Osiem goli i dwie asysty - rzadko się zdarza, by w wiosennej części europejskich pucharów liderem klasyfikacji strzelców był piłkarz drużyny z Ekstraklasy. A tak jest właśnie w przypadku Afimico Pululu, napastnika Jagiellonii Białystok, który czaruje w tegorocznej edycji Ligi Konferencji i jest bardzo bliski wprowadzenia mistrza Polski do ćwierćfinału. Dosłownie, bo w pierwszym meczu 1/8 finału z belgijskim Cercle Brugge (3:0) Afimico Pululu strzelił dwa gole, w tym przepięknego przewrotką, który śmiało będzie kandydował do bramki sezonu w tych rozgrywkach. Dzień po dublecie i fenomenalnej przewrotce z Belgami udało nam się namówić 25-letniego napastnika na dłuższą rozmowę.
Afimico Pululu: Och, było we mnie tyle emocji... Po prostu robiłem to z radości, by później móc cieszyć się z kolegami.
- I to wiele razy! Ludzie mnie wielokrotnie oznaczali w mediach społecznościowych. Szczerze mówiąc, nawet nie sądziłem, że to wyglądało aż tak efektownie! To było coś przepięknego.
- Myślę, że nawet najpiękniejsza. Przed tym meczem najlepszą była ta bramka piętą zdobyta w Kopenhadze, ale teraz jest nią ta przeciwko Cercle. Przykro mi, bramko z Kopenhagi, haha!
- To zależy! Kiedy piłka jest na średniej wysokości, to strzelając z powietrza i piętka potrafi być bardzo efektowna. Ale jednak przewrotka to coś więcej.
- Dwie piętki, przewrotka, strzał z dystansu... Prawie wszystko, brakuje tylko gola głową, a tak byłby komplet.
- Tak, to jest jak sen. Każdy z nas marzył o tym, żeby grać w europejskich pucharach, a my zaszliśmy w nich już naprawdę daleko. Pokazujemy wszystkim, że jesteśmy w stanie konkurować z naprawdę silnymi zespołami, że drużyny z Polski mogą wygrywać z zespołami z silniejszych lig w Europie. Godnie reprezentujemy Ekstraklasę, pokazując że to jest naprawdę porządna liga. Pokazujemy niedowiarkom: "Myliliście się!". To świetne uczucie.
- Być może, ale mieliśmy ze trzy - cztery naprawdę dobre sytuacje do strzelenia gola, więc mogliśmy już wcześniej objąć prowadzenie, ale nie potrafiliśmy umieścić piłki w siatce. Tak jak mówiłem na konferencji prasowej, to rywalizacja, w której szanse obu drużyn wynosiły po 50 procent. Po czerwonej kartce dla rywali to się zmieniło. Wiadomo, że o jednego więcej gra się łatwiej, ale najważniejsze jest, że skorzystaliśmy z tej okazji i do końca cisnęliśmy po jak najwyższe zwycięstwo.
- To nie tylko kwestia czwartkowego meczu. Ogólnie mam wrażenie, że w Europie sędziowie zdecydowanie bardziej reagują na kopnięcia i pchnięcia, odgwizdując faule, tak jak powinni. Mówią, że nawet gdy jestem silniejszy, to nie mogę być kopany po nogach czy ciągany za koszulkę, że będą się temu przyglądać. Słyszę wtedy od nich, że nie muszę się denerwować, że mogę skupić się na piłce. To fajne, bo oni dobrze wykonują swoją pracę i pozostawiają po sobie dobre wrażenie.
- Tak, bo wszyscy widzieliśmy, co się wydarzyło. Do takich rzeczy nie powinno już dochodzić. Sędziowie mają przecież powtórki wideo, mogą sobie kolejne sytuacje po kilka razy obejrzeć. To, co miało miejsce w Warszawie, było bardzo niesprawiedliwe. Rzut karny po faulu na Oskarze [Pietuszewskim]? Każdy widział, że był faul. Była też ewidentna ręka. Z VARem i powtórkami coś takiego jest nie do pomyślenia.
