Miliony, mistrzostwa i serial w TVN. A teraz? Ależ upadek Falubazu

Mateusz Król
Święcili triumfy, byli symbolem sukcesu, gościli w telewizyjnym serialu i przyciągali gwiazdy sportu oraz show biznesu, ale piękne czasy poszły w zapomnienie. Stelmet Falubaz Zielona Góra tylko marzy o powrocie do złotego okresu, bo na koniec poprzedniego sezonu sensacyjnie spadł do pierwszej żużlowej ligi. Teraz celem jest powrót do ekstraligi, ale i o to nie będzie łatwo. - Kiedyś była magia Falubazu i były wyniki. Teraz tego nie ma - mówi Sport.pl legenda klubu, Andrzej Huszcza.

Sensacja, niespodzianka, rozczarowanie… podobnych słów opisujących uczucia kibiców Falubazu Zielona Góra pod koniec wakacji 2021 roku można wymieniać i wymieniać. Wszak kiedy z najwyższego szczebla rozgrywek spada siedmiokrotny mistrz Polski, trudno mówić o czymś spodziewanym.

Zobacz wideo Ile może zarobić topowy żużlowiec?

Przejść nad tym jak do porządku dziennego? Tak po prostu się nie da. Zwłaszcza że zielonogórski klub nie tylko święcił kiedyś sportowe sukcesy, ale dbał o to, aby każdy mecz niósł za sobą także niesamowitą dawkę rozrywki, często kultury i był po prostu niezwykłą atrakcją nawet dla osób, które zazwyczaj żużlem nie żyją. Speedway po prostu zaczął płynąć w żyłach mieszkańców ponad 130-tysięcznego miasta. W jednej z dwóch stolic województwa lubuskiego stworzono markę, która przyciągała znane postaci z pierwszych stron gazet i to nie tylko tych sportowych.

Koniec lubuskiej "Świętej Wojny". Falubaz upadł i ciężko będzie się podnieść

Falubaz był wręcz orężem zielonogórzan w odwiecznej walce pomiędzy nimi a mieszkańcami drugiej stolicy województwa lubuskiego - Gorzowa Wielkopolskiego. Derby między ekipami obu tych miast urastały do miana "Świętej Wojny". To sprawiło, że nawet wśród fanów odwiecznego rywala pojawił się żal, że wzajemnej rywalizacji już nie będzie. - Po spadku Falubazu zauważyłem w mediach społecznościowych, że kibice byli podzieleni. Część cieszyła się z nieszczęścia Falubazu, część żałowała, że nie będzie derbów - potwierdza Filip Górecki z Radia Zachód. - Sparing przedsezonowy pokazał jednak, że głód tych spotkań jest wielki, bo pomimo niezbyt zachęcającej pogody i absurdalnie wysokiej ceny biletu (30 zł) na mecz przyszło kilka tysięcy ludzi - dodaje jeszcze dziennikarz.

Klub stał się rozpoznawalny w całym kraju, a postać Myszki Miki w Polsce kojarzy się już nie tylko z kreskówką Walta Disneya, ale także właśnie z Falubazem. Zainteresowanie drużyną było tak duże, że pojawiła się nawet w telewizyjnym serialu "39 i pół". Hit TVN-u był co prawda reżyserowany przez zielonogórzanina Domana Nowakowskiego, ale ktoś musiał na pomysł przystać. W produkcji pokazali się zawodnicy, trenerzy i przede wszystkim kibice. Ci sami, którzy po latach patrzą z niepokojem na ekipę, która przez 44 sezony rywalizowała na najwyższym krajowym szczeblu.

Zielonogórski klub dostał multum lekcji, z których nie wyciągnął lekcji

Coś jednak się zepsuło od momentu, w którym Stelmet Falubaz Zielona Góra ostatni raz sięgnął po tytuł mistrza kraju. To był rok 2013, kiedy dobiegał końca chyba najpiękniejszy okres w historii tej ekipy. Na sześć sezonów od 2008 roku klub pięciokrotnie cieszył się z medalu na koniec ligowego sezonu, w tym trzy razy ze złotego. Wówczas Stelmetem zarządzał Robert Dowhan, który do dzisiaj jest dobrze wspominany przez tamtejsze środowisko. Jednak prezes kilkanaście miesięcy po ostatnim tytule postanowił odejść. I wtedy zaczęły się schody, bo żadnemu z jego następców nie udało się podtrzymać tak znakomitej passy. Jeszcze w 2016 roku zielonogórzanie mogli cieszyć się z brązu po play-offach. To jednak był raczej moment, w którym rzeczywisty obraz został zakrzywiony. Od tamtego czasu było już tylko gorzej.

