Real - Bayern. Marcelo - płuca i serce Realu Madryt

We wtorkowy wieczór na Estadio Santiago Bernabeu był wszędzie. Kapitalnie bronił i angażował się w ataki, a jedno z jego ofensywnych podłączeń zakończyło się asystą przy trzecim golu Cristiano Ronaldo. Był płucami i sercem Realu Madryt, jednym z architektów awansu Królewskich do półfinału Ligi Mistrzów. Jego przygoda z Realem nie zawsze jednak była tak kolorowa.

Kiedy podczas zimowego okienka transferowego w sezonie 2006/2007 przechodził z Fluminense do Realu Madryt, ówczesny prezes Ramon Calderon ochrzcił go następcą Roberto Carlosa, przez wielu uważanego za najlepszego lewego obrońcę w historii klubu, a może i piłki nożnej w ogóle. I choć Brazylijczyk oczekiwaniom sprostał, jego droga do udźwignięcia spuścizny po legendarnym rodaku do łatwych nie należała.

Spotkanie z idolem

Gdy młode dzieciaki z Kraju Kawy rozpoczynające swoją przygodę z piłką były pytane o to, kim chciałyby zostać w przyszłości, rzucały z reguły nazwiska Ronaldo, Rivaldo czy Romario. Nic dziwnego, ofensywni zawodnicy zawsze skradali serca kibiców częściej niż obrońcy. Piłkarskie show budują w końcu ci, którzy zdobywają bramki - tak było, jest i będzie. Marcelo jako swojego idola upatrzył sobie jednak obrońcę, ale takiego, który potrafił też oczarować publiczność, kiedy jego zespół atakował. Z Roberto Carlosem, bo o niego właśnie chodzi, spotkał się w wieku 18 lat podczas jego ostatnich miesięcy w stolicy Hiszpanii. Spełnione marzenie okazało się jednocześnie nieocenioną piłkarską lekcją.

Niewiele zresztą brakowało, by do tego spotkania nie doszło. Marcelo był już po słowie z Sevillą, ale jak przyznał niedawno dyrektor sportowy klubu z Andaluzji Monchi, na ostatniej prostej do walki o zawodnika włączyli się Królewscy. Wybór mógł być tylko jeden. Przychodząc na Estadio Santiago Bernabeu, nie miał z miejsca stać się częścią kadry pierwszego zespołu. Działacze chcieli, by grał w Castilli (rezerwy Realu), a na sporadycznych treningach z pierwszym zespołem podpatrywał czujnie człowieka, którego miał w przyszłości zastąpić. Innego zdania był ówczesny szkoleniowiec Realu Fabio Capello, który na stałe włączył młodego Brazylijczyka do swojej drużyny.

Choć w pierwszym sezonie nie grywał często, współpracownicy włoskiego szkoleniowca wspominają, że na treningach robił na nich wrażenie. - Nie mówił dużo, pilnie za to słuchał. Był pewny swoich umiejętności, ale nie przemawiała przez niego arogancja. Zaimponował mi swoim wyszkoleniem technicznym i szybkością, do tego był zbudowany jak atleta - twierdzi Massimo Neri, trener Realu od przygotowania fizycznego w tamtym okresie. Ze swoim idolem zagrał w oficjalnym meczu tylko raz. W ligowym starciu przeciwko Getafe zmienił w 88. minucie Gonzalo Higuaina i przez kilkadziesiąt sekund biegał po murawie w asyście Carlosa. Nie dane im było za to wspólnie rywalizować w drużynie narodowej. Carlos karierę reprezentacyjną zakończył w 2006 roku, zaledwie kilka miesięcy przed debiutem Marcelo.

Trudne początki

Legendarny obrońca z klubem pożegnał się latem 2007 roku, a Marcelo rozpoczął walkę o miejsce w składzie z Gabrielem Heinze. Bernd Schuster, który zastąpił na ławce szkoleniowej Capello, wolał Argentyńczyka. Dla piłkarza urodzonego w Rio de Janeiro znalazł za to miejsce na lewym skrzydle. W kolejnych miesiącach grywał na zmianę na obu pozycjach, w zależności od potrzeb szkoleniowca. Namaszczony jako następca Carlosa zawodnik miał jednak problemy z regularnością i dyscypliną taktyczną. Usposobionego ofensywnie defensora ponosiła brazylijska fantazja - grając na nominalnej pozycji, często zapędzał się pod bramkę przeciwnika i zostawiał dziury w tyłach. Zwyczajnie zapominał o bronieniu. Jego błędy irytowały do tego stopnia, że publiczność na Bernabeu zaczęła go wygwizdywać, co nakładało jeszcze większą presję.

