Przyjaciel Golloba zainteresowany inwestowaniem w RKM

- Jestem stąd, fajnie byłoby zrobić w końcu coś u siebie - przyznaje Grzegorz Ślak, pochodzący z Rybnika biznesmen, od lat związany z żużlowym mistrzem świata Tomaszem Gollobem.

45-letni Ślak jest prawnikiem i finansistą. W przeszłości był m.in. prezesem zarządu Rafinerii Trzebinia, a także spółek giełdowych. Zasiadał w radach nadzorczych firm z branży paliwowej. W latach 2004 i 2005 doprowadził żużlową Unię Tarnów do pierwszych w jej historii tytułów drużynowego mistrza Polski. Ponadto przeprowadził transakcję kapitałową polegającą na przejęciu kontrolnego pakietu akcji Groclinu Dyskobolia Grodzisk Wlkp. przez akcjonariusza J.W. Construction SA (w wyniku tych działań klub zmienił nazwę na Polonia Warszawa). W ramach swojej działalności doradczej prowadzi firmę G. Ślak Consulting Sp. z o.o.

Marcin Fejkiel: Czy rzeczywiście jest pan zainteresowany inwestycją w rybnicki żużel?

Grzegorz Ślak: W sierpniu złożyłem taką propozycję zarządowi klubu w imieniu firm, które reprezentuję. Podałem nawet konkretną kwotę. Niestety, rybnicki klub działa jeszcze w formie stowarzyszenia, a to bardzo zła formuła. W związku z tym w rozmowie z prezesem klubu zaproponowałem, aby rozpocząć procedurę założenia spółki akcyjnej. Tak żeby od samego początku było wszystko jasne: kapitał założycielski ustala się na określoną kwotę, wchodzi inwestor, mniejszościowe udziały przejmuje miasto. Tak to powinno wyglądać. Wtedy nie ma proszenia się o pieniądze, wszystko jest sformalizowane i rzetelne. Nieczytelność przepływów finansowych w stowarzyszeniu nie pozwala robić normalnego biznesu sportowego.

Był odzew ze strony władz klubu?

- Niestety, od sierpnia nie dostałem żadnego sygnału. Odpowiedź otrzymałem dopiero teraz. A teraz to już jest trochę późno. Do 1 grudnia spółki nie da się założyć, ale jeżeli do tego czasu uzyskałbym satysfakcjonujące mnie informacje, to jestem gotów się w to zaangażować. Jak wiadomo, spółka przejmuje na siebie zobowiązania stowarzyszenia, a ja na dzisiaj nawet nie wiem, jak te zobowiązania wyglądają. Nie chcę opierać się na pogłoskach i dywagacjach. Zdaję sobie sprawę, że są długi, ale nie wiem jakie. Musiałby zatem odbyć się audyt, który by tę sytuację w pewien sposób udokumentował. Jeśli w wyniku współpracy zdążylibyśmy jeszcze zapewnić RKM-owi zawodników, którzy gwarantują sukces sportowy w postaci awansu, to ja jestem na "tak". Ja w tej dyscyplinie trochę osiągnąłem i nie chciałbym wchodzić w rozgrywki pozamerytoryczne.

Czy prawdą jest, że jest pan w stanie zapewnić finansowanie na najbliższe trzy lata?

- Chcę, żeby powstał biznesplan obejmujący taki właśnie okres. Nic nie jest na wieki. Nie mówię, że to się skończy na pewno po trzech latach, ale ważne, żeby przynajmniej była promesa, że coś jest pewne. A potem możemy rozmawiać dalej. Z reguły, jak proces przekształcania klubu dobrze się przeprowadzi, to potem taka struktura sama się broni.

Pomysł na zespół ma pan gotowy?

- Upływający czas nam nie sprzyja, ale da się jeszcze coś zrobić. Nie potępiam pomysłu z Lindbaeckiem, ale ja bym to jeszcze przemyślał... Nie jest to zawodnik typu Rune Holty, który będzie robił w meczu po 15 punktów. Jest na rynku żużlowiec, którego brałbym do Rybnika na pewno. To Grzegorz Zengota z Zielonej Góry - młody, perspektywiczny, który w pierwszej lidze by się sprawdził.

Jest panu po drodze z obecną ekipą rządzącą klubem?

- Nie chcę oceniać, czy witają oni tę moją inicjatywę z otwartymi ramionami. Chyba nie do końca. Panowie od dwóch lat są w klubie. Trzeba przyznać, że działali w ciężkich warunkach. Nie wiem, czy dzisiejsza sytuacja jest wynikiem ich błędów, czy innych obiektywnych okoliczności. Tego będzie można się dowiedzieć, jak zostaną przejrzane dokumenty stowarzyszenia. Wiem natomiast, jak taka publiczna działalność wciąga... Nie znam ich emocjonalnych przesłanek, ale na pewno chcą tak ułożyć swoje sprawy, żeby i dla nich było dobrze. To naturalne. A jestem znany ze stanowczych działań.

Jak pan tłumaczy fakt, że rybnicki żużel upadł tak nisko?

- Ja już coś takiego widziałem kiedyś w Tarnowie. Tam też istniały wszelkie przesłanki do tego, żeby była ekstraliga, a klub bronił się przed spadkiem do drugiej ligi. Żużel generalnie pozostał w tyle ze względu na poziom działaczy w nim funkcjonujących - ludzi zapatrzonych w partykularne interesy i lokalne ambicyjki. Kto chce za bardzo, to potem przeinwestuje i popada w długi. W Rybniku jest taki potencjał kibicowski, że aż grzech go nie wykorzystać. Tylko do ludzi trzeba trafić dobrą robotą, poszanowaniem ich i stawianiem na wychowanków. Jeśli fani przychodzą na mecz, w którym ich ulubiony zawodnik jedzie poniżej poziomu ligowego, to po co dalej to oglądać? Kibic potrzebuje wrażeń, a nie zażenowania. Poza tym ta dyscyplina w ogóle nie jest "opakowana". Jest podawana jak w choćby 1997 roku. Siatkówka czy piłka nożna moim zdaniem nie są wcale tak dobrymi produktami, ale są fajnie sprzedawane.

Ma pan gotową receptę na sukces?

- Znałem ludzi, którzy uważali, że ją mają. Ja nigdy bym w ten sposób o sobie nie powiedział. Znam natomiast pewną drogę do sukcesu. Moim zdaniem Rybnik może ponownie dojść na szczyt, to nie pustynia! Kiedy przejmowałem Unię Tarnów, mówiłem, że jako beniaminek zdobędziemy tytuł mistrza Polski. Nie traktowano tego poważnie. Do czasu...

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.