Warzycha, Szarmach, Boruc, Dudek, Glik i inni. Po prostu legendarni

Jakże miło jest w poniedziałek rano otworzyć gazetę i poczytać o tym jak Kamil Glik strzela, ratuje, walczy dla Torino w Serie A, a kibice noszą go niemal na rękach. Polak jest prawdziwym bohaterem włoskiego klubu, a wiele wskazuje, że wojownikiem będzie legendarnym. Pierwszy kapitan obcokrajowiec. Ale mieszkańcy Turynu nie patrzą na niego jak na kogoś obcego - Kamil Glik jest jednym z nich. ?Il Capitano?, jak mówią na niego kibice, swoją charyzmą, nieustępliwością, walecznością i ważnymi golami na stałe zapisał się w historii Torino. Jednak nie tylko Glik cieszy się ogromnym szacunkiem w europejskich klubach. Kilku naszych zawodników również zapisało się złotymi zgłoskami na kartach historii swoich drużyn. Oto lista Polaków, którzy w swoich klubach uważani są za bohaterów!

Łukasz Sosin (Apollon Limassol)

Były piłkarz Wisły Kraków i Odry Wodzisław na Cypr trafił w sezonie 2002/03. Już w pierwszym roku w barwach Apollon Limassol dał się poznać jako bezwzględny snajper, ale po koronę króla strzelców sięgnął w kolejnym sezonie. W sumie Sosin, który swoją karierę piłkarska zaczynał w Hutniku Kraków, z Apollonem wywalczył jeden tytuł mistrza Cypru i trzy razy zajmował pierwsze miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców. W sezonie 2007/08 będąc już piłkarzem Anorthossis Famagusta sięgnął po kolejne mistrzostwo oraz tytuł króla strzelców. Karierę, z przerwą na przygodę w greckiej Kavali, zakończył w Arisie Limassol. Jeśli chodzi o reprezentację Polski rosły napastnik nie zrobił furory. Z orzełkiem na piersi rozegrał cztery spotkania, a dwie bramki, którymi może się pochwalić zdobył w swoim debiucie z Arabią Saudyjską.

Tomasz Wałdoch (Schalke 04 Gelsenkirchen)

Srebrny medalista Igrzysk Olimpijskich Barcelona ?92. Po spadku do 2. Bundesligi w 1999 roku przeniósł się z VfL Bochum do Schalke 04 Gelsenkirchen. W barwach "Królewsko-Niebieskich" polski obrońca rozegrał 142 meczów i strzelił 13 goli. Był także kapitanem drużyny, z którą dwa razy zdobył Puchar Niemiec.

Prawdziwa ostoja defensywy Schalke, doceniany przez kibiców i dziennikarzy. W niemieckiej drużynie występował z Tomaszem Hajto.

Jan Furtok (Hamburger SV)

Kolejny napastnik, ale tym razem zdecydowanie mocniejsza liga. Pięć lat i 135 meczów w barwach Hamburger SV. Do tego 51 goli i wicekról strzelców Bundesligi w 1991 roku. Polscy kibice zapamiętali go głównie z gola w meczu z San Marino, którego zdobył ręką. To właśnie 28 kwietnia 1993 roku jego nieprzepisowe zagranie uratowało reprezentację Polski przed kompromitacją i ostatecznie podopieczni Andrzeja Strejlaua pokonali amatorów z San Marino 1:0.

Były napastnik GKS Katowice (którego jest żywą legendą, a numer "9" został na zawsze zastrzeżony), który w Bundeslidze strzelał takim firmom jak Bayern Monachium, przez dwa lata występował również w Eintrachcie Frankfurt. Karierę zakończył w swoim domu - GKS Katowice.

