Australian Open ma superbohatera. "Najdłuższy mecz". A potem chciał dwóch rzeczy

Każda minuta spędzona na trybunach do godz. 4 nad ranem była warta obserwowania, jak Andy Murray znów pokazał twarz superbohatera. Tenisista z "metalowym biodrem" wygrał w Australian Open drugi z rzędu pięciosetowy mecz, ale sam - poza radością - miał też zastrzeżenia. Związane z warunkami gry i brakiem dodatkowej przerwy toaletowej. - To nie jest normalne - ocenił słynny Szkot.

Andy Murray krzyczał, czasem wręcz wrzeszczał - zły na siebie i los. Machał sfrustrowany rakietą po niepowodzeniach w ważnych momentach. A niekiedy między akcjami wyraźnie kuśtykał, ciężko stąpał wzdłuż linii końcowej i głęboko oddychał z wysiłku. Ale gdy trwały wymiany, to robił na Margaret Court Arena nieraz niesamowite rzeczy. Można byłoby powiedzieć, że w spotkaniu 2. rundy Australian Open z reprezentantem gospodarzy Thanasim Kokkinakisem kibice zobaczyli walecznego Brytyjczyka, do jakiego przez lata zdążyli się już przyzwyczaić. Tylko pora była nietypowa - tenisiści zakończyli rywalizację po godz. 4 rano.

Zobacz wideo Na co stać Igę Świątek w tym sezonie? "Zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko"

Drugi mecz-maraton Murraya. Kibice byli z tenisistami do końca

35-letni Szkot dopisał w nocy z czwartku na piątek kolejny niesamowity rozdział długiej kariery. Zwłaszcza jej części związanej z wielkoszlemową imprezą w Melbourne. W przeszłości pięć razy był w finale. Tuż przed edycją sprzed czterech lat na konferencji prasowej płakał, zapowiadając, że prawdopodobnie niedługo będzie musiał skończyć karierę. Wówczas odpadł w 1. rundzie i zaraz potem poddał się drugiej operacji biodra. Wrócił jednak i dalej do czasu do czasu daje próbkę połączenia magii i waleczności.

W tegorocznym Australian Open zrobił to już dwukrotnie. Na otwarcie - po niemal pięciu godzinach gry -  pokonał Włocha Matteo Berrettiniego 6:3, 6:3, 4:6, 6:7 (7-9), 7:6 (10-5). Potem - po niemal sześciu godzinach - wygrał z Kokkinakisem 4:6, 6:7 (4-7), 7:6 (7-5), 6:3, 7:5.

Kilka razy Brytyjczyk tracił duże szanse i wydawało się, że to się musi na nim zemścić. Ale on wciąż walczył i dopiął swego. Publiczność szalała. Więcej osób wspierało oczywiście tenisistę gospodarzy, ale zdobywca trzech tytułów wielkoszlemowych też miał swoją bardzo solidną grupę wsparcia. Mecz trwał coraz dłużej i robiło się coraz chłodniej. W przerwach więc kibice wstawali i truchtali w miejscu, by się trochę ogrzać. Ci, którzy zostali do końca, na pewno nie żałowali. Ale gdyby nie zwariowana pora, to zapewne na takim pojedynku byłby komplet widzów.

Najdłuższy mecz Murraya. "Niesamowicie jest wygrać mecz, ale teraz chcę się położyć do łóżka"

Zwykle zawodnicy po meczach w turniejach wielkoszlemowych przychodzą po pewnym czasie do centrum prasowego na konferencję prasową i/lub wywiady. Ze względu na bardzo późną porę tym razem zmodyfikowano plan i grupa chętnych dziennikarzy czekała w podziemiach kortu na graczy. Przybity Australijczyk nie pojawił się. Murray przyszedł wolnym krokiem i od razu usiadł na przygotowanym dla niego krześle.

- To był najdłuższy mecz, jaki grałem. To wszystko przez warunki. Właściwie to czułem się dziś lepiej fizycznie na korcie niż w poprzedniej rundzie, co jest pozytywną rzeczą. Ale kończenie meczu o godz. 4 rano nie jest idealne - zaznaczył na wstępie.

Jak dodał, nie chodzi o korty. Problem stanowiły piłki, którego - jego zdaniem - sprawiały wrażenie, jakby niemal nie było w nich ciśnienia.

- Były niemal płaskie. Na to narzekałem w trakcie meczu. Trudno taką piłką posłać winnera. Wczoraj chyba doszło do wymiany składającej się z 70 uderzeń, a wiele wymian składało się z 35 czy 45 zagrać. To nie jest normalne - podkreślił były lider światowego rankingu.

Po meczu otwarcia również był bardzo zmęczony długim i intensywnym wysiłkiem. Dodał wtedy jednak od razu, że jest niewiarygodnie szczęśliwy i bardzo z siebie dumny. Teraz również dostał pytanie o towarzyszące mu emocje. Odpowiedź było może i podobna, ale nacisk położony był na coś innego.

- Była frustracja, było napięcie, było podekscytowanie, wszystko. Z całą pewnością niesamowicie jest wygrać mecz, ale teraz chcę się położyć do łóżka. Jest świetnie, świetnie. Ale chcę spać - rzucił Murray.

Rozwiązanie, które nie jest korzystne dla nikogo. "Czasem musisz trochę wyluzować"

Kontynuując wątek wydłużonej gry i bardzo późnej pory rozpoczęcia meczów, doświadczony tenisista ocenił, że rozwiązanie to nie jest dla nikogo korzystne. I wyliczał grupy, które wręcz przez taki scenariusz są poszkodowane.

- Przychodzimy po meczu i dyskutujemy o tym zamiast o epickim meczu Murray-Kokkinakis. O dziwo ludzie zostali do końca. Doceniam to i atmosferę, którą dla nas stworzyli. Ale niektórzy z nich muszą nazajutrz muszą pracować. Gdyby moje dziecko podawało piłki przy turnieju i wróciło do domu o godz. 5 rano, to jako rodzic zdenerwowałbym się. To nie jest korzystne dla nich. To nie jest korzystne dla sędziów i oficjeli. Nie sądzę, by było to świetne dla kibiców. Nie jest to też dobre dla zawodników. Rozmawiamy o tym cały czas i to od lat - podsumował.

Brytyjczyk odniósł się także do sytuacji z jego czwartkowo-piątkowego pojedynku. W pewnym momencie chciał skorzystać z toalety, ale sędzia prowadząca spotkanie ze względów regulaminowych nie pozwoliła mu na to. 35-latek nie miał wątpliwości, że w takich sytuacjach trzeba wykazać się większą elastycznością w podejściu do zasad.

- Rozumiem przepisy dotyczące przerwy na wizytę w toalecie i łazience. Sam wiele się na ten temat wypowiadałem. Ale była godz. 3 nad ranem. Spożywałem wiele płynów i muszę wtedy iść do toalety. Było to z oczywistych względów frustrujące w tamtej chwili. Rozumiem, że nie chcesz, by ludzie wykorzystywali nadmiernie te reguły, ale kiedy trzymasz zawodników na korcie o godz. 3 czy 4 nad ranem, to czasem musisz trochę wyluzować - argumentował.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.