Musiało się tak skończyć. Euro zostało osierocone

Dawid Szymczak
Euro zostaje osierocone. W piątek odpadli Niemcy, w sobotę Turcy. Ale ich przygoda i tak zostanie zapamiętana. Byli temu turniejowi potrzebni ze względu na pasję drużyny, atmosferę tworzoną przez kibiców, czysty talent Ardy Gulera, a przede wszystkim tę niezwykłą synergię między trybunami a boiskiem. Ale ten turniej nie lubi niespodzianek i w półfinałach będzie miał samych faworytów. Roztańczeni Holendrzy dołączają do Hiszpanów, Francuzów i Anglików.

Laptop drży na metalowym stoliku, bębenki w uszach zaraz pękną. Nawet, jeśli ktoś wchodził na trybuny Stadionu Olimpijskiego w Berlinie bezstronny, to po chwili i tak dobrze życzył Turcji. Nic nie przynosiło większej ulgi niż odbiór piłki przez któregoś z jej piłkarzy. Im dłużej utrzymywała się przy niej Holandia, tym bardziej nie do zniesienia stawały się gwizdy i buczenie tureckich kibiców. Próg decybeli na żadnym meczu tych mistrzostw nie był wyższy. Nie dość, że akurat ten stadion wyróżnia się doskonałą akustyką i sprawia wrażenie, jakby cały hałas zatrzymywał w środku, to jeszcze obie grupy kibiców doskonale wiedziały, jak to wykorzystać.

Zobacz wideo

Kibice zadbali o święto, a piłkarze go nie zepsuli

Ale tego należało się spodziewać. Już od południa pozostawało sobie życzyć, by piłkarze poziomem nie odstawali od kibiców. Turcy i Holendrzy zamienili bowiem tę sobotę w kolorowe święto obchodzone głośno, tanecznie i z kuflem piwa w ręku. O bramy Stadionu Olimpijskiego już kilka godzin przed meczem rozbijały się naprzemiennie czerwone i pomarańczowe fale. Później Holendrzy zapraszali Turków do wspólnego, charakterystycznego już tańca: łapali się za ramiona i synchronicznie szli raz do prawej, a za chwilę do lewej strony. Było wiadomo, że pod względem atmosfery może to być jeden z najlepszych meczów niemieckiego Euro. Gospodarze odpadli już z turnieju po porażce w ćwierćfinale z Hiszpanią, więc ich rolę przejęli Turcy, którzy w samej tylko stolicy mają kilkaset tysięcy kibiców, a w całych Niemczech - parę milionów. Dokładnych danych nie ma. 

Brytyjski "The Telegraph" uszeregował w ostatnich dniach kibiców od najlepszych do najgorszych. I o ile o część wyborów z odległych miejsc można by się sprzeczać, o tyle sklasyfikowanie czołówki nie wzbudziło kontrowersji. Pierwsze miejsce zajęli Szkoci, drugie - Turcy, trzecie - Rumuni, a czwarte - Holendrzy. Turcy zostali wyróżnieni za "ogłuszający hałas na stadionach, wspólne marsze i fakt, że każde miasto, w którym grają mecz, zamieniają w Stambuł". Holendrzy zostali natomiast opisani jako grupa najbardziej roztańczona i świetnie zorganizowana. To wszystko w sobotę się potwierdziło.

Tylko o poziom piłkarski można się było martwić, bo ostatnie mecze turnieju rozczarowywały. W ćwierćfinałach wkradły się na boiska kunktatorstwo i przesadna ostrożność. Ale przy ostatnim meczu na tym etapie wreszcie można było odetchnąć. Ten mecz sprostał oczekiwaniom, chciało się go chłonąć. Przyszedł w idealnym momencie. Zadziałał jak energetyczny zastrzyk po bardzo zachowawczych i miałkich spotkaniach z udziałem Francji i Anglii.

Euro bez niespodzianek. W półfinałach sami mocarze

Gole, zwroty akcji, piłka wybijana tuż sprzed linii bramkowej, wślizgi ratujące życie po jednej i drugiej stronie, interwencje bramkarzy podtrzymujące nadzieję, ostre jak brzytwa dośrodkowania Turków, reakcja Ronalda Koeamana zaraz po przerwie, przejęcie kontroli na długie minuty przez Holendrów, a na koniec całkowity chaos narzucony przez Turków. Działo się! Stach przechodził z jednej strony na drugą, sędzia w doliczonym czasie gry pokazał czerwoną kartkę jednemu z asystentów Vincenzo Montelli, a zaraz po gwizdku i zwycięstwie 2:1 holenderscy kibice i piłkarze wspólnie tańczyli do niebezpiecznie uzależniającej melodii "Links Rechts". Przez półtorej godziny tego ćwierćfinału wydarzyło się więcej niż przez cztery godziny z ćwierćfinałów, z których awansowały Francja i Anglia.

 

I ten mecz, jak holenderscy kibice, raz szedł w lewo, raz w prawo. Najpierw długo układało się to w kolejny wielki występ Ardy Gulera, który świetnie dośrodkował piłkę do Sameta Akaydina przy golu na 1:0. Tym zagraniem poderwał z krzesełka prezydenta Recepa Erdogana i zachwycił selekcjonera Vincenzo Monetellę, który przywołał go do siebie przytulił, pocałował w głowę, wykrzyczał do ucha coś, co wyglądało na szczere gratulacje. Dograł przecież piłkę prawą nogą - w teorii słabszą, a zrobił to tak dokładnie, jak przy użyciu cyrkla. Ale na tym turnieju cmokać można nie tylko nad jego asystami i golami. To 19-latek, który gra z dojrzałością seniora. Właściwie zawsze podejmuje dobre decyzje - czuje, kiedy ruszyć z piłką do przodu, a kiedy wstrzymać akcję, kiedy dryblować, a kiedy podać, kiedy szukać lepiej ustawionego kolegi, a kiedy samemu uderzać na bramkę. Miał taki strzał - już w drugiej połowie, gdy z rzutu wolnego efektownie podkręcił piłkę i był o centymetry od podwyższenia prowadzenia. Piłka trafiła jednak w słupek, a jeden z tureckich kibiców mało nie spadł z trybuny - ni to z rozpaczy, ni to z roztrwonionej nadziei rzucił się na niezbyt wysoką barierkę. Utrzymali go czujni koledzy.

Ale później dwa ciosy Holendrów też nie były przypadkowe. Gole Stefana de Vrija i samobójczy Merta Muldura (aczkolwiek zdobyty przy bardzo dużym udziale Cody’ego Gakpo) przyszyły w momencie, w którym Holandia całkowicie zdominowała grę. Była lepsza, nie schodziła z połowy Turków, wgniatała ich w pole karne i w końcu dopięła swego. Może Robert Lewandowski nie do końca trafił z tym, że grupa, w której znalazła się Polska była "ćwierćfinałowa", bo jednak Austrii, mimo dobrego występu w 1/8, w tej fazie zabrakło. Ale dwaj grupowi rywale Polaków - w różnym stylu - dotarli do strefy medalowej. To Euro nie lubi niespodzianek. W półfinałach spotkają się sami papierowi mocarze: Hiszpania zagra z Francją, a Anglia z Holandią. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.