Przejmujące sceny przed meczem Polski. "Całego Facebooka mam w nekrologach"

Dawid Szymczak
Gdzie gra kadra, tam na kilka godzin odbudowuje się ta Ukraina, za którą wszyscy tęsknią. W jej meczach nie chodzi już tylko o gole i punkty. Piłkarze zostali ambasadorami pogrążonego w wojnie kraju i zaraz wejdą na wielką scenę, by opowiedzieć o tym całemu światu. Im dalej zajdą w Euro, tym więcej przekażą. - Marzę o takim samym meczu, ale już u nas, w Kijowie. Polska - Ukraina, mecz przyjaźni, by powiedzieć "dziękuję" - mówi Andrij.

- Każdy z nas ma teraz przyjaciół albo krewnych, którzy uczestniczą w wojnie - powiedział dzień przed meczem z Polską kapitan Ukrainy, Andrij Jarmołenko. 

Zobacz wideo Maja Strzelczyk wyznaje: Jestem romantyczką! Wierzę, że Euro będzie niezapomniane

- Powiedział prawdę - potwierdza Mykola, który przyjechał na mecz z Łodzi ze swoją dziewczyną. - U nas wręcz się mówi, że każdy stracił już na wojnie bliską osobę. Całego Facebooka mam w nekrologach znajomych i kolegów ze szkoły. Patrzę na ludzi wokół i mają to samo - mówi. Vlada pochodzi z Lwowa. Stoi obok, słabiej mówi po polsku, więc tylko przytakuje. - Każdy, każdy - powtarza za chłopakiem.

Idę dalej. Poznaję Miszę. Jest po czterdziestce, przyjechał na mecz z żoną, siostrą i kilkuletnią córką. Każdy ma ukraińską flagę, a włosy najmłodszej zdobi jeszcze żółto-niebieski wianek. - Trzeciego dnia wojny straciłem brata - zaciska pięści i bierze głębszy oddech, a dalej opowiada jego siostra. - Na froncie mamy jeszcze jednego brata. Właściwie z nim nie rozmawiamy. Wysyłam mu tylko sms i czekam aż odpisze. Modlę się, by zawsze było tak, jak wczoraj, że już po godzinie dostałam odpowiedź, że wszystko u niego dobrze. Od miesięcy odpisuje tylko: "jest ok"; "w porządku"; "żyję". Nie może napisać więcej, gdzie jest i co robi, bo wróg tylko czeka na takie informacje. Ale czasami na taką krótką wiadomość czekam ponad dwa tygodnie… Odchodzę wtedy od zmysłów. Czekanie jest najgorsze! Oni cierpią tam, a my cierpimy tutaj - mówi, a wtedy wtrąca się Misza i poprawia, że tego nie można zestawiać. - Reprezentacja gra też po to, by podtrzymać na duchu chłopaków, którzy walczą. Na froncie naprawdę oglądają te mecze. Do wojska często szli ultrasi - dodaje.

Już dwie godziny przed meczem pod Narodowym kręci się wielu ukraińskich kibiców. Często nawiązują wideo połączenia z rodziną i znajomymi. Przełączają to na przednią, to na tylną kamerkę. Pokazują rzeczywistość, której ich bliscy nie widzą za oknem, za którą tęsknią i którą coraz słabiej pamiętają. Kilka osób mówi nam, że w takich momentach, gdy dookoła jest tylu rodaków, czują się jak kiedyś. Robią zdjęcie za zdjęciem. Nie brakuje śmiechu. Owijają się flagami. Dwa razy wzbiera gromkie "ZSU! ZSU!" - pozdrowienia dla Zbrojnych Sił Ukrainy.

Zmęczenie. "Opowiadają o swojej tragedii, jakby mówili o tragedii kogoś obcego"

Byłem też na pierwszym meczu Ukrainy od wybuchu wojny w pełnej skali. To było niemal równo dwa lata temu, na stadionie ŁKS-u w Łodzi grała w Lidze Narodów z Armenią. Widzę różnicę. Wtedy wszystkie emocje były na wierzchu. Ludzie opłakiwali wojnę, wzruszali się podczas hymnu, cieszyli się z goli, jakby miały dać im mistrzostwo świata. Do dziś pamiętam Lilię, która z trudem dukała kolejne słowa, a gdy proponowałem, że przerwę nagrywanie, by mogła się uspokoić, chciała mówić dalej. Płakała, coraz mocniej zaciskała flagę, szarpała nią i przyciągała do siebie. 

