Mateusz Ponitka bardzo osobiście skomentował awans do ćwierćfinału

Piotr Wesołowicz
- Pół roku temu byłem w bardzo ciemnym miejscu. Nikt nie wierzył we mnie, nikt nie wierzył w nas. Dlatego ten sukces tak smakuje - mówił po zwycięstwie z Ukrainą 94:86 i awansie do ćwierćfinału EuroBasketu kapitan koszykarskiej kadry Mateusz Ponitka.

Kiedy kilkadziesiąt sekund przed końcem stało się jasne, że mecz z Ukrainą wygramy, że historyczny, pierwszy od 25 lat awans do ćwierćfinału mamy w garści, Polacy zaczęli świętować – skakali sobie w ramiona, fetowali, krzyczeli. A najgłośniej Mateusz Ponitka, którego radość była wręcz szaleńcza.

– Przed meczem mówiłem chłopakom, że taka szansa trafia się być może raz w życiu. Radziłem, by cieszyli się chwilą, ale i walczyli, by mieć potem, co opowiadać dzieciom i wnukom – mówił po spotkaniu Ponitka – radosny, ale skupiony.

Zobacz wideo Mamed Chalidow kontra maszyna "bokser". Coś niebywałego

Kapitan bohaterem polskich koszykarzy. "Nie zmieniłem skarpetek i butów"

Kapitan kadry po meczu z Ukrainą z pewnością będzie miał, co wspominać. W starciu z Ukrainą znów włączył tryb bestii – zdobył 22 punkty, miał dziewięć zbiórek i sześć asyst. Zresztą: po meczu wyglądał niczym Rambo – posiniaczone oczy, wielkie opatrunki z lodu na kolanach.

– Od początku mówiłem, że to będzie bardzo trudny mecz, pełen wzlotów i upadków. To EuroBasket, tu każdy walczy, jak o życie – mówił Ponitka. Miał rację: wzlotów i upadków było mnóstwo, prowadzenie zmieniało się 12-krotnie, remisów było 11.

Ponitka sam sobie też zafundował rollercoaster – pierwszej połowie grał słabo, zdobył tylko cztery punkty, trafił ledwie jeden rzut z gry. Ale na drugą część wyszedł odmieniony – zdobył w niej 18 punktów, ale był wielki nie tylko dlatego, że piłka wpadała do kosza. Kapitan kadry niemal dosłownie niósł drużynę na swoich barkach – zbierał piłki ponad gigantycznymi środkowymi z Ukrainy (w sumie dziewięć zbiórek), albo podawał (sześć asyst). Po tym, jak w trzeciej kwarcie, biegnąć niczym tur do kontrataku, zatrzymał się i wypatrzył Michała Sokołowskiego, który po chwili trafił trójkę, mieliśmy serię 10 punktów z rzędu. To był moment idealnej koszykówki w wykonaniu drużyny Igora Milicicia.

– Co się stało w przerwie? Nie zmieniłem skarpetek, nie zmieniłem butów – ironizował Ponitka. I już na serio dodał: – Mam swoje doświadczenia. Pierwsze 20 minut mi nie wyszło – forsowałem rzuty, podejmowałem złe decyzje. Ale miałem 15 minut, by ochłonąć, a potem 20 minut gry, by coś zmienić.

I zmienił! Każda akcja w ataku przechodziła przez jego ręce, a w obronie wykonał tytaniczną pracę. Ponitka tuż po meczu szalał z radości, jakby uszło z niego powietrze, które gromadziło się od dawna.

Ponitka osobiście: Byłem w bardzo ciemnym miejscu

Po spotkaniu – nie wprost, ale jednak – wracał do trudnych chwil w swoim życiu, przede wszystkim wyprowadzki z Rosji, krytyką, z którą musiał się mierzyć po tym, jak zagrał w barwach Zenita już po rozpoczęci rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

– Byłem w bardzo ciemnym miejscu. Nikt nie wierzył we mnie, nikt nie wierzył w nas. Dlatego ten sukces tak smakuje – tłumaczył. I dodał: – Przed laty mieliśmy w zespole supergwiazdy, ale teraz udowadniamy, że jesteśmy zespołem.

Zespołem, który już dzisiaj jest w najlepszej ósemce Starego Kontynentu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.