"Proszę, powiedz, że to nieprawda". Żył jak gwiazda rocka, aż do ostatniego wyścigu

Patryk Stec
Mógł zostać mistrzem świata. Wielu twierdzi z pełnym przekonaniem, że zostałby nim na pewno. Wielką żużlową karierę Darcy'ego Warda zakończył ostatni bieg ostatniego meczu sezonu 2015. - Brutalnie odebrano mi życie - mówi dziś sparaliżowany Australijczyk.

Historia Australijczyka zabolała wszystkich. Ward był prawdopodobnie największym talentem w historii tej dyscypliny, murowanym kandydatem do wygranej w cyklu Grand Prix. Jeździł widowiskowo i porywał tłumy. Poza torem wiódł życie gwiazdy rocka, ale to nie gitara, a motocykl był jego głównym narzędziem pracy.

Zobacz wideo Kamil Glik o planie Czesława Michniewicza: Na tym nam zależało

Szalik, którego kibice nie zapomną

W tym roku Darcy Ward skończył 30 lat. Gdyby nie feralny wypadek, prawdopodobnie fani żużla na świecie emocjonowaliby się rywalizacją Bartosza Zmarzlika i właśnie Australijczyka. Jak się zaczęła jego przygoda z wielkim żużlem?

W 2009 r. do toruńskiego Apatora (wtedy Unibaxu) poleciło go dwóch jego rodaków - Ryan Sullivan i Chris Holder. Legendy klubu skontaktowały się z Jackiem Gajewskim, ówczesnym menedżerem. Ten bez większej wiary w młodego zawodnika postanowił dać mu szansę i zobaczyć go na żywo. Gdy Ward pojawił się już na toruńskim torze, oczarował wszystkich w kilka minut. Jeżdżąc na kompletnym złomie pokonywał przeciwników, co spowodowało, że niemal z miejsca wskoczył do pierwszego składu. W debiucie podczas derbów z Polonią Bydgoszcz zdobył siedem punktów. Przedstawił się żużlowym kibicom w wielkim stylu.

 

Ward na torze zachwycał, ale i szokował. Jeszcze tego samego roku w przegranym finale przeciw zielonogórskiemu Falubazowi Darcy Ward i Chris Holder, idąc w strugach deszczu podziękować kibicom, dostrzegli na torze zielony szalik. Dokładnie ten sam, który chwilę wcześniej na bok odłożył Ryan Sullivan, zauważając, że nie są to barwy jego klubu. Duet Australijczyków jednak nie miał takich skrupułów. Ward chwycił szalik przeciwników i przeciągnął go po błocie. Stojący tuż za nim Holder z premedytacją zdeptał barwy przeciwnika. Kibice Falubazu takich rzeczy nie zapominają. A Warda i Holdera to jedynie scaliło.

Holder i Ward stworzyli zgrany duet nie tylko na torze. Nie było torunianina, który chociaż raz nie spotkał Australijczyków wieczorem na mieście. Lubili razem imprezować, ale nikomu to nie przeszkadzało dopóki wyniki 18-letniego wtedy Warda nie uległy pogorszeniu.

Kilka lat później alkohol skomplikował karierę Australijczyka. Podczas sezonu 2014 Ward wpadł podczas kontroli trzeźwości. Grand Prix Łotwy, które początkowo miało się odbyć w Rydze, przeniesiono na kolejny dzień, ale do Daugavpils. Darcy Ward postanowił wykorzystać wolny wieczór i wypić kilka drinków. Na drugi dzień alkohol jednak nie wyparował. Żużlowiec tłumaczył się problemami rodzinnymi i tym, że dopiero się dowiedział o rozwodzie rodziców, co mocno nim wstrząsnęło. Władze jednak były nieubłagane. Żużlowiec nie dokończył sezonu i został zawieszony na 10 miesięcy. Był to dramat nie tylko dla samego zawodnika, ale również toruńskich kibiców, którzy - bez cienia egzaltacji - zwyczajnie go kochali.

Darcy Ward i Chris HolderDarcy Ward i Chris Holder WOJCIECH KARDAS

Ward zdradził Toruń

Gdy okres zawieszenia minął, torunianie nie mogli uwierzyć własnym oczom. Żużlowiec zdecydował, że wróci do ścigania, ale nie w barwach Apatora, a jego największego rywala - Falubazu Zielona Góra. Tego samego, którego szalik sześć lat wcześniej przeciągnął po błotnistym torze. Po powrocie do ścigania Ward był genialny. Punktował bardzo przyzwoicie i z miejsca stał się liderem swojego zespołu. Jednak i wtedy nie obyło się bez wpadki. Przed derbowym meczem ze Stalą Gorzów Wielkopolski Ward poleciał do Londynu. Powrót do Polski zaplanował w dniu spotkania. Jednak z powodu korków na autostradzie i własnej pomyłki mógł tylko obserwować, jak jego samolot odlatywał.

