W minioną środę w polskich mediach pojawiły się pierwsze informacje w sprawie zgrupowania zespołu Moje Bermudy Stal Gorzów na Teneryfie. Pracownicy hotelu Santiago Barcelo poinformowali portal Interia.pl, że otrzymywali sporo skarg na imprezowiczów. Część z nich nie przestrzegała panujących zasad w hotelu. Działacze klubu nie wytrzeźwieli nawet na lotnisku, o czym pisaliśmy na Sport.pl.
Po opublikowaniu przez "Interię" treści maila otrzymanego od pracowników hotelu Santiago Barcelo klub Moje Bermudy Stal Gorzów wystosował oświadczenie, w którym poinformował, że wszelkie informacje podane przez osoby pracujące w hotelu są kłamstwem. Zapytany o to prezes Marek Grzyb miał powiedzieć, że jest w stu procentach niewinny i ktoś w tamtym momencie się na niego uwziął.
Z portalem Interia.pl skontaktowali się polscy turyści, który znajdowali się w hotelu w Barcelonie wraz z zawodnikami, zarządem i sponsorami zespołu z Gorzowa. Jak sami przekonują, na początku byli zachwyceni, ale szybko ten zachwyt opadł. – Na początku faktycznie byliśmy zachwyceni. Jesteśmy rodziną, która chodzi na żużel, więc można domyśleć się naszej reakcji, jak zobaczyliśmy Bartosza Zmarzlika. Później miny nam zrzedły, myśleliśmy, że z zawodnikami przyleciał klub kibica. Zobaczyliśmy, że w gronie osób hałasujących i imprezujących są prezes oraz dyrektor Stali. Takie zachowanie nie przystoi osobom pełniącym tak ważne funkcje – mówią turyści.
Wczasowicze wspomnieli także o harcach Marka Grzyba w pool-barze oraz o braku przestrzegania zasad panujących w hotelu Santiago Barcelo. – Panowie w ogóle nie respektowali regulaminu. Hiszpanie mają zakaz, według którego przy jednym stoliku może usiąść maksymalnie sześć osób, a oni przy jednym siadali w dziesięciu czy nawet piętnastu. Przez pierwsze dwa dni kelnerzy zwracali na to uwagę, a potem wiedzieli, że nic nie mogą zdziałać. Każde wejście prezesa Grzyba do pool-baru i na basen zaczynało się słowami: 'Ku***, gdzie nasi?' – dodają.
Według relacji turystów, w ogólnodostępnej przestrzeni działacze Stali śpiewali chamskie piosenki o innych drużynach. Zwrócili oni jednak uwagę na różnice między zachowaniem osób z zarządu a zawodnikami. – To były dwa inne światy. Zawodnicy obracali się w swoim gronie, byli grzeczni i kulturalni, chodzili w klubowych uniformach. Na rowerach czy basenie oni cały czas pracowali. Kadra zarządzająca była strasznie wulgarna. Inaczej nie da się tego nazwać, jeżeli w momencie, gdy do hotelu przyjeżdżały kobiety, oni mówili: 'Towary przyjechały, trzeba brać się do roboty' – skwitowali świadkowie.