Grzegorz Sobczyk to urodzony w 1981 roku były skoczek narciarski dobrze znany jako trener. Przez lata był asystentem głównych szkoleniowców reprezentacji Polski - Łukasza Kruczka, Stefana Horngachera i Michala Doleżala. W 2022 roku razem z Doleżalem musiał pożegnać się z naszą kadrą. Od sezonu 2022/2023 jest pierwszym trenerem reprezentacji Bułgarii, czyli tak naprawdę jednego skoczka - Władimira Zografskiego.
Grzegorz Sobczyk: No proste, na próg!
- Ten etap zostawiłem za sobą, ale wy jesteście dziennikarzami, wy zadajecie pytania, a ja chętnie odpowiem na wszystkie.
- Tak, staram się aktywnie prowadzić mój styl życia. Na pewno do tego, że sporo zrzuciłem przyczynił się ostatni sezon pracy z polską kadrą. Był ciężki, a dziennikarze też nie pomagali. Ale w porządku, znam swoją pracę i znam też waszą pracę.
- Jest to rozwój i kolejne nowe doświadczenie w mojej karierze trenerskiej. Ja doceniam każdego człowieka, który pracuje w grupie. Czy to serwismen, czy fizjoterapeuta, psycholog, asystent czy główny trener. Dla mnie to zawsze byli ludzie z jednej rodziny. Tacy, którzy razem pracują, razem rozwiązują problemy. Byłem asystentem u Piotrka Fijasa, Adama Celeja, Łukasza Kruczka, Stefana Horngachera, co uważam, że było dla mnie ogromnym krokiem do rozwoju osobistego.
- Tak, wieczny asystent. Ale taki, któremu ci wszyscy trenerzy pokazywali, że asystent to ktoś bardzo ważny. Od nich wszystkich się nauczyłem wzajemnego szacunku, tego, że każdy ma coś do powiedzenia, że z każdym trzeba się liczyć, że nie zawsze trener główny ma najlepszą ideę, za to trzeba wszystkich wysłuchać i jak najlepiej poskładać te klocki. Trener główny to tylko nazwa stanowiska. Teraz nim jestem, ale cały czas się staram otaczać ludźmi, którzy bardzo dużo mi pomagają i dużo dają. To ludzie nie tylko ze sportu, tak też jest w rodzinie, z niej też dostaję podpowiedzi, bo czytają, oglądają, słuchają.
- Nie no, mówiłem! Czy nie mówiłem?
- No ładnie! I by było, że nie wymieniłem Michała celowo! Od niego też się uczyłem. Od każdego. I teraz mi się to przydaje.
- Nie wiem, to trzeba zapytać ludzi, z którymi pracuję, czy oni czują, że jestem szefem. Chyba się nie zmieniłem. Chociaż wiadomo, że teraz odpowiadam za wszystkie ciężkie decyzje.
- On już raz w dziesiątce był [był ósmy w Engelbergu], apetyty nam na pewno wzrastają i jest różnica w porównaniu z poprzednimi sezonami, gdy trzeba się było stresować czy on będzie w top 50. To jest bardzo dobry zawodnik, ma bardzo duży potencjał, można powiedzieć, że ma potencjał na wygrywanie w Pucharze Świata. Ale musimy do tego dojść małymi kroczkami. Pamiętamy, że u Kamila Stocha czy Dawida Kubackiego też było tak, że musieli się tego nauczyć, Dawid też najpierw wygrywał latem, a zimą nie potrafił. Wiadomo, że Władi nie jest już młodym skoczkiem [w lipcu skończy 32 lata], ale jeszcze trochę czasu ma i sądzę, że idziemy w dobrym kierunku do spełnienia marzeń.
- Nadal jest ten problem, mimo że dużo ludzi starało się nam pomóc. W końcu z Grzegorzem Więcławem, naszym psychologiem, stwierdziliśmy, że ja i zawodnik przestajemy o tym rozmawiać. Oni się zajmują tematem, a zawodnikowi ma wystarczać energii na konkurs. Władi ma być tak przygotowany, żeby oddać trzy dobre skoki. On sam ma sobie tak to poukładać w głowie, żeby bez względu na wszystko był w stanie się rozgrzać, i przygotować do zawodów. A później od razu po konkursie może iść spać.
