Katastrofa polskich klubów w pucharach. Ale ekstraklasa może być najciekawsza od wielu lat

Rozsądne transfery. Dwunastu polskich trenerów. Beniaminkowie, którzy mogą zaskoczyć. PKO Ekstraklasa ma potencjał, aby rozegrać jeden z najciekawszych sezonów od wielu lat.
Zobacz wideo

Start polskich klubów w europejskich pucharach okazał się katastrofą. Z sześciu rozegranych w tym roku meczów, przedstawiciele PKO Ekstraklasy wygrali zaledwie jeden: Piast Gliwice nie poradził sobie z BATE Borysów, Cracovia okazała się słabsza od DAC Dunajskiej Stredy. Tylko Legia Warszawa – nie bez kłopotu – ograła półamatorską Europę. Niezbyt zachęcający to krajobraz na progu rozgrywek, które przez najbliższy rok mają rozgrzewać serca kibiców.

Paradoksalnie jednak rywalizacja, która w piątek rozpocznie się w Gdyni, może być najciekawszą od lat. Przemawiają za tym rozsądne transfery i doświadczenie, które polscy szkoleniowcy zdobyli w poprzednim sezonie. Znaków zapytania na starcie Ekstraklasy jednak nie brakuje.

Grupa TOP3 to już przeszłość

Z dużym przekonaniem można stwierdzić, że w PKO Ekstraklasie nie ma już mowy o grupie TOP3. Legia, która wcześniej seryjnie zapełniała gablotę mistrzostwami, kilka miesięcy temu musiała uznać wyższość Piasta, gdzie nie jest bogato, ale na pewno – solidnie. Lech Poznań, choć wciąż ma drugi najwyższy budżet w kraju, na razie może pomarzyć o grze w pucharach, a jego szefowie bronią się rękoma i nogami przed publiczną deklaracją, że Lech powalczy o tytuł. – Po tak fatalnym okresie nie możemy powtarzać i napinać się, że od razu stać nas na tytuł. Tak, budujemy zespół, który ma odnosić sukcesy. Tylko ani ja, ani prezes Klimczak nie chcemy składać deklaracji – powiedział niedawno w „Przeglądzie Sportowym” wiceprezes Kolejorza Pior Rutkowski. Gorąco było też na Podlasiu, gdzie brak awansu do eliminacji Ligi Europy trener Ireneusz Mamrot z Jagiellonii Białystok o mało nie przypłacił zwolnieniem.

A przecież to właśnie Legia, Lech i Jaga miały trząść ligą przez lata. O sile PKO Ekstraklasy świadczą jednak Piast, Cracovia Michała Probierza i Lechia Gdańsk, przed którą wciąż jest pucharowy start. Do tego grona z pewnością będą chciały dołączyć Lech i Jagiellonia, które latem przeprowadziły po kilka transferów mających wzmocnić kadrę. To może oznaczać, że w czołowej ósemce będzie ciasno. A nie ma przecież powodu dla którego w bój o miejsca w górnej części tabeli nie miałyby się włączyć Zagłębie Lubin, Wisła Kraków i Śląsk Wrocław.

Beniaminkowie kandydatami do spadku?

Ciekawie będzie także na dole. W przededniu ligi można pewnie stwierdzić, że kandydatami do spadku są Raków Częstochowa i ŁKS Łódź, czyli beniaminkowie (w poprzednich latach ci często spadali już w swoim pierwszym sezonie, np.: Sandecja Nowy Sącz, Miedź Legnica).