Jerzy Dudek (LIverpool FC)

Serce kibiców Liverpoolu zaskarbił sobie dziesięć lat temu w pamiętnym finale Ligi Mistrzów. AC Milan prowadzi z "The Reds" 3:0, ale ekipa Rafy Beniteza po heroicznej gonitwie doprowadza do remisu. W dogrywce Dudek, w dla siebie tylko znany sposób, broni strzał z najbliższej odległości Andrija Szewczenki, zaś w konkursie rzutów karnych? No właśnie - wtedy urodzony w Rybniku bramkarz zaprezentował światu "Dudek Dance"! Swoimi wygibasami wyprowadził z równowagi Serginho, Pirlo, a w ostatniej serii obronił strzał "Szewy" i utonął w objęciach kolegów.

Od tamtej pory Dudek jest dla fanów Liverpoolu bardzo ważną postacią, ale na szacunek pracował ciężko przez sześć lat występów na Anfield Road. Puchar Ligi Mistrzów i jego popisy w bramce były idealnym pożegnaniem, bo w następnym sezonie Benitez postawił już na swojego rodaka, Pepe Reiny. W Premier League Polak bronił solidnie, oczywiście przydarzały mu się "klopsy" jak w meczu z Manchesterem United, gdy Diego Forlan ośmieszył go w bramce, ale w ogólnym rozrachunku Dudek kibicom legendarnej trybuny "The Kop" kojarzyć się będzie z najpiękniejszym wieczorem w ich życiu.

Artur Boruc (Celtic Glasgow)

Skoro już o bramkarzach mowa, nie można wspomnieć o pupilku kibiców Celticu Glasgow. Do Szkocji trafił w 2005 roku z Legii Warszawa. Najpierw wypożyczony, ale po kilku miesiącach (i jak twierdzą brytyjskie media) i zainteresowaniu Arsenalu Londyn, włodarze Celticu postanowili wykupić go z warszawskiego klubu. Pierwszym zadaniem Boruca była walka o miejsce w składzie z Davidem Marshall'em, który wtedy był numerem jeden. Jednak słaba forma rywala sprawiła, że Polak zadomowił się między słupkami na dłużej.

Urodzony w Siedlcach bramkarz miłość kibiców "The Bhoys" zaskarbił sobie świetnymi interwencjami, pewnością siebie i charyzmą, ale głównym powodem do dziś zostaje nienawiść do lokalnego rywala, Glasgow Rangers. Podczas derbowych spotkań na Ibrox Park wychodząc na murawę zawsze musiał się przeżegnać, a po jednej z wygranych zaprezentował koszulkę z wizerunkiem papieża Jana Pawła II, czym rozjuszył kibiców gospodarzy, którzy reprezentują protestancką część Glasgow. Kibice Celtów zaś to chluba katolickiej części miasta.

Fani dali również wyraz swojego uwielbienia Borucem wymyślając przyśpiewki na jego cześć. Jedna z nich odnosi się do jego nienawiści wobec rywala zza miedzy i wspomnianego incydentu z wizerunkiem papieża:

"Ohhhhh Artur Boruc,

The Holy Goalie,

He hates the huns!!

He blessed himself at Ibrox and the Huns went off their nut,

he's off his fecking rocket and sings:

GOD BLESS THE POPE"

 

 

Historii z Borucem w roli głównej prawdopodobnie starczyłoby na książkę. Kibice zdawali sobie sprawę, że niekiedy Borucowi zdarzają się problemy z koncentracją czy nonszalancją, ale jego postawa nie pozostawała złudzeń, że jest jednym z nich. W 2010 roku został piłkarzem Fiorentiny. Tam również wygrał rywalizację z pierwszym bramkarzem (Sebastian Frey doznał kontuzji i Artur nie oddał już miejsca w składzie), zdobył sympatię kibiców i pokazał, że jest solidnym golkiperem. Przypomnijmy, że w poniedziałek z AFC Bournemouth, z którego jest wypożyczony z Southampton FC, wywalczył awans do Premier League.

Marcin Wasilewski (Anderlecht Bruksela)

Nieustępliwy, waleczny, zawsze zaangażowany od pierwszej do ostatniej minuty meczu. Choć nie jest już piłkarzem Anderlechtu to belgijscy kibice o nim nie zapomnieli. Podczas jednego z meczów Leicester City, którego barw obecnie broni, na trybunach obecni byli fani "Fiołków" gorąco dopingujący swojego idola. Sympatycy "Lisów" właśnie wtedy przekonali się, że mają w swoich szeregach piłkarza wyjątkowego, mało tego - po pewnym czasie zawiązana została nawet "sztama" z kibicami z Belgii.