- W tym momencie pracuje nad tym psycholog, wcześniej próbowaliśmy tabletek, ale się nie sprawdziły, bo na drugi dzień Władi nie był w stanie się aktywować, tak bardzo był zamulony. Severin Freund chciał nam w tym pomóc i kontaktował nas ze zorientowanym w temacie lekarzem. Bo Severin widocznie miał podobny problem. Przez FIS też próbowaliśmy coś zrobić, dyrektor Pucharu Świata Sandro Pertile dał nam kontakt do specjalisty. Ale – niestety – ten lekarz okazał się strasznie drogi. Ani bułgarskiej federacji, ani zawodnika nie było stać na wyłożenie takich pieniędzy.
- Około 30 tysięcy euro.
- Pewnie tak. To jest kwota nie na realia skoków, tylko bardziej piłki nożnej. Jak ktoś ma rodzinę, zbiera sobie punkciki i coś tam dzięki temu zarabia, to takich pieniędzy nie ma. Poszukaliśmy więc pomocy gdzie indziej. I ważne, że poszło to do przodu.
- A to trzeba jego pytać.
- Myślę, że trochę tak. Wiedział, że na dużo go stać. Okej, na początku cyklu brakowało najlepszych, ale w końcówce już startowali. I w gronie najlepszych też był wysoko – w Hinzenbach, w Klingenthal, w Szczyrku, gdzie też była dobra stawka. On wtedy uwierzył, że naprawdę potrafi skakać i wygrywać. My go chcemy przekonać, że teraz też go na to stać. Jestem dumny z tego, jak startował w Turnieju Czterech Skoczni. Rok temu musieliśmy się wycofać w trakcie z powodu jego słabej dyspozycji, a teraz wszędzie poza Innsbruckiem robił punkty, a na treningach i w kwalifikacjach pokazywał nawet poziom na top 15. On ma potencjał i robimy wszystko, żeby go pokazywał w zawodach.
- Dlaczego pracujemy z Niemcami? Propozycja była jeszcze z innego kraju, ale od Polski takiej propozycji nie dostaliśmy. Nie było tematu. A ze Stefem [Horngacherem – głównym trenerem niemieckiej kadry], jak to ze Stefem – znamy się bardzo dobrze, mogę nawet powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi, więc gdy zauważył, że jesteśmy mniejszą nacją, wyciągnął pomocną dłoń. I super, bo Władi ma się z kim porównać, ma kogo podpatrywać na treningach…
- To też, na pewno. Ale pamiętajcie, że kombinezon sam nie skacze. Jest więcej ludzi do pomocy – serwis, fizjoterapeuta, kilku trenerów i każdy może coś podpowiedzieć, coś zauważyć. Ja lubię taką współpracę. Pytaliście czy jest dla mnie ważne, że w końcu jestem głównym trenerem – no jestem nim, ale jestem otwarty na różne propozycje i jeżeli ktoś mądrze mówi, to zawsze chętnie go posłucham i spróbuję jego wizję zrealizować.
- Jest to współpraca obustronna, wymieniamy się swoimi poglądami, razem trenujemy i jeździmy razem na obozy. Oczywiście musimy się poddać pewnym zasadom, nie może być wyskoków w bok. Stefan tego nie lubi.
- Jeżeli idziemy jednym teamem, to mówimy jednym głosem. A jeżeli ktoś ma fajną ideę, to Stefan też go wysłucha.
- Zawsze wszystkie skoki analizujemy razem. I na wieży trenerskiej, i później w pokoju, na wideo. Zawsze jesteśmy razem, nie siedzimy w oddzielnych pokojach. A w Kuusamo mieliśmy nawet jeden wspólny domek, w którym mieszkaliśmy ja, Stefan, jego asystent i Andrzej Zapotoczny [asystent Sobczyka]. Dużo się rozmawiało, wymyślało – byłem zaszokowany, że aż tak nas przyjęli, że nas wpuścili do siebie jak rodzinę. Współpraca jest świetna, Władi już nie jest osamotniony, otworzył się na tych chłopaków.
- Ze Stefem rozmawiamy po polsku.
- Bardzo dobrze mówi, bardzo dużo rozumie. Jeżeli chcemy tak pogadać, żeby nikt nie zrozumiał, to przechodzimy na polski. A generalnie wszyscy rozmawiamy mieszanką niemieckiego, angielskiego i polskiego.
