Diana Sznajder błysnęła w poprzedniej rundzie w Madrycie, gdy odesłała rywalkę "na rowerze" (tak w tenisowym slangu określa się zwycięstwo 6:0, 6:0) do domu już po 45 minutach. Po pierwszym secie 1/8 finału wydawało się, że Iga Świątek zgotuje jej we wtorek taki sam los, ale jeden gem w drugiej partii sprawił, że jej gra się całkowicie posypała.
Z powodu wielkiej awarii prądu w Europie Zachodniej druga rakieta świata czekała dodatkowe 23 godziny, by zagrać to spotkanie. Ale z pewnością - mimo że zakończyło się zwycięstwem Polki - nie uspokoiło ono jej fanów.
Atutami Sznajder przed tym pojedynkiem miały być trzy aspekty. Odważna i agresywna gra, będąca od niedawna jej trenerką Dinara Safina (była liderka rankingu i trzykrotna finalistka zmagań wielkoszlemowych, która świetnie radziła sobie na "mączce") oraz leworęczność, która zawsze jest utrudnieniem dla przeciwniczek. Ale we wtorek Świątek miała przede wszystkim problem z własną grą.
Występ w Madrycie zaczęła od wymęczonego zwycięstwa nad leworęczną Alexandrą Ealą z Filipin (72.WTA), z którą miesiąc temu przegrała w Miami. O ile ten mecz pozostawił jej kibiców z dozą niepokoju, to optymizmem mógł natchnąć kolejny. Przeciwko Czeszce Lindzie Noskovej (31. WTA), którą pokonała 6:4, 6:2. Przed pojedynkiem ze Sznajder zastanawiano się więc, czy tym razem obejrzymy Polkę w wydaniu z pierwszego spotkania w stolicy Hiszpanii, czy drugiego. Zobaczyliśmy ją w obu.
W pierwszym secie ich pierwszego w karierze pojedynku Polka oddała 13. w rankingu WTA rywalce zaledwie siedem punktów. W jej grze wszystko funkcjonowało wtedy jak należy, a Rosjanka szybko zaczęła się denerwować własną niemocą. Coraz bardziej się śpieszyła, próbowała skrótów, ale nic to nie dawało. Co jakiś czas zaś kierowała zaś bezradna wzrok w kierunku Safiny, która też miała nietęgą minę.
- Jakby nie wiedziała, co ma robić - oceniła komentatorka Canal+ Joanna Sakowicz-Kostecka.
Tempo, w jakim Polka zapisywała na swoim koncie kolejne gemy, robiło wrażenie na wszystkich. Po 11 minutach było już 3:0, a po kolejnych 11 po secie. Ni dziwnego, że tuż przed jego zakończeniem operator kamery wymownie zrobił zbliżenie na zegar pokazujący czas trwania meczu.
W obecnym - niełatwym jak na razie - sezonie młodsze rywalki już kilka razy dały się niespełna 24-letnie Świątek mocniej we znaki. W siedmiu startach poprzedzających występ w Madrycie czterokrotnie przegrywała właśnie z nimi. 21-letnia Sznajder błysnęła w ubiegłym roku, wygrywając cztery turnieje WTA i triumfując przy tym na wszystkich trzech typach nawierzchni. W bieżącym spisuje się na razie znacznie słabiej. Od drugiego seta wtorkowego spotkania okazała się zagrożeniem dla Polki, tyle że tylko częściowo za sprawą własnej gry.
Euforia fanów wiceliderki rankingu WTA z jej powrotu do formy, jaką zwykle prezentowała na kortach ziemnych, została w tej partii przerwana niespodziewanie zaraz na początku. Rosjanka otrząsnęła się po wcześniejszej niemocy, a po stronie Polki zaczęły się mnożyć seryjne błędy.
- Ważne, by Iga się nie karciła, ale widzę, że jest niezadowolona - komentowała Sakowicz-Kostecka po stracie podania przed faworytkę na otwarcie tej odsłony.
Fani Polki przeżywali w tej partii prawdziwą huśtawkę nastrojów. Bo gdy odrobiła stratę 0:2, to wydawało się, że może zaraz wróci na właściwe tory. Ale po kolejnych błędach i nerwowych reakcjach chwilę później broniła się przed kolejnym przełamaniem. Kiedy w piątym gemie wyszła z opresji po raz drugi, to jej psycholożka sportowa Daria Abramowicz aż zerwała się z miejsca, bijąc brawo. W dalszej części spotkania jednak wciąż było mocno pod górkę, bo Świątek nadal zbyt często rozdawała rywalce na korcie prezenty.
- Co jest z tym serwisem. Masakra - rzuciła sfrustrowana w dziewiątym gemie.
W tie-breaku szarpnęła znów Sznajder, która odskoczyła na 3-0 i 5-1. Rozchwianą wciąż Polkę stać było tylko na to, by zmniejszyć nieco stratę. Po chwili zakończyła tę część gry przegraną 3-7 po posłaniu piłki daleko na aut.
Przed decydującym setem Sakowicz-Kostecka powtarzała, że ważne, aby druga rakieta świata zaufała sobie, ale tego zaufania wciąż brakowało. Była sfrustrowana, gdy po prawie dwóch godzinach rywalizacji broniła "break pointu" w czwartym gemie. Co chwilę też było słychać mobilizujące wskazówki rzucane z boksu przez Abramowicz. Trudno tu było dostrzec radość z gry, to były raczej męczarnie. Na szczęście dla niej męczyła się też Rosjanka.
Głębszy oddech Świątek mogła złapać po przełamaniu zanotowanym w piątym gemie. Przy czwartym podejściu. Ze względu na wcześniejszy przebieg tego spotkania nikt z życzliwych Polce nie czuł się wtedy spokojny o to, że utrzyma tę przewagę. Tym bardziej, że już po chwili była o punkt od jej utracenia. Ale przetrwała i od czasu do czasu przy pojedynczych zagraniach znów przypominała siebie z pierwszej odsłony. Niestety, tylko przy pojedynczych. Ale na szczęście tym razem to wystarczyło.
Świątek o awans do półfinału zagra z Amerykanką Madison Keys.