Thomas Bach niechcący powiedział prawdę. Kolejni wyrzuceni ze sportu możemy być my

Michał Kiedrowski
Szokujące? Haniebne? Dajcie spokój. Trzeba spojrzeć na sprawę poważnie. Następni w kolejce do wyrzucenia z ruchu olimpijskiego możemy być my. Thomas Bach, przewodniczący MKOl, lojalnie nas przed tym ostrzegł - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl

Można nie lubić lub nie zgadzać się z Jackiem Bartosiakiem, nazywanym przez jego wielbicieli "pierwszym geopolitykiem Rzeczypospolitej", ale nie można mu odmówić zasługi w poszerzeniu debaty publicznej w Polsce. I to właśnie autor dzieła "Rzeczpospolita między morzem a lądem" wyprowadził na szerokie wody termin "map mentalnych". W skrócie: chodzi o usystematyzowane postrzeganie świata, które oddaje nasze o nim wyobrażenie. Tymi mapami kierujemy się potem w swoim postępowaniu.

Zobacz wideo

Jeśli chodzi o sport, bo przecież na stronach sportowych to piszę, z taką mapą mentalną mamy do czynienia np. w piłce nożnej. Wiadomo, że liczą się w niej tylko wielkie kluby: Manchestery, Barcelona, Real, PSG itp. Każdy, kto by rzucił pomysł, żeby stworzyć rozgrywki bardziej egalitarne, zmuszające wielkie kluby, by były trochę mniejsze, zostanie uznany za oszołoma. Nawet w krajach, które mogłyby na tym skorzystać. Dla nas to nie do pomyślenia, żeby np. polski klub mógł być etatowym uczestnikiem Ligi Mistrzów z urzędu tylko dlatego, że polskim kibicom też się coś należy. Takie już mamy mapy mentalne w sporcie. 

Thomas Bach z bólem serca zawiesił Rosję i Białoruś

Wróćmy do owych - rzekomo haniebnych czy szokujących - słów Thomasa Bacha. Przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego powiedział: - Wykluczyliśmy sportowców z Rosji i Białorusi z bardzo ciężkim sercem, bo decyzja została podjęta przeciwko ludziom, którzy nie rozpoczęli tej okrutnej wojny i nie są za nią odpowiedzialni. Sportowcy nigdy nie powinni być ofiarami decyzji własnych rządów, bo to stawia nas przed nierozwiązywalnym dylematem.  

Potem dodał: - Teraz niestety sytuacja stała się na tyle wyjątkowa, że musieliśmy odmówić startu części sportowców wyłącznie ze względu na ich paszport. Dzisiaj to Rosja i Białoruś, ale jeżeli pozwolimy polityce wmieszać się w sport, to za chwilę może być to jeden z was. 

Słowa oczywiście wywołały konsternację na widowni w trakcie zgromadzenia ogólnego Stowarzyszenia Narodowych Komitetów Olimpijskich w Seulu. Na pewno niejeden z delegatów pomyślał sobie: "Czy on oszalał? Czy on myśli, że Szwecja zacznie nagle bombardować Norwegię, a Włosi za chwilę przeprowadzą inwazję na Korsykę?" Bo tylko w takich wypadkach można rozważać na poważnie słowa: "za chwilę może być to jeden z was". Oczywiście, na pierwszy rzut oka.  

Wszyscy wierzyli, że sport zmienia świat na lepsze

Ja jednak podchodzę do słów Bacha z większym zrozumieniem. U niego odzywają się stare mapy mentalne. Mapy, na których nie było podziału na dobrych i złych, a ruch olimpijskim był miejscem, w którym bandyci mogli podać rękę niedoszłym ofiarom.

Kim jest przecież Thomas Bach? To niemiecki florecista, który z reprezentacją RFN zdobył olimpijskie złoto w drużynie w 1976 r. Wcześniej był wicemistrzem świata, a potem mistrzem świata w tej samej konkurencji. Jego sportowa kariera została naznaczona bojkotem igrzysk w Moskwie, do której RFN nie wysłał sportowców z powodu sowieckiego najazdu na Afganistan. Do kolejnych igrzysk Bach już w roli zawodnika nie dotrwał. Skończył karierę w 1980 r. w wieku 27 lat. 

Potem jako prawnik i działacz sportowy patrzył, jak upada berliński mur, jak nikną podziały na Wschód i Zachód. Przekonanie o wyższości demokracji liberalnej i państwa opiekuńczego nad innymi ustrojami było tak powszechne, iż uważano, że przemiana reszty świata to tylko kwestia czasu. Trzeba tylko świecić przykładem, handlować, otwierać się na innych i oczywiście rywalizować z nimi na boisku.

Sport pełnił tu doniosłą rolę. Zadufani w sobie działacze uważali, że powierzając organizację największych imprez sportowych państwom, które w konstytucję mają wpisane łamanie praw człowieka, doprowadzają ich do światła demokracji i poszanowania drugiego człowieka. A łapówki pod stołem jeszcze ich w tym przekonaniu utwierdzały. 