- Rozmawiałem z Andreasem Widhoelzlem [to główny trener Austriaków]. To było w poprzednią zimę. W Lahti razem jechaliśmy wyciągiem na górę skoczni i powiedział, że jeśli chcę, to może nas przyjąć do grupy. Ale do omawiania szczegółów nie przeszliśmy. Nie wiem czy oni by się na nas otworzyli aż tak jak Stefan. Z nim się świetnie znam i on wie, że od nas nic z grupy nie wyjdzie.
- Były jakieś rozmowy z głównym trenerem, ale nikt z górnego szczebla się nie odezwał. Od Thomasa Thurnbichlera było pytanie czy bym nie wrócił, ale też nie było takiej propozycji, żebym wrócił z Władim, tylko była indywidualna oferta dla mnie. A ja jeżeli się czegoś podejmuję, to idę w to do końca i wierzę, że pracując z Władim zrealizujemy ten cel, żeby on cały czas szedł do przodu. Z mojej strony była taka wizja, żebyśmy dołączyli do chłopaków, z którymi znam się od lat i z którymi wiele przeżyłem – i dobre, i złe chwile. Dla mnie przyjemnie byłoby współpracować. Jestem przecież z Zakopanego, mógłbym przyjeżdżać na treningi i pomagać. Ale z Thomasem spotkałem się chyba trzy razy i na takim etapie to pozostało. To było w tamtym roku, po nim mi się kończył kontrakt. Ale na koniec zimy podpisałem nowy kontrakt z federacją bułgarską, do igrzysk olimpijskich w 2026 roku. I to skończyło sprawę.
- Z mojej strony nie było żadnych kwasów. Na koniec pojechaliśmy się normalnie pożegnać do związku, nawet wypiliśmy szampana z prezesem Tajnerem. Adama wtedy nie było.
- Właśnie nie wiem, dlaczego wyjechał. Nigdy do tego nie wróciliśmy.
- Nie zastanawiałem się nad tym za dużo, bo ja takie rzeczy staram się wyrzucać z głowy. Ale na pewno emocji było za dużo i ta narracja była prowadzona z obu stron. Sztab trenerski jak i zawodników postawiono przed faktem dokonanym. A czy z Adamem mamy dziś relację? Trzeba jego zapytać, mi się wydaje, że mamy taki sam kontakt, jak wtedy, gdy pracowałem w Polsce.
- Nie, wręcz przeciwnie! Czasem do siebie zadzwonimy, żeby sobie porozmawiać. Tak samo jest z ludźmi z PZN-u. Nie ma między nami złych emocji, z każdym rozmawiam i każdy przybije piątkę.
- Nie wiem.
- Końcówkę mieliśmy dobrą, ale rozliczenie było za cały sezon. Zarząd, prezes, dyrektor sportowy, są od tego, żeby rozliczać za cały sezon. My na początku zrobiliśmy dużo błędów, a w Polsce jest bardzo ciężka praca, bo dziennikarze nie pomagają, gdy nie idzie.
- Tak. I przez to my też zaczęliśmy panikować. I iść nie w tym kierunku. Dopiero jak się uspokoiliśmy, przemyśleliśmy wszystko, porozmawialiśmy z zawodnikami, to poszliśmy w dobrą stronę. My wtedy chcieliśmy za dużo i za szybko zrobić, zawodnicy tak samo. W końcu powiedzieliśmy sobie, że dobra, nie nadrobimy tego, co już straciliśmy, że pewne rzeczy w sezonie już nam uciekły i trzeba się z tym pogodzić, żeby dalej móc spokojniej powalczyć. Uznaliśmy, że pójdziemy normalnym tempem. I weszło w to więcej luzu, panika ustąpiła, a zawodnicy zaczęli pokazywać to, na co byli przygotowani. Polska była wtedy topem w skokach. Dołek musiał przyjść, cierpliwości w narodzie brakowało, no i wszystko się tak posypało, że w końcu każdy z nas musiał sobie znaleźć nową ścieżkę zawodową.
- Wiecie dlaczego asystent ma przewagę? Bo to wasze pytanie nie jest do asystenta, tylko jest do głównego trenera. A ja byłem asystentem. Jednym z bodajże sześciu w tamtej kadrze.