Przełomowe okazało się przyjście do Madrytu Jose Mourinho, który zrobił z Marcelo obrońcę, jakiego dzisiaj chciałby mieć każdy czołowy europejski klub - nie tylko będącego zaporą nie do przejścia, ale i niezwykle groźnego pod bramką przeciwnika. Pod batutą The Special One wychowanek Fluminense swój bogaty wachlarz zalet ofensywnych zaczął uzupełniać o umiejętności gry w obronie. Początkowo Portugalczyk nie widział jednak w Brazylijczyku materiału na klasowego defensora. - W ogóle mi się nie podobał, wydawało mi się, że nie ma w nim za grosz obrońcy. Teraz jednak jestem w nim zakochany. Gdy mówi się o ewentualnych transferach, zawsze mówię dyrekcji, że nie potrzebujemy lewego obrońcy. Marcelo ma wielkie umiejętności ofensywne, a przy tym wciąż się poprawia w defensywie - mówił zaledwie kilka miesięcy po objęciu Królewskich.

Na zaufanie trenera piłkarz odpowiedział ciężką pracą i rozwojem do poziomu, którego nie spodziewał się chyba nawet aktualny szkoleniowiec Manchesteru United. Choć ten wbrew deklaracjom sprowadził do Madrytu w 2011 roku Fabio Coentrao mającego rywalizować o miejsce w składzie właśnie z Marcelo, koniec końców to chłopak z Kraju Kawy grywał u Mourinho częściej. Za jego trzyletniej kadencji był pod względem częstotliwości występów ósmym graczem Realu. Dla porównania Coentrao piętnastym. - On mi bardzo pomógł. Był dla nas jak ojciec. Życzę mu całego szczęścia gdziekolwiek będzie teraz pracował - komplementował Portugalczyka Marcelo w końcówce sezonu 2012/2013, gdy było już jasne, że Mourinho żegna się Realem.

Zobacz wideo

Idealny element w układance Zidane'a

W 2014 roku udało mu się osiągnąć coś, czego pozazdrościć może mu nawet Roberto Carlos. W finale Ligi Mistrzów przeciwko Atletico strzelił gola, czego jego idol nigdy nie dokonał, choć zagrał aż w trzech finałach. Zresztą pod tym względem Marcelo też może niedługo dorównać zawodnikowi, którego stawia sobie za wzór. Już zagrał w dwóch, oba wygrywając, a trzeci - być może - czeka go już w tym roku. We wtorek Real po dramatycznej batalii wyeliminował Bayern Monachium i awansował do najlepszej czwórki LM. Od finału dzieli Królewskich już tylko jeden dwumecz, podobnie jak Marcelo od przejścia do historii.

U Carlo Ancelottiego był szóstym zawodnikiem pod względem czasu spędzanego na boisku. Równie ważny, jeśli nawet nie ważniejszy jest dla Zinedine'a Zidane'a. Francuz preferujący ustawienie 4-3-3 z defensywnym pomocnikiem i dwójką środkowych poświęcił w swojej koncepcji klasyczną dziesiątkę. Zespół potrzebował dodatkowych atutów w ofensywie, a grający praktycznie jako wahadłowy Marcelo idealnie wzbogaca siłę ataku Królewskich. Brazylijczyk potrafi zapanować nad lewą stroną boiska na całej je długości, co zwalnia Cristiano Ronaldo z powrotów do obrony. Podłączając się do akcji ofensywnych Realu, pozwala też schodzić Portugalczykowi bardziej do środka i tworzy mu wolne przestrzenie. Nic dziwnego, że Portugalczyk uwielbia z nim grać.

Do tej pory Marcelo zdobył w białych barwach 13 trofeów, tyle samo co Carlos. Jeśli w tym sezonie uda mu się dołożyć kolejne, a prawdopodobieństwo jest wysokie - Real na ostatniej prostej jest liderem La Ligi i jednym z głównych faworytów do triumfu w Lidze Mistrzów - przegoni pod tym względem nawet swojego idola. Porównania z Carlosem są jak najbardziej na miejscu. Pytanie brzmi, czy Marcelo jest lepszym piłkarzem od legendy Realu, bo to, że osiągnął jego poziom, nie budzi raczej żadnych wątpliwości.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.