Trener Marek Papszun nie ma może w zanadrzu potężnych armat, ale ma pomysły, którymi będzie chciał obronić w Ekstraklasie swój trenerski warsztat. Maciej Kędziorek, człowiek odpowiedzialny u Papszuna między innymi za stałe fragmenty gry, zapewniał niedawno, że klub ma przygotowanych aż 140 schematów rzutów rożnych. Nawet jeśli liczba jest nieco przesadzona to częstochowianie ligę na pewno czymś zaskoczą. Tak samo jak ŁKS, który po wielkim powrocie z zaświatów poprowadzi Kazimierz Moskal, który już w Szczecinie udowodnił, że jest ciekawym trenerem. Łatwo znów nie będzie miał Górnik Zabrze, gdzie wciąż jest biednie, ale rodzinnie i Arka Gdynia. Tam jednak Jacek Zieliński jest gwarantem progresu. Tak jak Leszek Ojrzyński, który najpierw uratował Wisłę Płock przed spadkiem, a teraz będzie chciał zapewnić jej szybkie utrzymanie. Dla podtrzymania rozwoju PKO Ekstraklasy korzystna byłaby kolejna walka na noże o mistrzostwo i utrzymanie – tak jak w ostatnim sezonie. A biorąc pod uwagę transferowe ruchy polskich klubów – jest to możliwe.

W końcu rozsądne transfery

Do tej pory za nami bardzo rozsądne – przynajmniej na papierze – okno transferowe. Kluby PKO Ekstraklasy może nie szastały pieniędzmi, ale piłkarze, którzy wzmocnili ich kadry, mają potencjał. Legia wzięła gwiazdę ligi Arvydasa Novikovasa, sprawdzonego w Górniku Waleriana Gwilię i doświadczonego Ivana Obradovicia. Lech, który do tej pory wydał blisko 2 mln euro, sprowadził bramkarza Mickeya van der Harta oraz obrońców: wicemistrza Serbii Dorde Crnomarkovicia i wicemistrza Słowacji Lubomira Satkę (który kosztował aż 750 tys. euro i był najdroższym zakupem w trakcie lata). Dużo wydała także Jagiellonia, która 600 tys. euro –  to rekord klubu – zapłaciła za Ognjena Mudrinskiego, a uwagę należy zwrócić także na Tomasa Prikryla i Juana Camarę. Nieco spokojniejsze na zakupach były Lechia i Cracovia – gdańszczanie utrzymali silną kadrę do której dołączyli ligowców: Macieja Gajosa, Ivana Udovicicia oraz powracającego z zesłania Sławomira Peszkę. Cracovia natomiast pozyskała Davida Jablonskiego, Rafaela Lopesa czy Pella van Amersfoorta, którzy już wywalczyli sobie miejsce w składzie. A przecież nie można zapomnieć o zakontraktowaniu przez Wisłę Płock Jakuba Rzeźniczaka i Jarosława Fojuta, o transferze Rafała Janickiego do Wisły Kraków czy wzmocnieniach Piasta Gliwice, który z Dunajskiej Stredy sprowadził stopera Tomasa Huka.

Ta wyliczanka pozwala sądzić, że polityka transferowa polskich klubów powoli zbliża się do normalności. Jeśli do solidnych zagranicznych zawodników dodamy mocną penetrację 1 i 2 ligi (Antonik i Repka w Gdyni, Krawczyk i Rostkowski w Zabrzu itd.) plus powroty wielu młodych polskich zawodników, którzy ogrywali się w niższych ligach (tylko w Lechu to Mleczko, Puchacz, Tomczyk i Moder, a w Zagłębiu Lubin – Jończy, Szota i Żyra) to można mieć nadzieję, że czas, gdy królowały zaciągi obcokrajowców-słabeuszy minął bezpowrotnie.