- Ta flaga, te barwy… One nigdy nie były ważniejsze. To niewyobrażalne, że w XXI wieku ktoś rozpętuje wojnę i za nic ma wszelkie zasady. Morduje cywilów, strzela w szpitale, burzy domy, rozdziela rodziny… Bucza, Mariupol, mój Boże…

Mam wrażenie, że teraz jest inaczej. Spokojniej. Chłodniej. Ukraińcy opowiadają o swojej tragedii, jakby mówili o tragedii kogoś obcego. Jak Julia, która niedawno pochowała kuzyna. Razem dorastali. Chodzili do jednej klasy, mieli wspólne podwórko, ich rodzice nawet nie postawili między domami płotu, po szkole jedli obiady raz u niej, raz u niego. - Nie, już nie płaczę. Już nie mam łez. Już wszystkie łzy wylałam - mówi.

- Jesteśmy potwornie zmęczeni. Niech ta wojna wreszcie się skończy! - mówi Anna, która trzyma za rękę 13-letnią Basię. - Mieszkaliśmy niedaleko Doniecka, ale nasza rodzina straciła wszystko. Nie mamy dokąd wracać. Ale najgorsze jest to, że córka wyrosła w wojnie. Nie zna innej rzeczywistości. To bardzo złe - mówi.

Basię pytam o jej ulubionego piłkarza.

- Lewandowski!
- Myślałem, że ulubiony będzie z Ukrainy.
Wtrąca się jej mama. - W szkole wszyscy mówią tylko o Lewandowskim, więc to dlatego. Mamy nadzieję, że dzisiaj zagra.

Pytam, jak długo są już w Polsce. Odpowiadają równo:

- Ponad rok - mówi Anna.
- We wrześniu będą trzy lata - twierdzi Basia. 

Konsternacja. Anna konsultuje się z mężem. Miała rację. - Czas podczas wojny płynie inaczej. Tracimy rachubę. 

Olek, od pięciu lat mieszka w Katowicach. - Dzięki tej drużynie możemy przypomnieć całemu światu, że nadal walczymy. Możemy też powiedzieć, jakie mamy problemy. Mamy już dość tego wszystkiego. Politycy z Unii Europejskiej i NATO muszą jak najszybciej podjąć decyzję. Moja mama ciągle jest na Ukrainie. W Krzywym Rogu, mieście prezydenta. Wołodymyr Zełenski jest od nas. Nie jest tam bezpiecznie. Ciągle nad głowami przelatują rakiety i krążą drony. Najgorsze jest to, że mamy ograniczony kontakt, bo po kilka dni nie ma światła albo prądu. Są też długie przerwy w dostawie wody. W tym tygodniu włączają im prąd na dwie godziny dziennie.

Wołodymyr, 33 lata. - Ten mecz jest symboliczny. Dzisiaj ludzie przyszli na stadion na święto. Zobacz, jak to wygląda: jedziemy razem pociągiem, idziemy razem na stadion, kupujemy polsko-ukraińskie szaliki. Na twarzy kazałem sobie wymalować dwie flagi: i ukraińską, i polską, bo Polacy pomagają nam od pierwszych dni wojny. Dziękujemy za to i jesteśmy wdzięczni. Moja rodzina została w Czerkasach, 250 km na południe od Kijowa. Mają już naprawdę dość. Każdy jest zmęczony. Od ponad dwóch lat nie śpią normalnie. Każdy Ukrainiec ma w telefonie aplikację, która informuje o nalotach i ostrzale. Alarmy potrafią wyć całą noc. Nigdy nie wiesz, czy ta rakieta spadnie na twój dom, czy dom sąsiada. Siedzisz i czekasz. Ludzie już się do tego przyzwyczaili. Mam wrażenie, że od wybuchu wojny każdy zaczął bardziej doceniać swoje życie i czerpać z niego każdego dnia. Już nie zostawiamy niczego na później. 

Vadim, od roku w Polsce, na meczu z trójką przyjaciół. - Dzisiaj dzwoniła do mnie mama. Nie zobaczy tego meczu, bo u nich w Tarnopolu nie ma prądu. Od początku wojny jest z tym problem. Jak Rosja prowadzi ofensywę, to siedzą po ciemku. Teraz jest lato, pół biedy.

Andrij, z tej samej paczki: - Dziękujemy Polakom za pomoc. Teraz czekamy, żeby wrócić na Ukrainę i zaprosić was na taki mecz. Marzę o meczu Ukraina - Polska w Kijowie. Mecz przyjaźni, by powiedzieć "dziękuję".