Spore ostrzeżenie Falubaz otrzymał w 2018 roku, kiedy utrzymał się w ekstralidze rzutem na taśmę, wygrywając w barażach. Wydawało się, że lekcja została odrobiona. Władze klubu pozyskały jednych z najlepszych zawodników na świecie: Nickiego Pedersena i Martina Vaculika. To pozwalało marzyć o mistrzostwie, bo odkąd sukcesy się zakończyły, do Zielonej Góry trafiali głównie rajderzy niechciani w innych liczących się zespołach. Niestety, zamiast złotego medalu było ogromne rozczarowanie czwartym miejscem i problemy finansowe. Mowa o długu rzędu nawet 1,6 mln złotych. Z tym trzeba było się mierzyć w kolejnych latach. W następnym sezonie też było czwarte miejsce, a w tym 2020/21 już ostatnie po jedynie dwóch zwycięstwach i aż jedenastu porażkach.

 

- Sezon 2021 to trudna lekcja, z której wyciągamy wnioski. Musieliśmy się przystosować do nowej pierwszoligowej rzeczywistości, która może być dla nas jednak ciekawym doświadczeniem i cenną nauką. Z perspektywy czasu mogę jedynie powiedzieć, że chyba zabrakło nam trochę sportowego szczęścia. Nie mieliśmy problemów finansowych ani organizacyjnych, które mogłyby się do tego przyczynić. Teraz zamierzamy ambitnie walczyć o powrót do żużlowej elity - mówi teraz Sport.pl Wojciech Domagała, prezes Zielonogórskiego Klubu Żużlowego.

Przespali okres transferowy. "Wiedzieli, że PGE Ekstraliga będzie bardzo mocna"

W kuluarach od początku było jednak słychać, że to nie brak szczęścia, był powodem porażki. Ba, niektórzy twierdzą nawet, że to działacze zaspali przed sezonem, bo mieli zbyt długo zwlekać ze składaniem ofert zawodnikom, których chcieli pozyskać. - Przyczyn możemy znaleźć kilka. Jedną z nich jest to, że po odejściu Martina Vaculika nie zakontraktowano klasowego zawodnika. Wszyscy dobrze wiedzieli, że PGE Ekstraliga będzie bardzo mocna, choćby ze względu na nowy kontrakt telewizyjny, który gwarantuje naprawdę spore pieniądze. Strata Słowaka była wielkim osłabieniem, a jednak nie ściągnięto nikogo konkretnego - mówił w rozmowie z WP Sportowe Fakty ekspert żużlowy, Wojciech Dankiewicz. 

Dla fanów momentem zwrotnym był też rok 2019, kiedy do klubu weszło miasto. Według części kibiców dwa lata porządków, jakie zaprowadzili w organizacji ludzie prezydenta Janusza Kubickiego, wystarczyły, by drużyna spadła do pierwszej ligi. Żale płynęły też pod adresem Stanisława Bieńkowskiego, właściciela największego pakietu akcji, prezesa firmy Stelmet. 

Do tego wszystkiego w klubie ma dochodzić do konfliktów. Wśród działaczy pojawiają się różne wizje, często wręcz totalnie odmienne. Ci temu jednak zaprzeczają, bo nie doszło do żadnych zmian w strukturach. - Pod względem organizacyjnym nie przeprowadzaliśmy żadnych rewolucji. Od zawsze zależy nam bowiem na tym, by mecze Stelmetu Falubazu Zielona Góra były ciekawym widowiskiem i tak jest niezależnie od poziomu ligi - zapewnia prezes Domagała.

"Kiedyś była magia Falubazu i były wyniki"

Wielu uważa jednak, że klubowi brakuje spójnego obrazu marketingowego. O tym mówią też lokalni dziennikarze, którzy w ostatnich sezonach zauważali niechęć względem mediów ze strony działaczy. Po spadku do pierwszej ligi wygląda to już lepiej. Chętniej zabiegają o atencję, działa specjalna grupa na popularnym komunikatorze i częściej organizowane są konferencje. 

