Ależ płacz! Ależ złość! Jedna scena mówi wszystko o meczu Legii

Dawid Szymczak
Po pierwszym meczu z Dritą jest dobry wynik i dwubramkowa zaliczka. Ale dalej martwi gra Legii Warszawa - ślamazarna, niezbyt pomysłowa i mało zaskakująca. Całe szczęście, że po przerwie udało jej się wcisnąć dwa gole, które dają spokój przed rewanżem. A niczego Legia nie potrzebuje ostatnio bardziej niż spokoju właśnie.

Ostatni tydzień minął w Legii Warszawa na pisaniu oświadczeń ws. Goncalo Feio, zaprzeczaniu informacjom o gęstniejącej atmosferze w klubie, nieporozumieniach trenera z niektórymi piłkarzami i członkami sztabu medycznego, a wreszcie na opublikowaniu przez samego Feio przeprosin za zachowanie po meczu z Broendby Kopenhaga. Teraz wreszcie Legia mogła przekierować uwagę mediów i kibiców na boisko.

Zobacz wideo Nowa rzeczywistość Probierza. Garnitury, zegarki, ranking najprzystojniejszych selekcjonerów

Za Legią trudny tydzień. Wszystko przez Goncalo Feio

Zamieszanie zaczęło się zaraz po tym, jak Legia wywalczyła remis z Broendby, który dał jej awans do ostatniej rundy kwalifikacji Ligi Konferencji Europy. Feio pokazał kibicom rywali dwa środkowe palce i "gest Kozakiewicza", a później jeszcze prowokował ich trenera i jego asystentów. Nie przeprosił za to na konferencji prasowej, podczas której wolał wygłosić wykład o "oddawaniu życia za Legię" i konieczności pozbycia się przez Polaków kompleksów, a przy tym podkreślał, że jedynie odpowiadał na wcześniejsze prowokacje Duńczyków. Nie żałował, nie zrobił kroku wstecz. Dopiero kilka dni później napisał przeprosiny "za okazanie emocji sprzecznych zarówno z duchem sportowej rywalizacji, jak i szacunku wobec boiskowych rywali". UEFA i tak wlepiła mu karę zawieszenia na jeden mecz w zawieszeniu na rok.

Jakby tego było mało, to jeszcze w podcaście "Warszawski Sport" Jakub Majewski poinformował, że Feio źle zwracał się do Bartosza Kota - szefa fizjoterapeutów i Filipa Latawca - lekarza Legii, co doprowadziło do tego, że obaj złożyli wypowiedzenia. Wojciech Kowalczyk, były zawodnik Legii, w programie "Liga Minus", dorzucił, że Feio wyzywa też piłkarzy, a atmosfera w drużynie robi się coraz gorętsza.

- Ilość nieprawdy, niedomówień i plotek, jaka w ostatnim czasie pojawiła się nt. Legii jest nie do przyjęcia. Goncalo Feio ma pełne poparcie drużyny. Drużyna jest wręcz zszokowana takimi doniesieniami. Rozmawiałem o tym z Arturem Jędrzejczykiem i Pawłem Wszołkiem i chcę zapewnić, że zespół jest z trenerem - kontrował rzecznik klubu, Bartosz Zasławski. - Drużyna jest z trenerem, mamy bardzo dobrą atmosferę w zespole, za tym idą wyniki - dodał kapitan, Artur Jędrzejczyk dzień przed domowym meczem z Dritą. Zamieszanie było jednak olbrzymie.

Najtrudniejsza przeszkoda już za Legią. Liga Konferencji jest o krok

Mecz miał wreszcie przerwać pozaboiskowe dyskusje. Nie dość, że Drita zajmuje 183. miejsce w rankingu UEFA i jeszcze nigdy nie zaszła w kwalifikacjach tak daleko, to jeszcze od 31. minuty grała w osłabieniu. Hasan Gomda, 20-letni obrońca z Ghany, schodząc z boiska z czerwoną kartką za faul na Migouelu Alfareli, był absolutnie załamany. Płakał, tuż przed szatnią rzucił koszulką o ziemię. Sprawiał wrażenie pogodzonego z losem: on zawalił, a konsekwencje poniesie cały zespół. To był kluczowy moment pierwszej połowy. Już pierwsze pół godziny, gdy oba zespoły grały w komplecie, zdradziło bowiem plan Drity na mecz - zakładał przetrwanie, agresywną grę na własnej połowie i odgryzanie się nielicznymi kontrami. Gdy Gomda opuszczał zespół, zadanie z trudnego stawało się niemal niewykonalne.

Legia była zdecydowanym faworytem. Najtrudniejszy dwumecz - z Broendby (3:2 i 1:1) - miała już za sobą. Wprawdzie Feio przestrzegał, że nie należy spodziewać się spacerku, ale eksperci od kosowskiej piłki przekonywali, że wystarczy nie zlekceważyć rywali, a o zwycięstwo powinno być łatwo. Ale mecz z Dritą - pozornie łatwy - egzaminował Legią z zupełnie innych umiejętności niż spotkanie z Broendby. O ile dobrze wyszkoleni technicznie Duńczycy, potrafili przeprowadzać wielopodaniowe akcje, testując szczelność obrony Legii, o tyle znacznie słabsi zawodnicy z Kosowa chcieli sprawdzić, jak piłkarze Feio poradzą sobie w ataku pozycyjnym, który od dłuższego czasu jest ich bolączką.

I pomysł był słuszny. Drita broniła się dzielnie. Do przerwy było 0:0, a kibice Legii żegnali schodzących do szatni piłkarzy gwizdami. W ich grze brakowało zaskakujących podań, większej ruchliwości i dokładności przy licznych dośrodkowaniach. Z jednej strony - przewaga Legii była oczywista, z drugiej jednak - niewiele z niej wynikało. Bramkarz Faton Maloku nie musiał ocierać się o bohaterstwo, by utrzymać czyste konto. Stąd frustracja kibiców. Mało brakowało, a po jednym z nielicznych rzutów wolnych, goście mogli wyjść na prowadzenie.

Legia Warszawa znów przyspieszyła po przerwie. "Czujemy niedosyt"

Znów jednak, podobnie jak w obu meczach z Broendby, Caernarfon i Zagłębiem Lubin, poprawiła się po przerwie. Nie stała się nagle porywająca, ale przynajmniej udało się celniej dośrodkowywać w pole karne. Najpierw - w 56. minucie - Pawłowi Wszołkowi dograł prosto na głowę Blaża Kramera, który trafił na 1:0, a później - w 83. minucie - Ryoya Morishita po ziemi wystawił piłkę wprost do Marca Guala, który uderzył niemal na pustą bramkę. I całe szczęście, że zrobił to celnie, bo chwilę wcześniej, gdy świetną okazję zmarnował Tomas Pekhart, niedosyt narastał. Legia miała przecież w tamtym momencie aż 19 oddanych strzałów, 9 celnych i tylko jednego gola. Miała osłabionego rywala, ale nie potrafiła przyklepać awansu już w pierwszym meczu.

I wciąż trudno uznać sprawę za całkowicie rozstrzygniętą. Tuż po meczu, przed kamerami Polsatu Sport, przyznał to Rafał Augustyniak. - Wynik powinien być wyższy, trochę czujemy niedosyt, ale doceniamy te dwie bramki - stwierdził. I trudno się nie zgodzić: zaliczka mogła być większa - wręcz powinna! - ale i tak najpewniej wystarczy do awansu, bo rywal poza niezłą organizacją w obronie nie pokazał nic, by uwierzyć, że za tydzień - w meczu u siebie - Legii zagrozi. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.