- Jechałem na lotnisko, aby dostać się do Polski. Byłem przekonany, że mam samolot o 10:50. Byłem na lotnisku wcześniej, ale udałem się na śniadanie i drobny relaks. Okazało się, że mój samolot odlatywał o 10:05, a nie jak myślałem wcześniej 10:50 - mówił w programie "This is Speedway" nSport+. - Zobaczyłem, że mój samolot krążył już po płycie lotniska. Podbiegłem do stewardessy, aby błagać ją, żeby wpuściła mnie na pokład. Byłem gotów dać jej 10 tysięcy euro w gotówce. Pilot samolotu się nie zgodził. Nie wiedząc, co mam robić, wykonałem telefon do Jacka Frątczaka (menedżera Falubazu - red.). Ten stanął na rzęsach, aby mnie ściągnąć na derbowe spotkanie przeciwko Stali Gorzów. Zorganizował prywatny samolot z Anglii. Zablokowaliśmy całe lotnisko, aby wystartować jak najszybciej. Wylądowaliśmy na trawiastym pasie gdzieś pod Gorzowem, gdzie czekało już podstawione Porsche z napędem na cztery koła. Jacek Frątczak opóźniał start spotkania, zgłaszając protest za protestem. Dotarłem na trzeci, bądź czwarty wyścig i otarłem się o komplet punktów. To był szalony dzień.

Kibice żużla doskonale pamiętają tamto spotkanie. Frątczak początkowo wystawił Warda do pierwszego biegu, ale w ramach zastępstwa pojechał wtedy Andreas Jonsson. Menedżer Falubazu robił wszystko, aby opóźnić spotkanie. Zgłosił nawet protest dotyczący gaźnika Linusa Sundstroema. Wybór żużlowca był nieprzypadkowy - jego boks znajdował się najdalej od toru. Ostatecznie wszystko się udało. Ward spóźnił się tylko 20 minut, wbiegł na stadion kilka sekund przed biegiem, a potem zdobył 20 punktów, które i tak nie dały Falubazowi derbowej wygranej.

"Brutalnie odebrano mi moje życie"

Po momentach chwały nadszedł najgorszy dzień w życiu australijskiego żużlowca. Ten mecz kibice żużla zapamiętają na zawsze. Był 23 sierpnia 2015 roku. Falubaz mierzył się w ostatnim meczu sezonu z GKM-em Grudziądz. W ostatnim biegu Ward chciał w wielkim stylu pożegnać się z kibicami. Jednak na finiszu drugiego okrążenia Australijczyk zahaczył o tylne koło motocykla Artioma Łaguty. Wypadek wyglądał fatalnie. Żużlowiec z pełnym impetem uderzył głową o tor, a plecami o drewnianą, niedmuchaną bandę na prostej startowej. Cały stadion wstrzymał oddech. Do zawodnika momentalnie dobiegli lekarze, wjechała karetka. Okazało się, że Ward jest przytomny, ale już nie czuł nóg. Zaczął powoli przeczuwać, co się stało.

 

W wieczornym Magazynie PGE Ekstraligi na antenie nSport+ Daria Kabała-Malarz z wielkim trudem przekazała informację, która dotarła z Zielonej Góry. Była nią szokująca wieść o tym, że Darcy Ward ma przerwany rdzeń kręgowy. Chwilę później połączyła się z Jackiem Frątczakiem: "To, co usłyszeliśmy brzmi przerażająco. Proszę, powiedz tylko, że to nieprawda" - zaczęła. Menedżer Falubazu niestety nie miał dobrych wiadomości. - Nie mogę powiedzieć, że to jest nieprawda. Niestety takie są wstępne diagnozy i informacje płynące ze szpitala. W tej chwili Darcy szykowany jest do operacji na bloku - mówił Frątczak, z trudem powstrzymując łzy. - Tragedia po prostu. Brak słów, brak słów. Powiem do wszystkich, którzy wierzą - módlcie się o jego zdrowie. Za chwilę rozpocznie się operacja. Miejmy nadzieję, że jakiś cud się wydarzy. Wszyscy razem módlmy się o jego zdrowie - mówił menedżer Falubazu.

Niestety, cud nie nastąpił. Darcy Ward przeżył wypadek, ale do dzisiaj jest sparaliżowany od pasa w dół. Nigdy już się nie dowiemy co by było, gdyby tak wielki talent mógł kontynuować karierę. - Chciałbym móc rywalizować z Bartkiem Zmarzlikiem. Dla mnie to najbardziej utalentowany żużlowiec na świecie. Do tego niesamowicie ciężko pracuje. Myślę, że gdybyśmy spotkali się na torze w Grand Prix, to leciałyby iskry. On sprawiałby, że moje życie byłoby trudniejsze i w drugą stronę to samo – ja sprawiałbym, że on nie mógłby swobodnie cieszyć się tytułami. Niestety nie dowiemy się już, który z nas byłby lepszy. Brutalnie odebrano mi moje życie. Pogodziłem się z tym, nie miałem innego wyjścia - mówił w "This is Speedway".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.