- Skończyły się wyniki, zmienił się prezes, a pod tym względem trzeba cały czas pchać się do góry, żeby zaistnieć. Kiedyś była magia Falubazu i były wyniki. Teraz tego nie ma - mówi nam Andrzej Huszcza, legendarny zawodnik zielonogórskiej ekipy. On sam jednak nie uważa, żeby zawodził system. Jego zdaniem zarządzający robią, co mogą. - Ludzie się zmienili. Młodzi często robią co chcą. Czasami pomagają rodzice, ale gorzej, jak niektórzy słuchają swojego dziecka, a nie trenerów. Za naszych czasów, kiedy byliśmy młodzi i trafialiśmy do klubu, to zdawało nam się, że złapaliśmy pana Boga za nogi. A teraz? Trochę potrenują i odchodzą - uważa były zawodnik, który przez 31 lat był związany z Zieloną Górą.

Kibice zarzucają klubowi, że w kadrze drużyny brakuje zdolnych juniorów. Ale tutaj wytłumaczeniem jest to, że chociaż Falubaz zainwestował w szkolenie młodych zawodników ponoć milion złotych, to wielu z nich w decydujących momentach miało kontuzje. Przykłady? Mateusz Tonder w momencie wejścia na wysoki poziom doznał urazu, a ten znacznie wyhamował jego rozwój. Mateusz w drużynie jest do dziś, ale ostatnio raczej zstępuje go Dominik Pawlicki. - Na pewno coś w tym jest, natomiast wszystkie kluby cały czas mówią, że inwestują w szkółki, a zawodników później nie ma. Wyskakuje może dwóch, trzech raz na jakiś czas i potem tak się dzieje. To jest ogólny problem. Drużyny muszą wypożyczać. W Unii wygląda to całkiem dobrze, ale już jeden złamał obojczyk i robi się problem - uważa Huszcza. Młodzi z Zielonej Góry błysnęli w sezonie 2019/2020, kiedy to właśnie ich wyniki sensacyjnie pozwoliły zająć drużynie czwarte miejsce w lidze. Zdarzyło się, że juniorzy Falubazu dwukrotnie pokonali tych z Unii Leszno 5:1. A to drużyna z Wielkopolski słynie raczej z lepszego zaplecza. Za tym jednak nic wielkiego nie poszło, bo właśnie obserwujemy zielonogórzan w 1. lidze.

Słaba druga linia i odejście Dudka, który był Falubazem

Problemem w minionym cyklu był też fakt, że Falubaz nie miał zawodników tzw. drugiej linii, którzy zdobywaliby od 5 do 9 punktów. Ci, którzy teoretycznie mieli to robić, bardzo często kończyli spotkania z nikłym dorobkiem. Dlatego środowisko kibiców nie mogło darować władzom, kiedy pozwolono wcześniej odejść Michaelowi Jepsenowi Jensenowi, który był zawodnikiem idealnym do zdobywania punktów. Duński żużlowiec należy dziś do czołówki eWinner 1. Ligi.

Po nieudanym sezonie z drużyny odszedł Patryk Dudek, który był flagową postacią. Część kibiców zorganizowała akcję na terenie miasta, która miała służyć zachęceniu działaczy do zatrzymania za wszelką cenę 29-latka. Na terenie Zielonej Góry pojawiły się transparenty z hasłami głoszącymi, że Dudek to Falubaz. Nic to nie dało, bo zawodnik przeszedł do Torunia. Nic dziwnego, chciał bowiem nadal jeździć w ekstralidze. Został Piotr Protasiewicz, który co prawda wciąż potrafi świetnie pojechać, ale jest coraz starszy i w pojedynkę zespołu nie mógł ciągnąć. Teraz klub pozyskał Krzysztofa Buczkowskiego i Rohana Tungate'a. Jest też Max Fricke. I to on razem z Buczkowskim na początku sezonu wnoszą największe wiano punktowe w meczach eWinner 1. Ligi. Pierwszy mecz pokazał jednak, że faworyci do awansu wcale nie będą mieli łatwej drogi. W starciu z Aforti Startem Gniezno padł remis 45:45. Chociaż zanosiło się nawet na sensacyjną porażkę.

- Na pewno nie jestem zadowolony. Można powiedzieć, że ten remis to sukces, bo niedoceniana drużyna z Gniezna miała dwie armaty. To był Michael Jepsen Jensen i Oskar Fajfer. W sumie Gniezno wygrało indywidualnie osiem wyścigów, a my tylko siedem. Jak jest mecz na styku, to ciężko odskoczyć przeciwnikowi. Widać, że zabrakło punktów liderów - mówił po spotkaniu trener Piotr Żyto. - Kubeł zimnej wody nie zaszkodzi. To pierwszy mecz. Za chwilę pojedziemy kolejne i myślę, że już będzie coraz lepiej - dodawał jeszcze. 