Trwa czas polskich trenerów

Być może spory wpływ na takie, a nie inne transfery, ma fakt, że w PKO Ekstraklasie królują polscy trenerzy. Wśród opiekunów pięciu czołowych drużyn nie ma żadnego obcokrajowca (chyba, że za takiego uznamy Serba Alekandara Vukovicia, który posiada polski paszport). W lidze trenerów spoza Polski jest tylko czterech. To Holender Ben van Dael z Zagłębia Lubin, Niemiec Kosta Runjaić z Pogoni Szczecin, Włoch Gino Lettieri z Korony Kielce oraz Czech Vitezslav Lavicka ze Śląska Wrocław. Pozostałych dwunasru szkoleniowców to Polacy. I to tacy, którzy potrafią się wyróżnić. Wzorem może być Maciej Stolarczyk, który mimo pracy w Krakowie, gdzie los Wisły wisiał na włosku, potrafił zbudować silny zespół, który wygrał grupę spadkową. Ale są także Marek Papszun oraz Kazimierz Moskal, którzy wprowadzili do Ekstraklasy Raków i ŁKS i mają duży apetyt na utrzymanie się na najwyższym poziomie.

Nie byłoby jednak dobrych wyników Stolarczyka, mistrzostwa Polski Waldemara Fornalika czy Pucharu Polski Piotra Stokowca, gdyby nie cierpliwość prezesów. Bo od jakiegoś czasu w Polsce pojawił się trend utrzymywania szkoleniowców na posadach. Fornalik mógł być przecież zwolniony po tym, jak ledwo utrzymał zespół w Ekstraklasie. Stokowiec rok temu także częściej spoglądał w dół tabeli niż na jej szczyt. Ireneusza Mamrota w Białymstoku zwalniano już dwukrotnie, a jednak doświadczony trener wciąż pracuje na Podlasiu i na stulecie klubu będzie chciał włączyć się do walki o mistrzostwo Polski. Zarządzający klubami zrozumieli w końcu, że do wprowadzenia autorskiej wizji trenera potrzeba czasu, którego wcześniej polscy szkoleniowy zazwyczaj nie mieli. Być może przy odrobinie szczęścia któryś z nich spróbuje w końcu z powodzeniem sił w zachodnich rozgrywkach. A przecież na rynku są także Czesław Michniewicz (trener kadry U-21), Jacek Magiera (U-20) i Adam Nawałka.

Problemy w Częstochowie i Krakowie

W lidze nie brakuje jednak problemów. Sztandarowym może być przykład Rakowa, który, mimo awansu, nie będzie występował w Częstochowie, a w oddalonym od miasta o 75 km Bełchatowie. Na dodatek prezydent Bełchatowa Mariola Czechowska oświadczyła już, że ze względów bezpieczeństwa na stadion nie będą wpuszczani kibice gości. A przecież walka o przestrzeganie wymogów licencyjnych trwa od lat… Niezbyt wesoło mają także w Krakowie, gdzie dług Wisły przekracza wciąż 30 mln zł, a piłkarzy, na których można zarobić solidne pieniądze, w kadrze jest coraz mniej. Pełniący obowiązki prezesa Piotr Obidziński dwoi się i troi, ale wierzyciele tracą cierpliwość. A w kontekście zamrożenia środków z Canal+, które w tej chwili należą do miasta, każdy nerwowy ruch dłużników może zaszkodzić klubowi. Każdy grosz liczą też w Zabrzu i Łodzi, gdzie jednak i tak jest znacznie spokojniej niż w Krakowie.

Największym jednak problemem ligi wydaje się brak piłkarzy, którzy mogą stanowić o sile reprezentacji Polski. Bezpowrotnie minęły już czasy, gdy na mistrzostwa świata w 2006 roku pojechało aż pięciu piłkarzy Wisły Kraków. Dziś selekcjoner Jerzy Brzęczek próbuje czerpać z rodzimej ligi, ale źródełko ledwo pulsuje. Powoływany regularnie z Wisły Rafał Pietrzak podpisał niedawno kontrakt z belgijskim Royal Excel Mouscron, do Włoch wyjechał Szymon Żurkowski z Górnika, Sebastian Szymański z Legii jest piłkarzem Dynama Moskwa, a Robert Gumny z Lecha czeka na ofertę. Artur Jędrzejczyk wiecznie powoływany nie będzie, ale trzeba wierzyć, że Ekstraklasa poza emocjami dostarczy nam także kolejnych kadrowiczów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.