- Zdawaliśmy sobie sprawę, że tamto spotkanie trzeba szybko puścić w niepamięć, bo za chwilę są kolejne mecze. Chcieliśmy pokazać ludziom dobrą reakcję i to nam się udało. Wysłaliśmy światu dobry sygnał, że takie niepowodzenie nas nie złamie.
- Oj tak... Co więcej, u mnie ciągnęło się to chyba jeszcze od meczu ze Stalą Mielec.
- Tak, na pewno co najmniej dwa tygodnie, a mieliśmy mecz za meczem i trzeba było grać. Walczyłem nie tylko z rywalami, ale też ze sobą, ale czułem, że mimo wszystko mogę pomóc zespołowi, więc nie przejmowałem się tym.
- Nie myślimy już o tym. Wirus przyszedł, wirus odszedł, mamy dobry sztab medyczny, który doprowadził nas do pełni sprawności. Ale faktycznie - przerwa na kadrę z pewnością pozwoli nam złapać oddech na końcówkę sezonu. Praktycznie od początku sezonu gramy po dwa mecze w tygodniu. Jest intensywnie, ale też fajnie.
- Nie, nie, jeszcze to przede mną. Ale z pewnością, gdy już postanowię, co uczynić, to przekażę tę wiadomość przez moje media społecznościowe.
- Tak! To jest dla mnie wielka sprawa, ale teraz przede mną naprawdę trudna decyzja.
- Nie, kto to jest?
- Naprawdę?
- Tego to się nie spodziewałem...
- Haha, nie, raczej nie... Może gdybym grał tutaj tak długo jak Jesus [Imaz – red.], to pewnie bym to przemyślał. Ale ja tu występuje tylko od półtora roku...
- Oczywiście, że to widziałem! To zabawne, ale też bardzo miłe. Cieszę się, że mogę ich uszczęśliwiać, że oni czerpią radość z mojej gry. To również mnie czyni szczęśliwym.
(We wtorek, przed publikacją tej rozmowy, Afimico Pululu został powołany do reprezentacji Angoli na marcowe mecze eliminacji do mistrzostw świata i przyjął to powołanie. - Prawdą jest, że selekcjoner Angoli interesował się mną od dłuższego czasu, o ile pamiętam od 2020 roku. Zawsze miałem z nim dobre relacje, był między nami taki "bon feeling". Byliśmy w regularnym kontakcie, czułem, że bardzo mu zależy, abym zagrał dla Angoli. To miało wielki wpływ na moją decyzję. Jestem zadowolony i gotowy, aby reprezentować barwy Angoli i pomóc reprezentacji w realizacji jej celów - powiedział Goal.pl.)
- I to bardzo! Od pierwszego dnia tutaj czuję wielką sympatię ze strony kibiców, która tylko rośnie. Polacy mają i będą mieli specjalnie miejsce w moim sercu. Tak samo jak Jagiellonia Białystok. Trudno mi opisać to, co naprawdę czuję. Jestem im wszystkim niezwykle wdzięczny.
- Nawet dostałem od niego jeden egzemplarz. To szalone! Mocno mnie to rozśmieszyło, ale na początku nie rozumiałem do końca, o co tu chodzi. Dopiero Arek mi to wyjaśnił. Bardzo miłe!
- Gdy to się już wydarzy, z pewnością. Otrzymałem tu niezwykłe wsparcie, praktycznie od każdego. Łukasz Masłowski, Adrian Siemieniec, Rafał Grzyb, Mikołaj Łuczak... Oni przez cały czas, od pierwszego dnia mieli wiarę we mnie, nigdy nie wątpili. Przekonywali, że będę tu bardzo ważnym piłkarzem, że wszystko ułoży się bardzo dobrze. Gdy przyjdzie czas na nowe wyzwanie, będę za nimi tęsknił.
- Być może, haha. Niezwykle mi pomógł, bardzo wiele mu zawdzięczam. Ale on też na mnie czasem krzyczy! Choć również mnie chroni i wtedy jest jak starszy brat, pchając mnie do tego, bym dawał z siebie maksimum. Jestem mu za to wdzięczny, to świetna relacja, z której mogę się tylko cieszyć.
