To nie były najlepsze zawody w wykonaniu polskich żużlowców. Maciej Janowski zajął czwarte miejsce, a Bartosz Zmarzlik nie awansował do finału Grand Prix Czech w Pradze. Wygrał niespodziewanie Martin Vaculik, który w dwóch poprzednich turniejach jeździł fatalnie.
W trakcie trzynastego wyścigu podczas sobotniej rywalizacji doszło do groźnie wyglądającego upadku. Motocykl Daniela Bewleya na trzecim okrążeniu jakby złamał się w pół. Dokładniej doszło do awarii ramy.
- Coś takiego widziałem po raz drugi. Tutaj wydaje mi się, że to kwestia przodu widelca, który jest regulowany i znajduje się na takiej cienkiej śrubie. Ja na takich ramach nie jeżdżę, ale tak mi się wydaje, że to jest właśnie to - powiedział Grzegorz Walasek w studio turniejowym Grand Prix Czech.
- To się mogło dużo gorzej skończyć, bo szczęściem w tym nieszczęściu było to, że on akurat wytrącał tę prędkość i nie był na tej maksymalnej prędkości. Był wyłamany i chyba wyczuwał, co się święci, bo upadł dosyć "miękko". Ja jestem w ciężkim szoku - dzielił się swoimi spostrzeżeniami Piotr Protasiewicz.
W trakcie transmisji Rafał Lewicki przekazał pierwotnie, że doszło do wykręcenia się śruby mocującej oś. Później jednak jednoznacznie powiedział, że doszło do pęknięcia śruby. A na domiar wszystkiego do kolejnej niebezpiecznej sytuacji dopuścił sędzia, który bardzo później podjął decyzję o przerwaniu wyścigu. W efekcie żużlowcy przejechali dosyć blisko Bewleya.
- Jeśli sędzia czekał tylko na to, to gratuluję nerwów i wytrzymania tego momentu, bo myślę, że zobaczył, w którym miejscu leży Bewley, a że był w części zewnętrznej, to było nieco miejsca, aby go ominąć. Podjął jednak niemałe ryzyko, ale najważniejsze, że udało się go ominąć - ocenił Protasiewicz.
Daniel Bewley może mówić o sporym szczęściu. Chociaż do parku maszyn schodził z bólem, to ostatecznie okazało się, że nie doznał on groźnego urazu. Finalnie mógł nawet wystartować w półfinale sobotniej rywalizacji w ramach Grand Prix Czech.