Dziennikarze sportowi wiernie im wtórowali. W artykułach i książkach można było przeczytać, jak sport zmienia świat na lepsze. Nikomu nie przychodziła do głowy refleksja, że dziś, gdy dla większości Szkotów religia przestała mieć większe znaczenie, to sekciarstwo i nieuzasadniona brutalność wciąż kwitną dzięki rywalizacji Celtiku z Rangersami. To tylko jeden z wielu przykładów, jak nieaktualne już podziały wciąż rozgrzewają wielkie emocje dzięki sportowi.

Umykało też, jak bardzo sportowe sukcesy i organizacja sportowych imprez umacniają władzę różnego rodzaju dyktatorów.

Skoro wojna nie zmieniła myślenia Bacha, to już nic go nie zmieni

Wracając jednak do Bacha, to na jego młodych oczach RFN po raz pierwszy unormował stosunki dyplomatyczne z ZSRR, gdy Willy Brandt podpisał traktat w Moskwie. Rosjanie, bo przecież inne republiki były nieważne, przestawali być wrogami, a potem – po 1990 r. wrócili do europejskiej rodziny i mieli być już od tej pory jej bardzo ważną częścią. Tak przedstawiały to media w Europie Zachodniej. Odtrąbiono zwycięstwo liberalnej demokracji. Od tej pory hasło: "nie mieszajmy sportu z polityką" stało się jednym z najważniejszych na igrzyskach. Bo przecież podmiotem w stosunkach międzynarodowych było już tylko jedno supermocarstwo – Stany Zjednoczone. Liberalna demokracja, która nie mogła się mylić, podejmując interwencje zbrojne. 

Takie są mapy mentalne, z którymi wyrastało pokolenie Thomasa Bacha i którymi ona sam z pewnością przesiąkł. Stąd jego słowa. I jeśli dotąd wojna w Ukrainie mu tych map nie przeorała, to już nic tego nie zmieni. 

MKOl wiele razy postępował wbrew hasłu o niemieszaniu sportu z polityką

A przecież mógłby on czerpać z przeszłości komitetu, któremu przewodzi. Dla MKOl w 1919 r. jasne było, że Niemcy, Turcja, Austria, Węgry i Bułgaria muszą odbyć karę za wywołanie I wojny światowej i sportowcy z tych krajów nie zostali zaproszeni do udręczonej przez działania niemieckich sił zbrojnych Antwerpii. To właśnie tam odbyły się igrzyska w 1920 r. 

Dla jednego z poprzedników Bacha - Henriego de Baillet-Latoura - nie do pomyślenia był fakt, że imperium zła, czyli Związek Sowiecki, mógłby być częścią ruchu olimpijskiego. Z wzajemnością. Komuniści nie chcieli uczestniczyć w burżuazyjnych igrzyskach. 

W 1948 r. MKOl znów mieszał politykę i sport, gdy na igrzyska w Londynie nie zaprosił Niemców i Japończyków - agresorów z drugiej wojny światowej. Wtedy jakoś nikt nie podnosił kwestii, że przecież nie wszyscy Niemcy byli nazistami, a japońscy sportowcy cierpią za winy polityków.  

Druga wojna światowa przeorała jednak mapy mentalne. Krwawy dyktator, odpowiedzialny za śmierć milionów ludzi stał się na Zachodzie "Wujaszkiem Joe". Funkcjonariusze KGB, czy Stasi, których zawsze pełno było wśród działaczy sportowych i sportowców z krajów Układu Warszawskiego, podawali ręce pięknoduchom z Zachodu i wspólnie głosili hasło: nie łączmy sportu z polityką.

I właśnie pamiętając, jak łagodnie przeszła przemiana Józefa Wisarionowicza w zachodnioeuropejskich mediach, nie sposób nie brać słów Bacha: "za chwilę może być to jeden z was" - na poważnie.

Weźcie do ręki listę sponsorów MKOl i FIFA. Prześledźcie, jak wielki wzrost te największe z organizacji sportowych osiągnęły dzięki pieniądzom z Chin, Rosji i innych niedemokratycznych krajów. Spójrzcie, jak wielu działaczy z tych państw ma realny wpływ na działalność wielu związków sportowych. Firmy z Europy Zachodniej mają coraz większe opory przed pokazywaniem swojego logo przy okazji zawodów w Katarze, Arabii Saudyjskiej czy innym kraju nieprzestrzegającym praw człowieka. Łatwo oddają pole Chińczykom. Czy sądzicie, że emir Kataru przez przypadek wysłał ciepły list do Władimira Putina w przeddzień rozpoczęcia mistrzostw świata w piłce nożnej? Słowa: "Zachód już nie jest u władzy", które wypowiedział w wywiadzie dla Sport.pl prof. Simon Chadwick prawie rok temu, dobrze oddają sytuację. 

Przeorajmy więc nasze mapy mentalne. Bach ostrzega nas na poważnie. Następni wyrzuceni naprawdę możemy być my. Bo przecież do wyboru może być pozostanie w MKOl rządzonym przez Saudyjczyków, Chińczyków i Rosjan. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.