- Nie.
- A to tego nie słyszałem! Nie, nie nie, my z Maćkiem normalnie rozmawiamy.
- Nie było żadnej kłótni! Nie wiem skąd to wyszło. Michał Doleżal zawsze decydował, kto jeździ na jakie zawody. Ja też jeździłem na Puchar Kontynentalny.
- Nie, nie, coś w planach treningowych było nie tak.
- No właśnie, nie na próg!
- Bardzo im dziękuję za ich ufność. Wykonywali wszystko, co kazał im trener główny albo co kazali asystenci. Zawodnicy skakali dobrze, tylko przez jakiś czas nie mogliśmy znaleźć klucza, żeby wszystko zaskoczyło. Tak było między innymi dlatego, że sprzętowo totalnie odpadliśmy od czołówki. Ale w pewnym momencie poszedł plan naprawczy też jeśli chodzi o sprzęt. To się nam udało przed igrzyskami.
- No, zgoda. Stefan nam w tym "pomógł", nie?
- Dokładnie.
(chwila ciszy)
A jak później rozmawialiśmy z Miką Jukkarą, który był kontrolerem sprzętu, to powiedział, że gdybyśmy wyciągnęli te buty tydzień wcześniej i mu pokazali, to byłoby wszystko okej.
- Kontroler tak sobie powiedział, ale ja też mógłbym powiedzieć, że co by to zmieniło.
- To by całkiem nie miało sensu, bo wtedy do igrzysk by to już mieli wszyscy. Takie rzeczy robi się tuż przed igrzyskami. Od tego jest sztab szkoleniowy, żeby na igrzyska coś wykombinować. Nam nie wyszło, ale na igrzyskach i tak walczyliśmy i katastrofy moim zdaniem nie było.
- No dokładnie, trochę więcej szczęścia i mogłyby być nawet trzy medale dla Polski.
- W Polskim Związku Narciarskim? Nie wiem. Trudno mi na takie pytania odpowiadać. Trzeba pytać tych, którzy decydowali.
- Ja to słyszałem dużo różnych rzeczy. Najczęściej, że rządziłem tą grupą, chociaż nie byłem głównym trenerem. To jest śmieszne. Jak były sukcesy, to ja nie dowodziłem, ale jak były kryzysy, to wtedy dowodziłem. Z Michałem do dziś się z tego śmiejemy, bo utrzymujemy kontakt.
- Widocznie swoją osobowością go nie przytłoczyłem, skoro nadal mamy świetne relacje. Nigdy nie przesadziłem. Mam taki charakter, że zawsze kontaktuję się z szefem.
- Jestem i nie ma szans, żeby było inaczej. Nawet teraz jak współpracujemy z Niemcami i mam jakiś pomysł dla któregoś skoczka, to nie biegnę do niego i mu nie mówię "zmień to, to i to", tylko idę do głównego trenera, mówię, co widzę i razem to analizujemy. Nigdy nie decyduję, gdy to nie do mnie należy decydowanie. Bywało, że Michała tu nie było, wtedy dzwoniłem do niego, do Czech, i przekazywałem, że zawodnik na przykład źle się czuje na treningu i czekałem aż on zdecyduje, czy temu zawodnikowi odjąć jakąś jednostkę, czy nie. Nigdy nie postawiłem się ponad Michałem, on zawsze wiedział, co robimy i on miał decydujące słowo.
- Nie pamiętam, ale z tego, co kojarzę, Adam jako dyrektor ds. skoków był zawsze informowany o takich sprawach.
- Na pewno emocje wzięły górę. Było nam przykro, że to właśnie on tak zrobił. Już do końca sezonu było tak, że czasem nawet się nie odpowiedziało na jego "Cześć". Ale dziś go rozumiem. Myślę, że teraz, będąc głównym trenerem, też bym tak zrobił. Są to zasady fair play.
- My też mieliśmy świetne nastroje. Chłopcy mają góralskie charaktery i jak się ich wkurzy, to bardzo chcą coś udowodnić. Nie pierwszy raz znaleźliśmy się wtedy w takiej sytuacji. Pamiętacie covidowy Turniej Czterech Skoczni? Początkowo Niemcy nie pozwolili wystartować całej naszej kadrze, bo Klemens Murańka miał pozytywny test. Nie zapomnę, jak Kamil Stoch do nas przyszedł i powiedział "Zróbcie tylko tak, żebyśmy ostatecznie wystartowali, i wtedy ja ich wszystkich…".