Popularny "Wasyl" nie tylko na boisku walczył do upadłego. Gdy Axel Witsel w jednym z meczów ligi belgijskiej złamał mu nogę, Polak wierzył, że jeszcze wróci na boisko. Po skomplikowanej operacji i długiej rehabilitacji znów mógł cieszyć uprawianiem sportu. W tej chwili jest ważną postacią w szatni angielskiej drużyny, a całkiem niedawno strzelił swojego pierwszego gola w Premier League. Ostatnim Polakiem, który tego dokonał był prawie 23 lata temu Robert Warzycha, wtedy piłkarz Evertonu.

Robert Lewandowski (Borussia Dortmund)

Legendą w Borussii Dortmund może nie został, ale przez cztery lata na Signal Iduna Park zostawił mnóstwo zdrowia. Na swoim koncie ma dwa mistrzostwa Niemiec, Puchar, Superpuchar, a w swoim pożegnalnym sezonie wywalczył koronę króla strzelców Bundesligi. Był? napastnik Lecha Poznań sprawił wiele radości kibicom z Dortmundu - strzelił m.in. trzy gole Bayernowi Monachium w finale Pucharu Niemiec oraz cztery Realowi Madryt w Lidze Mistrzów.

Mimo że od tego sezonu broni już barw wroga Borussi - Bayernu, zawsze z szacunkiem i sympatią wypowiada się na temat byłego klubu. Bez niego w składzie podopieczni Juergena Kloppa nie radzą sobie najlepiej w Bundeslidze. Choćby to jest najlepszym przykładem jak wielki wpływ miał Robert Lewandowski na grę Borussi. Na takiego napastnika fani w Dortmundzie mogą jeszcze czekać bardzo długo.

Włodzimierz Lubański (KSC Lokeren)

W belgijskim KSC Lokeren Lubański spędził aż siedem sezonów (1975-82). W tym czasie w 192 meczach strzelił 82 gole, a w 1981 roku dotarł ze swoją drużyną do ćwierćfinału Pucharu UEFA. Były znakomity napastnik Górnika Zabrze i reprezentacji Polski przez dwa ostatnie lata swojego kontraktu w Lokeren występował z Grzegorzem Lato, który również w belgijskim klubie jest ciepło wspominany.

W swoim debiucie, który przypadł na 20 sierpnia 1975 roku jego Lokeren pokonało z KFC Beringen aż 4:0, a Polak w 39. minucie wpisał się na listę strzelców. Warto przypomnieć, że we wspomnianym spotkaniu wynik otworzył samobójczym strzałem obrońca o polsko brzmiącym nazwisku Zenon Ziembicki. W całym sezonie Lubański strzelił 17 goli - najwięcej w swojej przygodzie z Lokeren.

Po zakończeniu piłkarskiej kariery m.in. przez rok szkolił napastników Lokeren. Obecnie Pan Włodzimierz jest menedżerem piłkarskim.

Andrzej Szarmach (AJ Auxerre)

Popularny "Diabeł" strzelanie goli miał we krwi. Młodszym kibicom z tym francuskim klubem kojarzy się zapewne najlepiej Ireneusz Jeleń, ale szlaki przetarł właśnie Szarmach, który dla AJ Auxerre strzelił prawie 100 goli. Były piłkarz Górnika Zabrze i Stali Mielec w 1981 i 1982 został nawet wybrany najlepszym obcokrajowcem ligi francuskiej przez prestiżowy magazyn France Football. Legendarny trener Auxerre, niezmordowany Guy Roux w wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" uznał Szarmacha, obok Erica Cantony, za najlepszego piłkarza w historii klubu. - Szarmach w czterech sezonach, które spędził w Auxerre, strzelił 96 goli. To był piłkarz o czystym, niepowtarzalnym talencie. Żeby strzelać gole, trzeba mieć po prostu talent - mówił Roux.- On go otrzymał od rodziców i od Boga. Niestety, umiejętności Szarmacha nie były zbyt znane na świecie. Gdy on grał, Polska była pod rządami komunistycznymi. Wasi piłkarze nie mieli możliwości pokazania się za granicą. A moim zdaniem on pochodzi z tej samej rodziny piłkarzy co Cruyff, Platini, Pele. Jeśli byłby Brazylijczykiem, Argentyńczykiem albo Włochem, nie tylko ja mówiłbym dziś o jego niepospolitych umiejętnościach.

