W politycznej drużynie wszech czasów AC Milan w loży właściciela siedziałby były premier Włoch. W bramce stanąłby radny Florencji i jej niedoszły burmistrz. W obronie grałby burmistrz Tbilisi i były wicepremier Gruzji. Dałoby się znaleźć dla tej drużyny nawet fizjoterapeutę, który po pracy w Milanie robił karierę w regionalnych władzach Lombardii. Ale największy tłok byłby w ataku: grałby tam wieloletni deputowany parlamentu Włoch i Parlamentu Europejskiego, grałby były minister finansów i przemysłu Islandii, grałaby lokomotywa wyborcza partii Naprzód Ukraina. A obok nich - świeżo wybrany prezydent Liberii.
Ten ostatni, George Weah, pracował na to wyborcze zwycięstwo w Liberii 12 lat. Ponosząc po drodze porażki jako kandydat na prezydenta, a potem na wiceprezydenta. Przegrywał i wyciągał wnioski: zarzucano mu brak wykształcenia (w 2005 pokonała go w drugiej turze ekonomistka po Harvardzie, Ellen Johnson Sirleah), więc zrobił maturę i zdobył uniwersyteckie wykształcenie. Słyszał że nie ma doświadczenia w polityce - został senatorem. Umocnił założony przez siebie Kongres na rzecz Demokratycznej Zmiany. I wreszcie po 12 latach od pierwszego startu w wyborach został prezydentem. Krócej trwała nawet jego walka o Złotą Piłkę "France Football": zdobył ją po 10 latach kariery, licząc od debiutu w pierwszej lidze Liberii do tytułu najlepszego piłkarza świata w 1995.
Złotą Piłkę odbierał jako piłkarz Milanu i to w Milanie mógł nabrać przekonania, że droga ze sportu do polityki jest prosta i oczywista. Gdy przychodził do Milanu, właściciel klubu Silvio Berlusconi był już po swoim pierwszym wyborczym zwycięstwie i pierwszym - krótkim, bo tylko dziewięciomiesięcznym, ale jednak - premierowaniu. - Zamienię Italię w drugi Milan - obiecywał Berlusconi wyborcom w 1994, dziękując za głosy oddane na jego "Forza Italia". Na partię, która nazwę i język kampanii wyborczych zaczerpnęła z piłki. Wyborcy to kupili. Chcieli Włoch podniesionych do wielkości jak Milan, klub który Berlusconi przejmował w długach, obciążony karą za korupcję, a zmienił go w krótkim czasie w najlepszą drużynę na świecie.
"Forza Italia" była sensacją sezonu: wygrała wybory po ledwie kilku miesiącach istnienia. To nagłe wkroczenie na scenę Berlusconi nazwał swoim "wejściem na boisko". Przedstawiał się jako człowiek spoza dotychczasowych układów, ten który pokona komunistów - wszędzie widział komunistów - i zakończy chaos po antykorupcyjnej akcji "Czyste ręce". Czym to się skończyło, wiadomo. Ale paliwa wystarczyło na wyborcze zwycięstwa w 1994, w 2001, w 2008, i na dziewięć lat premierowania. A piłkarze których Berlusconi przez te wszystkie lata zatrudniał patrzyli z bliska i uczyli się, jak to się robi. Widzieli, że Berlusconi nawet klubowego fizjoterapeutę - a jednocześnie swojego prywatnego fizjoterapeutę - Giorgio Puricellego potrafił przepchnąć do regionalnych władz Lombardii.
Ale polityczne kariery byłych milanistów nie zaczęły się w czasach Berlusconiego, tylko dużo wcześniej. Tak dawno, że pierwszy minister, który wcześniej grał w Milanie, idzie czasem w zapomnienie przy wyliczankach piłkarzy-polityków. Tym pierwszym był Albert Gudmundsson, pionier zawodowej piłki w Islandii, który w Milanie grał krótko pod koniec lat 40., po zakończeniu kariery został handlowcem, a potem spróbował polityki i przez posady w samorządzie i fotel parlamentarzysty doszedł w latach 80. do ministerialnych tek: w ministerstwie finansów, a potem ministerstwie przemysłu. Nie stronił od populistycznych argumentów, założył własną partię, która szybko wzleciała i szybko podupadła, kandydował w wyborach prezydenckich, ale bez powodzenia. Był też wplątany w aferę podatkową, ale odbudował pozycję na tyle, że był jeszcze potem ambasadorem we Francji. Zmarł w 1994, czyli roku zwycięstwa wyborczego Berlusconiego.