- Dokładnie! No i wygrał w wielkim stylu.
- Tak, ale było, minęło. Daliśmy radę. Tak samo na igrzyskach coś udowodniliśmy. I to są takie rzeczy, które w moim życiu zawsze będą ważne. Bo pokazały, że nigdy nie warto się poddawać.
- Kamil to jest mój przyjaciel. A nawet więcej – ja go traktuję jak brata. Dlatego ciężko by mi go było prowadzić. Do niego na pewno nie miałbym tak twardej ręki, jak do innego skoczka. Dlatego nigdy bym się na taką pracę z nim nie zgodził. Zresztą, już dawno mu powiedziałem, że mogę z nim pracować tylko jako asystent, ale nie jako główny trener. Natomiast jako przyjaciel on zawsze może liczyć na moją pomoc. W każdej sprawie, o każdej porze dnia i nocy.
- Zgadza się, Kamila miał Dodo. A inni się zmieniali. Miałem i Pilcha, i Zniszczoła, i Kubackiego, i Żyłę. Wszystko zależało od tego, z jaką wizją przyjechał Dodo. Siadaliśmy wieczorem na odprawę i on mówił: "ten i ten teraz z tobą, a tamci ze mną".
- To pytanie do zawodników, ale my ani tego nie czuliśmy, ani nie mieliśmy od nich takich informacji. A kadrę mieliśmy tak fajnie otwartą, że każdy zawodnik zawsze mógł do nas przyjść, powiedzieć wszystko, my to przyjmowaliśmy, wyjaśnialiśmy wewnątrz i to wszystko zostawało w grupie. Niestety, pod koniec tamtej kadry weszły nerwy, zaczęli nas kopać i wtedy człowiek trochę panikuje.
- Działacze to byli dosyć spokojni.
- To wasza praca. Każda sensacja się dobrze sprzedaje.
- No może, tak. Nie wiem. Wiem za to, że szanuję każdą pracę i że wy musicie o wszystkim pisać – o tym, co dobre, i o tym, co złe. Żebyście zrozumieli – nie siedzielibyśmy sobie teraz i byśmy nie rozmawiali, gdybym był obrażony. Wiem, że czasem trzeba dostać cios, żeby się obudzić. Nam krytyka na początku przeszkadzała, ale z czasem nas motywowała. Chcieliśmy też wam udowodnić, że potrafimy.
- Ale Adam był skoczkiem i wiedział też, że skoczka może odblokować nawet jeden skok. My ciągle liczyliśmy na ten jeden skok.
- Ale nawet awaryjny obóz w Ramsau nam nic nie pomógł.
- Bo taka prawda! Wyświeżenie? Wiedzieliśmy jaki mamy problem, wiedzieliśmy, nad czym się musimy skupić i tak wtedy zdecydowaliśmy. Ruch, który się wykonuje na siłowni jest bardzo podobny do tego, jaki się wykonuje na skoczni. Pamięć mięśniową się tak budzi i jest dobrze. Z Michałem zdecydowaliśmy więc, że koniec skoczni, że tak będzie lepiej.
- Wymuszone albo i nie. Z covidem można skakać, nie oszukujmy się.
- No oczywiście! Tak samo z tą kostką Kamila. Jak Piotrek Żyła miał kiedyś tak spuchniętą kostkę, że ledwo ją do buta skokowego wkładał, to i tak skakał.
- Naprawdę była wtedy z naszej strony decyzja, że odpuszczamy skocznię, że jej nie potrzebujemy, że tak będzie najlepiej. A przecież z Dawidem się spotykaliśmy, mimo że miał covid.
- Bo taka była prawda. Pojechaliśmy tam i zastaliśmy totalnie nieprzygotowaną skocznię. Bardziej tam posiedzieliśmy niż poskakaliśmy. Ale główny trener podjął decyzję, że mamy pojechać, to pojechaliśmy. A ja tylko wypowiedziałem swoje zdanie i jako asystent się podporządkowałem.
- Nie wybiegam tak daleko.
- Nie wiem, naprawdę. Ja jestem człowiekiem otwartym. Choć kiedy odszedłem z polskiej kadry, to miałem kilka propozycji, z różnych krajów, ale najbardziej okej było dla mnie, żeby pracować z Władim, też dlatego, że ma żonę Polkę i wszystko mogliśmy sobie zorganizować w Zakopanem, gdzie mieszkam ze swoją rodziną, gdzie mamy piękne obiekty, sale, siłownie, gdzie COS [Centralny Ośrodek Sportu] wszystko udostępnia i świetnie się z nimi współpracuje.
- No ale przecież zagranicą też są skocznie, można wsiąść w samochód i za osiem godzin być w innym miejscu i tam sobie zrobić obóz.
- To już zostawię dla siebie.
- Nie współpracuję z nimi, więc nie wypowiadam się na tematy które mnie nie dotyczą.
- Ale ja się nie lubię wypowiadać o kimś i o czymś, jeśli w tym nie jestem. Są główny trener, trenerzy asystenci, trenerzy bazowi – oni wiedzą, co robią.
- Analizowaliśmy to. Byliśmy bardzo dobrze przygotowani na piątki i soboty, a później troszkę już nam energii brakowało.
- Tak, bo z wiekiem jest już trochę inna regeneracja. Człowiek jest ambitny, chciałby więcej, ale organizm daje swoje znaki.
- Nie wiem.
- Na pewno jest spokojniej. Medialnie jestem teraz w cieniu. Nigdy nie lubiłem być człowiekiem medialnym. Moja rodzina akceptowała i wspierała mnie w moich decyzjach. Moje dzieci znają mnie najlepiej i kibicują mi przede wszystkim jako tacie, niezależnie od opinii ludzi.
- Tak, ale ze mną o tym nie rozmawiała, rozmawiała z żoną. Ona jest na tyle inteligentną dziewczyną, że wie, co może zranić. Wiedziała, że mógłbym się tym przejmować, więc wolała mnie nie martwić, pozwolić, żebym się zajął swoją pracą i liczyła, że jakoś to będzie, że się ułoży. Zawsze wierzyła we mnie i to ona zna mnie najlepiej jako człowieka i tatę. Mogę jej za to tylko podziękować. Komentarze i artykuły pokazały jej prawdziwe oblicze życia medialnego.
- Mimo młodego wieku córka podeszła do sprawy bardzo dojrzale, co ułatwiło mi zadanie jako tacie. Ciężkie i przykre komentarze wzmocniły jej charakter, co pokazuje obecnie. Żadne dziecko przecież nie chce i nie jest gotowe na czytanie negatywnych komentarzy na temat rodziców. Zarówno ja, jak i moja rodzina oddzielamy życie rodzinne od życia zawodowego, co pomaga nam utrzymać zdrowe relacje bez analizowania niepotrzebnych komentarzy od ludzi nieznających nas i naszej historii.
- Jest bardzo dobrze. O kwotach nie mówimy, bo tego nie lubię. Ale powiedziałbym, że i mi, i mojej rodzinie żyje się nawet lepiej.
- Na początku to ja się gryzłem z tym czy się odezwać, czy coś powiedzieć. Ale przy moim charakterze to trwało tydzień i już czułem się swojo w tej całkiem nowej przecież grupie. Na pewno na początku byliśmy z Władim testowani, to jest normalne w takiej mocnej ekipie.
- Oni sprawdzali czy to, co mówią zostaje między nami.
- Dużo czytali. Patrzyli, czy coś gdzieś wychodzi.
- Na pewno. Zresztą, cały świat to robi. I nie tylko polskich mediów, innych też.
- Nic bym wam nie powiedział. Bo ja nic nie wiem. Bo ja nie jestem od kombinezonów.
- Aktualnie jesteśmy w grupie, w której nazywamy się rodziną, a jak wszyscy wiemy, co jest w rodzinie, zostaje w rodzinie. W Polsce też tak było, że jak coś można było powiedzieć, to można było powiedzieć, ale jak czegoś nie można było powiedzieć, to do dziś nie powiem, choćbyście mnie tu we dwóch katowali!
- Jakie czekoladki? Ha, ha, ha! Szczegóły tamtego słodkiego pomysłu Stefana zostawię między nami.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!