Najdłuższa interwencja VAR w historii. Na Ukrainie sędzia podjął decyzję po 62 minutach 

- Wojna jest cały czas przyklejona do reprezentacji - mówi Piotr Słonka, znany na "X" jako "BuckarooBanzai", ekspert od ukraińskiej piłki. - Może już nie jest to aż tak widoczne jak na początku, gdy właściwie każda konferencja prasowa kadry, Dynama Kijów czy Szachtara Donieck kończyła się łzami i tematem wojny. Wtedy to było bardzo świeże. Dzisiaj reprezentacja, jak i cała Ukraina, trochę przywykła do tej sytuacji. Choć słowo "przywykła" nie jest idealne. Chodzi o to, że ludzie jakoś nauczyli się z tym żyć. A w reprezentacji odbijają się nastroje całego społeczeństwa. Jest dużo smutku. Ludzie czekają na koniec, którego nie widać. Są wymęczeni psychicznie, ale wiedzą, że trzeba jakoś żyć, że trzeba walczyć. I z reprezentacją jest identycznie - tłumaczy. 

Ukraińska kadra ani nie może, ani nawet nie chce odgrodzić się od tego, co dzieje się w kraju. To historia podobna do tej Ołekandra Usyka, mistrza świata w boksie. Chciał zaciągnąć się do wojska i walczyć, ale od jednego z generałów usłyszał, że zrobi więcej dla Ukrainy w ringu, jeśli będzie kontynuował karierę. Piłkarze czują, że mają teraz dodatkową misję. - Kiedy jedziemy na zgrupowania kadry, ludzie proszą nas tylko o jedno: o zwycięstwo i dostarczenie pozytywnych emocji. Naprawdę nie potrzeba nam żadnej innej motywacji. Wiemy, że Euro będzie oglądane na całym świecie. Dla nas to okazja, by przypomnieć całemu światu, że na Ukrainie codziennie zabijane są kobiety i dzieci - mówił Jarmołenko. 

Do Serhija Rebrowa żołnierze z frontu wysyłają motywacyjne filmy. Czasami pokazuje je swoim piłkarzom. - Każdego dnia oglądamy wiadomości i widzimy, jak Rosja bombarduje nasze miasta i zabija nasze dzieci. W takiej sytuacji nie potrzebujesz żadnej dodatkowej motywacji. Wszyscy piłkarze reprezentujący w tym czasie Ukrainę rozumieją, dlaczego i dla kogo grają - mówi selekcjoner. 

Po każdym meczu w sieci pojawiają się zdjęcia żołnierzy kibicujących z okopu. - Tak jest z meczami, z walkami Usyka, nawet z Eurowizją. Ukraina pragnie sukcesów na każdym polu. Chce z każdej drobnej sytuacji czerpać radość. Euro urasta do miana najważniejszego wydarzenia. Otoczka to jedno. Wiedzą też, że mają mocną kadrę, która może daleko zajść i sprawić, że wciąż będzie się mówiło o sytuacji Ukrainy. Praktycznie każdy zawodnik na tyle dobrze mówi po angielsku, że opowie o wojnie i zwróci uwagę na najważniejsze rzeczy. Pamiętam, jak we Wrocławiu po wywalczeniu awansu Rusłan Malinowski i Ołeksandr Zinczenko przez kilkanaście minut opowiadali tylko o wojnie - mówi Słonka. 

A mają o czym opowiadać. Ołeksandr Tymczyk z Dynama Kijów i Dmytro Riznyk na wojnie stracili braci. Rodzina Tarasa Stepanenki nie zdążyła uciec z Doniecka i wciąż jest na terenie kontrolowanym przez Rosję, a wicekapitan Ukrainy nawet do końca nie wie, co się z nimi dzieje. Ołeksandr Karawajew kilka miesięcy temu w przejmujący sposób opowiadał o losach swojej rodziny, która w Chersoniu przeżyła rosyjską okupację, wyzwolenie i powódź spowodowaną uszkodzeniem tamy w Nowej Kachowce.

Czternastu zawodników powołanych przez Serhija Rebrowa gra w ukraińskich klubach. Formę na Euro szlifowali więc przy dźwięku syren i w drodze do schronów. Ukraińska liga gra od połowy 2022 r, by podnosić morale, zajmować czas i odciągać myśli od wojny. Inicjatywa wyszła od samego prezydenta, który jako człowiek wywodzący się z branży telewizyjnej i rozrywkowej dobrze rozumie znaczenie takich gestów. Wznowienie rozgrywek miało być sygnałem dla Ukraińców, ale też dla Rosjan, że mogą zrobić wszystko, ale nie zabiorą im resztek normalnego życia.

Choć, po prawdzie, jest to normalność bardzo umowna. Na trybuny wchodzi tylu kibiców, ilu zmieści się w pobliskim schronie - według napisanych na kolanie przepisów oddalonym maksymalnie o pół kilometra, by nawet słabsze fizycznie osoby dotarły do niego w maksymalnie dziesięć minut. Na początku listopada mecz Dnipro-1 z FC Oleksandriją trwał cztery godziny i 36 minut, bo gra była trzy razy przerywana ze względu na syreny alarmowe. Ukraińcy żartują, że to w tym spotkaniu miała miejsce najdłuższa analiza VAR w historii. Akurat, gdy syreny zawyły po raz drugi, sędzia przyglądał się na monitorze jednej ze spornych sytuacji. Dokończył oglądanie akcji po 62 minutach, już po wyjściu z bunkra. 

"Znów moskalskie gnidy ostrzelały najbardziej niebezpieczny obiekt infrastruktury wojskowej w mieście - nasz stadion" 

Co najważniejsze, piłkarze chcą o tym wszystkim opowiadać. Ołeksandr Zinczenko, wiedząc, że jest najpopularniejszym ukraińskim piłkarzem - gra w Arsenalu, a wcześniej był w Manchesterze City - nie przepuszcza właściwie żadnej okazji, by wspomnieć o wojnie. W zeszłym roku, podczas tournee po Stanach Zjednoczonych, apelował do władz USA, by przekazały Ukrainie myśliwce F-15. Później razem z Andrijem Szewczenką, prezesem federacji i legendą ukraińskiej piłki, zorganizował mecz charytatywny, z którego dochód przekazali na odbudowę szkół na Ukrainie. - Dzisiaj noszenie ukraińskiego herbu jest czymś wyjątkowym - powtarza w wywiadach.

Pomagają też inni. Andrij Jarmołenko przekazał prawie sto tysięcy funtów na zakup karetek pogotowia i wyciągał teściów Romana Jaremczuka z ostrzeliwanego Czernihowa. To właśnie w tym mieście rosyjskie pociski trzykrotnie trafiły w stadion, burząc trybuny i tworząc na boisku kratery głębokie na 7,5 metra. Grająca na nim FC Desna podsumowała to ironicznym wpisem: "Znów moskalskie gnidy ostrzelały najbardziej niebezpieczny obiekt infrastruktury wojskowej w mieście - nasz stadion". Pół roku temu Ministerstwo Młodzieży i Sportu podało, że od początku inwazji na pełną skalę Rosja zniszczyła lub uszkodziła 340 sportowych obiektów w całym kraju – od stadionów, przez bazy treningowe, po hale.

O roli reprezentacji Ukrainy najwięcej pisało się tuż po tym, jak pokonała w barażach najpierw Bośnie i Hercegowinę, a później Islandię. Weszła na Euro pomimo wszystko. Styl w jakim to zrobiła, pasował do wykraczającej daleko poza futbol narracji o walce do końca, niepoddawaniu się i nietraceniu wiary. W obu meczach przegrywała, a w końcówce odwracała wynik. W półfinale w 85. minucie wyrównał Roman Jaremczuk, a po chwili zwycięskiego gola strzelił Artem Dowbyk. W decydującym meczu było podobnie - w 55. minucie wyrównujący gol Wiktora Cygnkowa i na sześć minut przed końcem trafienie Michajło Mudryka.

"W czasach, gdy wróg codziennie próbuje nas zniszczyć, Ukraina pokazuje, że trwa i że będzie trwać", napisał na "X" zaraz po meczu Wołodymyr Zełenski. Ale reprezentacja Ukrainy to dziś nie tylko wielkie symbole. Jej mecze są okazją do spotkań ze znajomymi. Oglądają, a później siedzą razem do rana, by przeczekać godzinę policyjną. Kadra podnosi morale, a im dłużej trwa wojna, tym bardziej potrzeba choćby najdrobniejszych pozytywnych emocji. Każdy jej mecz jest też świadectwem odporności i jedności - grają, choć piłka wydaje się kompletnie nieistotna wobec wszechobecnego okrucieństwa.

Kto jest w klubie, ten unika wojska

To część prawdy o ukraińskim futbolu w czasie wojny. Prawdopodobnie ta najważniejsza. Na pewno najbardziej widoczna. Ale im głębiej, tym więcej zakamarków. Kontrowersje wzbudziło choćby wpisanie klubów piłkarskich z najwyższej ligi przez Ministerstwo Sportu i Młodzieży na listę "podmiotów kluczowych dla gospodarki kraju". To oznaczało, że pracowników klubu ominie obowiązkowa wojskowa mobilizacja. Niezadowoleni obywatele pytali, czy piłkarze będą teraz wytwarzać prąd, a może dostarczać im wodę. Oskarżeń o korupcję i kolesiostwo podczas rozstrzygania, które podmioty są kluczowe dla gospodarki Ukrainy było mnóstwo. W środowisku szeptało się też, kogo później właściciele klubów i rozmaici dyrektorzy fikcyjnie zatrudniają w klubach byle pozwolić im uniknąć powołania do wojska. 