Radość Kamila Glika Radość Kamila Glika FELICE CALABRO'/AP

Kamil Glik (Torino FC)

Do Turynu trafił cztery lata temu z Palermo. Urodzony w Jastrzębiu-Zdrój obrońca w tej chwili jest pod Alpami noszony niemal na rękach. W swoim polu karnym czyści co może, a u przeciwnika jest groźniejszy niż jego koledzy napastnicy. "Il Capitano", jak nazywają go kibice, wyrównał w tym sezonie rekord polskich goli strzelonych w jednym sezonie Serie A. Na swoim koncie ma już siedem trafień, tyle samo ile trzydzieści lat temu Zbigniew Boniek w barwach AS Romy.

Kibice uważają go za swojego, powstają o nim piosenki, a kilka europejskich klubów stoczy zapewne latem o niego walkę. Wśród potencjalnych nabywców polskiego obrońcy wymienia się Tottenham Hotspur i VfL Wolfsburg. Jednak prezes AS Torino, Umberto Cairo wierzy, że Kamil Glik w przyszłym sezonie także będzie kapitanem "Il Toro". A Wy, jak myślicie?

I jeszcze piosenka na cześć Glika:

Jan Urban (Osasuna Pampeluna)

Idol i legenda kibiców Osasuny Pampeluna. Wspaniała technika, błyskotliwość i wykończenie akcji to wizytówka byłego piłkarza Górnika Zabrze. Kibice w Hiszpanii do dziś pamiętają jego trzy gole wbite Realowi Madryt na Santiago Bernabeu w wygranym 4:0 meczu. Estyma i szacunek jakim darzą go w Pampelunie sprawiła, że jeszcze niedawno był pierwszym trenerem "Los Rojillos". W marcu Urban został zwolniony po tym jak jego drużyna osiągała słabe wyniki. Jednak ta mała skaza na wizerunku 52-letniego szkoleniowca nie zmieni faktu, że dla wielu kibiców w Pampelunie był, jest i będzie prawdziwą legendą.

Krzysztof Warzycha (Panathinaikos Ateny)

Niedoceniany nad Wisłą, uwielbiany pod Akropolem. Tak można określić emocje jakie towarzyszą rozmowom o tym znakomitym napastniku. Popularny "Gucio" do Panathinaikosu Ateny trafił wiosną 1990 roku i już w pierwszym sezonie w lidze greckiej przyczynił się do zdobycia przez "Koniczynki" mistrzostwa kraju. W barwach PAO strzelił 311 goli w 390 meczach co na greckich kibicach robi wrażenie do dzisiaj. Na pewno byliście choć raz na wakacjach w Grecji i w sklepie czy restauracji, gdy ktoś usłyszał, że jesteście z Polski, unosił kciuk w górę i z uznaniem krzyczał: "Warzycha, Warzycha!". Dochodziło również "Wandzik, Wandzik", bo pan Józef (były bramkarz) również jest ciepło wspominany przez greckich kibiców.

Po zakończeniu kariery Krzysztof Warzycha pracował jako trener, a całkiem niedawno wystartował w Grecji w wyborach parlamentarnych z listy "Niezależnych Greków". Niestety były napastnik reprezentacji Polski zajął 3. miejsce w swoim okręgu wyborczym i nie został posłem. W swoim programie wyborczym deklarował m.in. walkę z chuligaństwem na stadionach.

Więcej o:
Copyright © Agora SA