- Ej, no co jest? - zdawało się, że krzyknął Kacper Tobiasz. Bramkarz Legii, też ulubieniec trybun z Łazienkowskiej, najpierw podnosił ręce i z aprobatą reagował na zachowania kibiców, ale kiedy fajerwerki spadły obok jego głowy, nie wyglądał na zadowolonego. To już była sama końcówka meczu ze Śląskiem, wygranego przez Legię 3:1, ale też trzykrotnie przerywanego przez sędziego Piotra Lasyka.
Zaczęło się na początku drugiej połowy, kiedy najpierw na dole "Żylety", a więc trybuny, gdzie zasiadają najbardziej zagorzali kibice warszawskiej drużyny, pojawił się wielki transparent z napisem "Duma i sława", a po chwili z dachu został ściągnięty jeszcze większy herb Legii, a na górze trybuny odpalono wtedy świece dymne i race.
To właśnie wtedy sędzia Lasyk po raz pierwszy przerwał spotkanie. Wtedy w grze przeszkadzał tylko gęsty dym, który spowił połowę boiska, ale później do dymu doszły też race i fajerwerki, które wystrzelone zostały z "Żylety" w kierunku boiska.
Po kolejnej przerwie z powodu odpalenia pirotechniki na boisku pojawił się nawet delegat PZPN. Ostatecznie spotkanie zostało dokończone, a po meczu piłkarze Legii na murawie odebrali jeszcze medale za wicemistrzostwo Polski. I usłyszeli z trybun dosadny przekaz: "W przyszłym sezonie chcemy was widzieć na tronie" - krzyknęli w ich kierunku kibice.
Kibice Legii od razu po zwycięstwie ze Śląskiem nie wyszli ze stadionu. O to zresztą prosił ich stadionowy spiker, bo klub z Łazienkowskiej po sobotniej wygranej miał jeszcze jedną dobrą wiadomość. Poinformował swoich fanów, że o kolejny rok przedłużył kontrakt ze swoją największą gwiazdą, czyli Josue.
Legia w sobotę zakończyła sezon zwycięstwem 3:1 ze Śląskiem. Zespół Jacka Magiery mimo porażki utrzymał się w ekstraklasie. Dzięki Cracovii, która w równolegle rozgrywanym spotkaniu pokonała Wisłę Płock aż 3:0.