- Szczególnie na początku zrobiło się naprawdę dziwnie. Byliśmy ze sobą blisko, spędzaliśmy wiele czasu. Takie jest jednak życie, musiał rozwiązać kontrakt i odejść. Na szczęście pozostał jeszcze Lamine [Diaby-Fadiga], potem przyszedł też Enzo [Ebosse], który niejako wypełnił tę lukę. Ale wciąż tęsknimy za Aurelienem, bo to świetny gość.
- Tak, piszemy ze sobą regularnie - co dwa-trzy dni. Szczególnie po meczach Jagiellonii, bo on wciąż śledzi to, jak nam idzie.
- Nie, obecnie ani trochę. Teraz jestem tutaj, w Jagiellonii, i staram się czerpać radość z każdej chwili, każdej minuty na boisku. Chcę dawać z siebie wszystko i może jeszcze coś wygrać.
- Szczerze mówiąc, dowiedziałem się o tym z internetu, tak jak wszyscy. Byłem zaskoczony, ale też poczułem, że moja praca popłaca, skoro tak wielki klub się mną zainteresował. To klub z wielkimi tradycjami, który regularnie gra w europejskich pucharach, czasami nawet w Lidze Mistrzów. Myślę, że mogę być z tego nawet w pewnym sensie dumnym.
A latem zdam się na Boga i to, co przyniesie. On już wie, co ze mną będzie. A ja chcę podążać tą drogą, ciesząc się futbolem.
- Tak, wysłuchał moje modlitwy, w których prosiłem go o to, by otworzył mi drzwi. A on otworzył mi te drzwi do dobrej gry w piłkę. On wie, dlaczego mnie tu umieścił. Jestem wdzięczny Bogu przez cały czas, on jest dla mnie najważniejszy. Jestem wierzącym gościem i zaobserwowałem, że Polacy w większości również. Również dzięki temu czuję, że łączy mnie z nimi wyjątkowa więź.
- Haha, niewykluczone. Tak myślę! Nie widzieli we mnie potencjału, który widzieli we mnie Łukasz [Masłowski] i Adrian [Siemieniec]. Takie jest życie, nie jestem i nie będę zły na nikogo w Greuther z tego powodu. Życzę im jak najlepiej, ale tak to jest w piłce, że czasem ktoś zobaczy coś, czego inni nie widzą i na tym wygrywa. Jagiellonia zobaczyła we mnie diament, który należy wyczyścić i oszlifować, a w Greuther puścili mnie wolną ręką. To część piłki. Gdyby nie to, to być może nie byłoby mnie w tym miejscu, w którym jestem obecnie.
- Dlaczego więc nie dojść do samego końca? Zrobić sensację i wejść do finału? Myślę, że naprawdę wszystko jest możliwe, sprawa jest otwarta. Możemy marzyć o czymś naprawdę wielkim. A że finał będzie rozgrywany w Polsce, to tym bardziej wyjątkowa rzecz. Finał z polskim zespołem w Polsce - dlaczego nie? To nasze marzenie.
- To też jest możliwe. Nawet gdy jeszcze trochę pogramy w Lidze Konferencji. Pokazaliśmy już w tym sezonie, że potrafimy to dobrze łączyć. Jesteśmy w czołówce i możemy to osiągnąć, jeszcze raz zaskakując wszystkich. Mamy dobry zespół, co też już udowodniliśmy wiele razy.
- Jeśli to ja miałbym decydować, to marzę o tym, żeby zgłosił się po mnie klub z Premier League. To byłoby coś wyjątkowego, gra w Anglii to moje marzenie.
- Tak! To najlepszy możliwy scenariusz! Uwielbiam Chelsea ze względu na Didiera Drogbę.
- Zdecydowanie!
- Haha, nie wiem czy w taki sposób, ale na pewno chciałbym go kiedyś spotkać. Może też dałby mi jakieś rady, jak strzelać jeszcze więcej goli. To naprawdę mój idol, nawet teraz zdarza mi się oglądać jego najlepsze występy na Youtube.