Regulacja nie dotyczyła klubów z drugiej i trzeciej ligi, które musiały szukać innych sposobów, by zatrzymać swoich piłkarzy. Teoretycznie powinna dotyczyć ich zasada, że nie werbuje się profesjonalnych sportowców, ale przypadek Mykoły Syrasza grającego w drugoligowym FK Chust pokazał, że to fikcja. Sprawę opisywał Przegląd Sportowy: zawodnik został zabrany przez przedstawicieli Terytorialnego Centrum Rekrutacji z centrum Zakarpacia. Powoływał się na zasadę, że sportowcy są nietykalni. Klub też protestował i podkreślał, że zaburza to uczciwość rozgrywek, ale wojskowi powiedzieli tylko, że interes piłkarski jest mniej istotny niż interes obrony kraju. Kluby starały się więc zabezpieczyć swoich zawodników w inny sposób. Jesienią 2023 r. wyszło na jaw, że zawodnicy Prykarpattii Iwano-Frankiwsk byli fikcyjnie zatrudniani przez firmę ochroniarską, co również chroniło ich przed wciągnięciem do wojska. Klub bronił się, że ich zawodnicy - owszem - grają w piłkę, ale poza meczami i treningami naprawdę pracują jako ochroniarze. 

Padały też pytania o przywileje dotyczące możliwości opuszczania kraju przez piłkarzy czy wydawanie pieniędzy na transfery w momencie, gdy potrzebne są gdzie indziej. 

Złoci chłopcy 

W przededniu Euro te wszystkie problemy są zakopane kilometr pod ziemią. Ukraińcy żyją nadzieją, że ich "Złoci chłopcy" osiągną historyczny sukces akurat w historycznie złych czasach. Jedenastka, która w piątek zaczęła mecz z Polską (porażka Ukrainy 1:3) miała niewiele wspólnego z tą, która powinna być podstawową podczas Euro. Zostanie strzelec gola – Artem Dowbyk, który dla rewelacyjnej Girony strzelił w lidze hiszpańskiej aż 24 gole i został królem strzelców, wyprzedzając Roberta Lewandowskiego o pięć goli, a także Heorhij Sudakow, któremu Szachtar wpisał w przedłużoną niedawno umowę klauzulę wykupu na poziomie 100 mln euro. Miejsce na lewej obronie najpewniej utrzyma Witalij Mykołenko z Everotnu. Ale to tyle. Najważniejsi piłkarze Ukrainy w meczu z Polską pojawili się na boisku w drugiej połowie albo nie zagrali ani minuty. 

W bramce stanie znacznie lepszy bramkarz niż Heorhij Buszczan, który nie najlepiej spisał się przeciwko Polsce - albo będzie to Anatolij Trubin z Benfiki, albo Andrij Łunin, który godnie zastąpił kontuzjowanego Thibauta Courtoisa w Realu Madryt. Na środku obrony będzie grał Illa Zabarnyj - jeden z najlepszych piłkarzy angielskiego Bournemoth. Do środka pola wkroczy Ołeksandr Zinczenko, który zostawał już mistrzem Anglii w Manchesterze City. Ukraińcy mają też moc na skrzydłach, gdzie grają Wiktor Cyhankow z Girony i Mychajło Mudryk, za którego Chelsea rok temu zapłaciła 70 mln euro, ale wciąż nie wydobyła z niego pełni potencjału. Dla Ukraińców najważniejsze jest to, że pokazuje go w reprezentacji. Z ławki pomóc mogą bardziej doświadczeni zawodnicy - Roman Jaremczuk z Valencii czy Rusłan Malinowski z Genui albo 22-letni Wołodymyr Brażko, dla którego Euro ma być okazją do pokazania się silniejszym klubom niż Dynamo Kijów. 

Ukraina trafiła do grupy z Rumunią, Słowacją i Belgią, która wydaje się znacznie łatwiejsza niż grupa eliminacyjna z Anglią i Włochami. Skoro im Ukraina potrafiła urywać punkty, to czemu ma nie zrobić tego na Euro? Motywacja nigdy nie była większa.  

Więcej o: