Smutna konferencja przybitego Hurkacza. "Ciężko opisać, co czuję"

- Ciężko opisać, co czuję. Smutne, że tak się skończyło - przyznaje wyraźnie przybity Hubert Hurkacz po bolesnej pięciosetowej porażce w pierwszej rundzie Wimbledonu. Wymagający rywal już na otwarcie okazał się zbyt trudną przeszkodą dla półfinalisty sprzed roku. - Nie czułem się jeszcze komfortowo na tych kortach. To kwestia pierwszego meczu - ocenia tenisista z Wrocławia.

Hubert Hurkacz po dotarciu do półfinału Wimbledonu w poprzednim sezonie i wygraniu w czerwcu turnieju ATP na kortach trawiastych w Halle wymieniany był teraz wśród zawodników, którzy mają szanse zanotować bardzo dobry wynik w tegorocznej edycji londyńskiej imprezy. Nie brakowało osób, które wymieniały go w gronie faworytów, za Serbem Novakiem Djokoviciem, Włochem Matteo Berrettinim i Hiszpanem Rafaelem Nadalem. Nadzieje te szybko jednak uleciały, bo Polak przegrał z Alejandro Davidovichem Fokiną 6:7 (4-7), 4:6, 7:5, 6:2, 6:7 (9-11).

Zobacz wideo Tajemnica kortów Wimbledonu. Dlaczego tak bardzo różnią się od innych?

Pułapka pierwszego meczu, zabrakło komfortu

Wrocławianin zapewnił kibicom razem z Hiszpanem prawdziwy dreszczowiec. W trzecim secie obronił trzy piłki meczowe, a w decydującej partii prowadził najpierw 5:3, a następnie w super tie-breaku 7-4. Podczas konferencji prasowej kilka razy uciekał wzrokiem, mrugając przy tym zaszklonymi nieco oczami.

- Ciężko opisać, co czuję. To był trudny mecz. Smutne, że tak się skończyło - zaznacza na wstępie.

Po chwili dodaje, że w poniedziałek nie czuł się jeszcze komfortowo na kortach Wimbledonu

- Powoli było coraz lepiej, ale nie było to jeszcze to, czego bym oczekiwał. Pierwszy mecz tutaj gra się zawsze inaczej - podkreśla.

Szansy na spokojne rozkręcenie się dziesiąty tenisista rankingu ATP nie miał. Davidovich Fokina jest 37. w tym zestawieniu i niewiele brakowało, by był w Londynie rozstawiony. Wówczas nie trafiliby na siebie zaraz na początku turnieju. A że łatwo z nim Polakowi nie będzie, to wiadomo było już po ich czterech wcześniejszych pojedynkach, po których bilans był remisowy.

- W piątym secie była wyrównana walka. On był lepszy o te dwie piłki ostatecznie. To świetny przeciwnik. Wiedziałem, że to będzie bardzo trudny pojedynek i taki był. Co mi najbardziej przeszkadzało? Moje uderzenia. Nie lądowały tam, gdzie bym chciał - analizuje tenisista z Wrocławia.

Między turniejem w Halle a rozpoczęciem Wimbledonu miał tydzień przerwy. Potwierdza, że warunki na obu imprezach są inne, ale od razu uzupełnia, że nie jest to nic niezwykłego, bo tak samo jest w przypadku imprez na pozostałych nawierzchniach. 

- Nie miałem zbyt mało czasu po Halle, by się przygotować do Wimbledonu. To kwestia pierwszego meczu. Nie wszedłem w ten pojedynek najlepiej. Próbowałem potem walczyć jak mogłem, by złapać rytm - wspomina.

Parę dni na dojście do siebie

Spotkanie z Davidovichem Fokiną było pierwszym tego dnia pojedynkiem na korcie nr 3. Rozpoczęło się o godz. 11 czasu miejscowego, a zakończyło prawie siedem godzin później. Był to efekt aż dwóch przerw spowodowanych deszczem. Pierwsza miała miejsce przy stanie 3:3 w secie otwarcia, a druga w trzecim przy wyniku 5:5. 

- Nie przeszkadzały mi one. Raczej wręcz działały dla mnie na plus - ocenia.

Zapewnia, że odniesiony rok temu właśnie w Londynie sukces nie spowodował, by czuł dodatkową presję związaną z oczekiwaniami, by go teraz powtórzył. Poza tegorocznym Roland Garros był to jedyny przypadek, kiedy w Wielkim Szlemie przeszedł trzecią rundę.

- Tamten wynik nie ciążył mi. Byłem jedynie podekscytowany, że wracam na Wimbledon - podkreśla.

Hurkacz nie kryje, że to jedna z bardziej bolesnych porażek w jego karierze i potrzebuje trochę czasu, by ją przetrawić. 

- Przyjeżdża się na te ogromne turnieje z chęcią dobrej gry i dziś tej dobrej gry za bardzo nie było. Tego szkoda...Ale minie parę dni i dojdę do siebie. Teraz przeanalizuję z trenerem, co mogłem zrobić lepiej, odpocznę trochę i życie będzie toczyło się dalej - zaznacza.

Co oczywiste, radości u Hurkacza podczas tego spotkania z dziennikarzami próżno było szukać. Na chwilkę nieco tylko rozpogodził się przy pytaniach o siostrę, która ostatnio często ogląda jego występy z trybun oraz trenera Craiga Boyntona. Niedawno Polak twierdził, że jeszcze przed pierwszym pojedynkiem w Londynie zadba o to, by szkoleniowiec zgolił długą brodę. Wcześniej krążyły pogłoski, że miał ją zapuszczać do czasu wygrania przez swojego tenisistę znaczącego turnieju. Spełnieniem tego warunku miał być sukces w Halle, ale podczas Wimbledonu Amerykanin wciąż jest brodaczem.

- Zapewniam, że niedługo ją zetnie - obiecuje z lekkim uśmiechem Hurkacz.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.