żadnych rys sugerujących otwieranie. Nie jest jasne, czy ukarano ją tylko dlatego, że była na jakiejś liście - słyszymy. Abratkiewicz odniósł się w ten sposób do danych zapisanych na twardym dysku Rodczenkowa. Te zostały przekazane WADA i pomagają wyłapywać sportowców, którym mocz w probówkach zamieniano na czysty.

- Zostaliśmy wszyscy wrzuceni do jednego worka. W przypadku moich zawodników nigdy nie było nic niejasnego. Kontrolowani jesteśmy non stop, a całe lato trenujemy na zachodzie, w Hiszpanii, Niemczech, we Włoszech i badani byliśmy przez wszystkie możliwe kontrole - dodał trener panczenistek.

- Ujmę to tak, bo Paweł tego nie powie. Tam trener jest od trenowania, lekarz od leczenia, masażysta od masowania. Nie wierzę, że Paweł lub drugi trener łyżwiarzy, też z zagranicy, mieli wiedzę lub jakikolwiek wpływ na to, czy ktoś tam coś łyknął czy sobie wstrzyknął. Takie rzeczy, jeśli już, rozgrywają się w układzie jeden - jeden, zawodnik-lekarz. Grupowych zabaw dopingowych nie ma - wyjaśnia Zygmunt.

Dopingowy epilog

Raport McLarena mówił o tysiącu rosyjskich sportowców, którym w ostatnich latach tuszowano doping. Za IO w Soczi kraj już stracił ponad jedną trzecią zdobytych tam krążków. Można być pewnym, że za tydzień lub dwa kolejne medale czy wyniki znów będą musiały być zweryfikowane. Czy WADA i MKOl przed zawodami w Pjongczang wyłapią większość rosyjskich oszustów? Co to da? Scenariusze kolejnych międzynarodowych zawodów wyglądają jak czytana któryś raz lektura. Inni są jedynie bohaterowie i nieco zmodyfikowana jest akcja. Skoro mowa o Pjongczang, to MŚ w biathlonie, które zorganizowano tam w 2009 roku, rozpoczęły się od...zawieszenia za doping kilku Rosjan.

- Trochę się czasy zmieniają. Wtedy to zawodnicy zostali przyłapani na stosowaniu konkretnej substancji. Od razu ich odsunięto. Teraz łapie się sportowców po kilku latach i dyskwalifikuje za większy dopingowy proceder - przyznaje Sikora. Ale z tą weryfikacją za bardzo do przeszłości cofnąć się nie można. Po niektórych zawodach jednym pozostaną domysły i zdziwienie, drugim zachwyt nad zwycięzcami.

- Był taki sezon, gdy na kontroli dopingowej, na słynnej CERZE (nowsza wersja EPO - przyp red.) złapany był Dmitrij Jaroszenko. Czasem zawody wyglądały tak, jakby były to mistrzostwa Rosji. W ósemce było pięciu Rosjan, lub sześciu w dziesiątce. Czasem te podejrzenia były chorobliwe, ale taki jest sport, nigdy nie będziemy mieli gwarancji, że jest czysty - rozkłada ręce Sikora.

WADA też próbuje, kombinuje. Odważnych i nastawionych na oszustwo chce łapać po jak najdłuższym czasie. Na razie sięga wstecz o 10 lat, bo na tyle mrozi próbki pobrane na igrzyskach olimpijskich. Nawet jeśli teraz nie posiada testów na rozkład wielu substancji, to za kilka lat może je mieć, bo medycyna idzie do przodu. Rywalizacja o wyniki i miejsca w klasyfikacjach na XXIII Zimowych IO w Korei Południowej na pewno nie zakończy się 25 lutego wraz ze zgaszeniem olimpijskiej pochodni. Będzie trwała dłużej, ale już w laboratoryjnych gabinetach.

- W tego typu sytuacjach, zawsze przegrywa człowiek. Jeżeli przegrywa człowiek, to przegrywa idea. Jeśli przegrywa idea - przegrywają wszyscy. Trzeba edukować i uświadamiać, już tych najmłodszych, że oszustwo zwykle i tak wychodzi i nie ma co o nim myśleć - dodaje Zygmunt.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.