I lepiej było, bo Falubaz wygrał pojedynek z Trans MF Landshut Devils 48:42. Tym razem liderzy nie zawiedli, a obudził się także Protasiewicz, który jeszcze chwilę przed startem sezonu nie wiedział, czy będzie mógł jeździć. To z powodu kontuzji. - Myślę, że to dobry znak. Innym drużynom z naszej ligi trudno będzie zdobyć punkty z Lanshutem - twierdzi Andrzej Huszcza.

Szybki powrót do PGE Ekstraligi konieczny, ale nie będzie łatwo. "Zaskakujące wyniki"

Wciąż jednak sporo jest wątpliwości co do tego, czy zielonogórzanie będą mieli łatwo o powrót na najwyższy szczebel. - Trudno te szanse ocenić. Na początku pojawiają się dosyć zaskakujące wyniki. Żużel jest teraz bardzo mocno wyrównany. Niuanse często decydują o tym, czy ktoś wygra, przegra, czy zremisuje. Tak było w przypadku pierwszego meczu Falubazu z Gnieznem. Wszyscy byliśmy trochę zaskoczeni - podkreśla Rafał Dobrucki, były zawodnik i trener Stelemetu, a obecnie szkoleniowiec reprezentacji Polski. - Zaległy mecz z Krosnem będzie bardzo ważny w kwestii tego, kto będzie liczył się w walce o awans. To jest bardzo trudny rywal, ale tor wydaje się odpowiadać zawodnikom Falubazu - dodaje jeszcze Dobrucki. 

Słychać też, że chociaż Stelmet wydaje się być faworytem do awansu, to sporo krwi może mu napsuć Polonia Bydgoszcz, która dysponuje silnym składem. A jak twierdzi były prezes lubuskiego zespołu, zielonogórzanie nie pokazują wcale, że czują się pewnie. - Ta drużyna nie wysyła sygnału, że jest silna i że szybki powrót do elity stanie się faktem. A proszę mi wierzyć, że to jest naprawdę bardzo istotne, bo okres transferowy rozpocznie się nie w listopadzie, ale za miesiąc czy dwa. Już wtedy będzie trzeba rozmawiać z potencjalnymi kandydatami do jazdy w klubie, żeby nie zostać z niczym. To nie będą łatwe tematy, a takie wyniki stanowią kiepski grunt pod negocjacje. Ja nadal uważam, że ta drużyna jest mocna, ale trzeba zrobić coś, by szybko wskoczyła na wysoki poziom i wysyłała właściwy sygnał do środowiska - skomentował w rozmowie z WP Sportowe Fakty Robert Dowhan. 

Problemy nie uciekają. Trener tajemniczo mówi o "pewnych ruchach"

Falubaz ma pewne problemy we własnej ekipie. A to głównie dlatego, że złamania łopatki doznał Nile Tuft i musi pauzować przez 1,5 miesiąca. Przez to zespół dysponuje tylko dwójką juniorów. Jeśli zatem któregoś z nich nieszczęśliwie dotknie jakiś uraz, to zielonogórska drużyna będzie musiała liczyć się z walkowerami. Dlatego zasadne wydają się pytania dziennikarzy o to, czy klub zamierza sprowadzić posiłki. - Są pewne ruchy robione, ale ich nie zdradzę, rozmawiamy, zobaczymy co z tego wyjdzie - mówił dość tajemniczo podczas przedmeczowej konferencji Piotr Żyto. 

A kolejny mecz Falubaz rozegra w niedzielę 1 maja z Wybrzeżem Gdańsk, który przegrał wszystkie trzy mecze w tym sezonie. Wygląda zatem na to, że podopieczni Żyty powinni łatwo sobie poradzić i zacząć budować siłę mentalną zespołu. Czy to pozwoli się odbudować w pełni? Trudno powiedzieć, bo nawet jeśli na koniec sezonu Zielona Góra będzie fetowała awans do PGE Ekstraligi, to musi mieć świadomość, że przez rok straciła miliony z tytułu praw transmisyjnych i innych aspektów rywalizacji na najwyższym szczeblu. To z kolei może odbić się na różnicy między zespołami, które przez rok wzmacniały się dzięki lepszym budżetom. Co prawda roczną stratę można jeszcze odrobić, ale gorzej, jeśli awansu nie uda się wywalczyć od razu. Wtedy klubowi grozi zdecydowanie większa zapaść, z której trudno będzie się już pozbierać. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA