Premier League. Gdzie jest Özil

Kryzys Arsenalu? Europejskie media znalazły już winnego: Mesuta Özila. Najdroższy piłkarz w historii Kanonierów losów spotkania z MU znów nie odmienił, a jego pierwsze miesiące na Wyspach podsumowuje Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Arsenal kontra Manchester United? Naprawdę to były te dwie wielkie firmy? Poza sytuacją Robina van Persiego z pierwszej minuty, będącej zresztą skutkiem błędu Mikela Artety, poza kapitalną interwencją Wojciecha Szczęsnego na dziesięć minut przed końcem (sparował uderzenie Robina van Persiego na poprzeczkę) i równie dobrą paradą Davida de Gei po uderzeniu Santiego Cazorli kilka minut później, zbyt wielu sytuacji bramkowych nie było. Szczerze: dawno nie widzieliśmy widowiska równie rozczarowującego z udziałem zespołów od dobrych dwóch dekad wyznaczających standardy rywalizacji w Premier League. Czy jedną z przyczyn był spadek formy Mesuta Özila?

O to, gdzie jest Özil, pytały w dzisiejszych wydaniach nawet hiszpańska "Marca" i francuski "L'Equipe", sugerując, że to jego zadyszka będzie powodem nieuchronnego rzekomo odpadnięcia Arsenalu z wyścigu o mistrzostwo Anglii. "The Sun", jak na brukowiec przystało, dociskał pedał, używając w kontekście ostatnich występów niemieckiego rozgrywającego słowa "klapa". Na konferencji przed meczem z MU Arsene Wenger musiał mówić niemal wyłącznie o Özilu, broniąc go przed krytykami równie pochopnymi, jak nazbyt może pochopne okazały się jesienne zachwyty.

Dwie kropki nad o

"Efekt Özila" - oto jedno z najczęstszych tłumaczeń fantastycznego zrywu Arsenalu w pierwszych miesiącach tego sezonu. Jakżeby inaczej: Kanonierzy przecież zaczęli rozgrywki kompromitującą porażką z Aston Villą, po której zakończeniu wściekli kibice domagali się od Arsene'a Wengera, żeby "wydał te pieprzone pieniądze". A menedżer Londyńczyków nie to, że ugiął się pod presją - po prostu zwietrzył okazję, jaką na rynku transferowym wytworzył fakt, iż po przyjściu Garetha Bale'a Mesut Özil przestał być w Madrycie piłkarzem niezbędnym. Wenger zaczekał niemal do końca letniego okienka transferowego, złożył propozycję nie do odrzucenia i przez następne miesiące oglądaliśmy Kanonierów na pierwszym miejscu tabeli Premier League.

O tym, że nie wiązało się to wyłącznie z transferem Özila, już dla Sport.pl pisałem , wywołując zresztą elegancką jak zwykle polemikę Rafała Steca. Rzecz w tym, że Arsenal zaczął grać lepiej już wiosną 2013 roku, zanim reprezentant Niemiec pojawił się w Londynie. A przyczyn renesansu było, jak to zwykle, więcej niż jedna: równie genialne akcje, jak te z udziałem Özila, kreował Santi Cazorla, życiową formę osiągnął Aaron Ramsey, Arsene Wenger zdecydował się wreszcie na optymalne ustawienie defensywy, z Kościelnym i Mertesackerem Owszem, rekordowy transfer dał Kanonierom dodatkowy wiatr w żagle (wszyscy piłkarze zgodnie o tym mówili), ale - wraz z powrotem Flaminiego do drużyny - był to raczej bodziec dodatkowy, rodzaj kropki nad i, albo raczej... dwóch kropek nad o.

Blitzkrieg zatrzymany

Inna sprawa, że Mesut Özil wkomponował się w drużynę bardzo szybko, pierwszą asystę zapisując już w jedenastej minucie debiutu w Premier League i niemal od razu wspinając się na szczyty publikowanych przez angielskie media tabelek z asystami i kluczowymi podaniami. Jego najlepszy dotąd mecz, 1 października 2013 r. z Napoli, był zaledwie piątym występem w Arsenalu, a przyniósł piątą asystę (przy golu Ramseya); Niemiec strzelił również piłkarzom Rafy Beniteza swojego pierwszego gola. Jego współpraca z nowymi kolegami, zwłaszcza wspomnianym Ramseyem, Theo Walcottem czy Olivierem Giroud, osiągała poziom niemalże telepatyczny.

Być może nie jest więc przypadkiem, że krytyki, jakie spadły na Niemca po sobotniej klęsce z Liverpoolem, i które zapewne usłyszymy kolejny raz po dzisiejszym bezbramkowym remisie z MU, zbiegają się z coraz dłuższą nieobecnością w drużynie Ramseya i Walcotta. Jak pisze ekspert od taktyki piłkarskiej Michael Cox , Özil jako rozgrywający nie jest typową "dziesiątką", dyktującą tempo gry przez spowalnianie akcji i wyczekiwanie na okazję do idealnego podania - jak wielu Niemców, sprawdza się raczej w blitzkriegu. Skłonność do szybkiej gry powoduje, że wpływ na ostateczną ocenę jego akcji mają koledzy, a raczej to, czy potrafią myśleć równie błyskawicznie jak on. Innymi słowy: Arsenal z Özilem czarował zwłaszcza wtedy, gdy na ułamek sekundy przed jego prostopadłym podaniem Theo Walcott rozpoczynał swój bieg na wolne pole. Dziś Niemiec kilka razy potrafił uwolnić się spod opieki rywali, miał piłkę przy nodze i... nie miał komu zagrać - a przecież i tak liczba stworzonych przezeń sytuacji wyniosła sześć (w tym była ta najlepsza, Cazorli).

Problem w tym, że mówimy o rzeczach, które zauważyć trudniej niż pokazywaną do znudzenia przez telewizje burę, jaką po przegranym meczu z Manchesterem City sprawił Özilowi Mertesacker (zrugał kolegę z reprezentacji za to, że schodził z boiska bez podziękowania kibicom za doping), albo dwie rzeczywiście spektakularne straty, których efektem były bramki dla Liverpoolu. Media wytykają Niemcowi niewielkie zaangażowanie w grę obronną (statystyki pokazały, że w meczu z Liverpoolem tylko czterokrotnie dotknął piłkę na własnej połowie i tylko raz próbował wślizgu; dziś było nieco lepiej: dwa wślizgi, ale porównajcie to z takim Oscarem, rozpoczynającym pressing Chelsea, albo z obskakującymi Özila na Anfield Hendersonem i Coutinho). Wszystko to układa się w spójną narrację o rzekomym niezainteresowaniu: krzywdzącą, bo - jak słusznie zauważa Cox, biorąc jako kontekst mowę ciała Dymitara Berbatowa - piłkarza "niezainteresowanego" równie dobrze można nazwać "swobodnym" czy "rozluźnionym".

Zimowy dołek

Powtórzmy: nawet jeśli Özil jest zmęczony, jego statystyki należą wciąż do najlepszych w Premier League, zarówno jeśli idzie o liczbę asyst (osiem: tylko z podań Rooneya i Gerrarda padało dotąd więcej bramek), jak stwarzanych kolegom sytuacji (62 - czyli średnia z dwudziestu jeden spotkań wynosi niemal równe trzy). Broniący go Arsene Wenger mówi, że jedyny problem jego najdroższego piłkarza polega na wytrzymaniu fizycznej konfrontacji z przeciwnikami z angielskich boisk, i że Özil ćwiczy dużo na siłowni, żeby poradzić sobie także na tym polu. To, że w Anglii Niemiec musi więcej biegać, a Wenger zdejmuje go z boiska rzadziej niż Mourinho w Realu, jest oczywistością - ale Cox zwraca również uwagę na fakt, że w swoim pierwszym sezonie w Premier League także inne przyzwyczajone do przerwy zimowej gwiazdy, np. David Silva, Juan Mata czy Michu, miały słabszy okres po grudniowo-styczniowym maratonie. Oraz na to, że legendy Kanonierów: Dennis Bergkamp, Thierry Henry czy Mark Overmars, gdyby je oceniać tylko na podstawie pierwszych dwudziestu meczów w Anglii, prezentowałyby się znacznie gorzej od niego.

Kibicom Kanonierów wypada przypomnieć dalszy ciąg kariery tych piłkarzy. Kibicom Premier League w ogóle - jak ze swoich dołków wychodzili Mata czy Silva. Na niecierpliwość mediów nic oczywiście nie poradzimy: nadal będą nas bombardować informacjami, że przed 26 grudnia średnia jego sprintów w meczu była o kilkanaście procent wyższa. Ta debata potrwa, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że bardziej konstruktywny mógłby być spór o sensowność wystawiania na skrzydle Manchesteru United Juana Maty.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.