Pomijanie w takich piłkarsko-politycznych zestawieniach nie grozi Gianniemu Riverze, jednej z legend Milanu, zdobywcy Złotej Piłki, zdobywcy dwóch Pucharów Europy z Milanem, mistrzostwa Europy z Włochami, a na scenie politycznej: urzędnikowi ministerstwa obrony Włoch i wieloletniemu parlamentarzyście, zarówno w parlamencie Włoch jak i Europarlamencie. Rivera pierwszy raz został wybrany do parlamentu w 1987, a podsekretarzem stanu w ministerstwie obrony był ponad pięć lat, w aż czterech gabinetach, zaczynając w 1996 od rządu Romano Prodiego. Czyli od centrolewicowego rządu, który miał dać Italii odtrutkę na populizm Berlusconiego. Ścierał się również z Berlusconim i jego stronnikami w wyborach lokalnych. Od 2004 był przez jedną kadencję w Parlamencie Europejskim.
Do Parlamentu Europejskiego próbował się dostać, ale bezskutecznie, Giovanni Galli, bramkarz wielkiego Milanu z pierwszy lat rządów Berlusconiego w klubie, dwukrotny zdobywca Pucharu Europy. Galli startował w wyborach do PE w 2014 z listy Forza Italia. Wcześniej jako kandydat partii prawicowych walczył w 2009 o fotel burmistrza Florencji (był też radnym tego miasta), przeszedł do drugiej tury, ale przegrał wyborczą dogrywkę z przyszłym premierem Włoch Mateo Renzim.
Swoją partię, tak jak Gudmundsson w Islandii, Berlusconi we Włoszech i Weah w Liberii, chciał też mieć Andrij Szewczenko. Też, jak Weah i Gianni Rivera, zdobywca Złotej Piłki w barwach Milanu. Ale Szewczenko ze wszystkich polityków-milanistów okazał się najmniej wytrwały. On, w przeciwieństwie do kolegów, sam partii nie zakładał: połączył siły z Natalią Korolewską, młodą gwiazdą ukraińskiej polityki, która po politycznym zerwaniu z Julią Tymoszenko przemianowała swoją partię socjaldemokratyczną na Wpieried Ukraina, czyli Naprzód Ukraina ("Forza Italia" inspiruje). I zaprosiła Szewczenkę, by razem z nią dawał twarz takiej odnowionej partii. Szewczenko myślał - to było w 2012, jeszcze w Ukrainie sprzed krwawego Majdanu i konfliktu z Rosją, - że na scenie politycznej jest miejsce między klanem donieckim a kijowskim i dniepropietrowskim: dla bogatych, liberalnych, młodych wyborców. I że jest możliwa Ukraina z 1000 euro średniej płacy i 500 euro przeciętnej emerytury, co obiecywał na wiecach. Był numerem dwa na listach Naprzód Ukrainy, zdobył dla niej najwięcej głosów, ale nie przeciągnął partii - tak bogatej, że mało kto wierzył w jej opozycyjność - przez próg wyborczy. I wrócił do swoich pierwotnych planów na życie po karierze, czyli do bycia trenerem.
Najbardziej pojętnym uczniem Silvio Berlusconiego okazał się Kacha Kaładze, gruziński obrońca Milanu. Już pół roku po zakończeniu piłkarskiej kariery (kończył ją w Genoi, nie Milanie) został lokomotywą wyborczą partii Gruzińskie Marzenie. Czyli partii Bidziny Iwaniszwilego, miliardera, który zakończył w Gruzji erę rządów Micheila Saakaszwilego. Gruzińskie Marzenie było jak Forza Italia, powstało niedługo przed wyborczym zwycięstwem, a Kaładze jako 34-latek przeskakujący z boiska do polityki, nie tylko uzyskał w wyborach świetny wynik (najlepszy w swojej partii), ale też został ministrem w gabinecie zwycięzców i wicepremierem. Ministerstwem energetyki kierował przez pięć lat, zrezygnował w 2017, by stanąć do wyborów burmistrza Tbilisi. I znów wygrał. - To lepsze niż finał Ligi Mistrzów - mówił o wygrywaniu w wyborach. Ma porównanie, bo z Milanem wygrywał Ligę Mistrzów dwukrotnie.