Piotr Protasiewicz: Uważam, że jako drużyna odjechaliśmy naprawdę udany sezon. Może nie było w nim jakichś wielkich sukcesów, ale ostatecznie przy tym sezonie można postawić plus. Osiągnęliśmy fazę play-off, a wiadomo, że niewiele osób widziało nas w czwórce. Wbrew pozorom byliśmy tego medalu bliżej niż w poprzednim roku, kiedy teoretycznie dysponowaliśmy mocniejszym składem. W tej finałowej fazie sezonu inne zespoły okazały się jednak lepsze i to im należy gratulować medali Drużynowych Mistrzostw Polski.
- Może spartanie nie mieli lidera, ale mieli za to innych zawodników w naprawdę dobrej formie. Oni byli w stanie świetnie zastąpić Taia i przywozić cenne punkty. Oczywiście jest już po temacie i nie ma co narzekać, ale myślę, że wszystko rozstrzygnęło się w tym pierwszym meczu, w którym uzyskaliśmy skromną zaliczkę. Jakbyśmy jechali na torze, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, to myślę, że jechalibyśmy do Wrocławia z większą zaliczką. Nie ma jednak co już tego roztrząsać, przegraliśmy medal pięcioma punktami i zajęliśmy czwarte miejsce w PGE Ekstralidze.
- To jest oczywiście najświeższe spotkanie z gatunku o być albo nie być. Pewnie jakby prześledzić tę moją karierę to kilka bardziej nerwowych by się znalazło. Przede wszystkim tych, w których walczyło się o utrzymanie w rozgrywkach lub mistrzostwo. Te mecze zawsze były najbardziej nerwowe. Co do samego meczu z Motorem, to faktycznie było to bardzo trudne spotkanie. W trakcie zawodów straciliśmy Martina Vaculika i jakoś musieliśmy te punkty zbierać.
- Wiadomo, że w takich momentach najważniejszy jest spokój. Nie można się podpalać i wprowadzać nerwówki, bo efekt jest zazwyczaj odwrotny od zamierzonego. Tutaj muszę podziękować sztabowi szkoleniowemu. Zarówno trener, jak i kierownik świetnie panowali nad drużyną w tamtej sytuacji. Nie ma co ukrywać, że nie było to dobre spotkanie w wykonaniu naszej drużyny. Finalnie, również dzięki sztabowi szkoleniowemu, udało się ten korzystny wynik uzyskać.
- Mieliśmy hotel pod Lublinem i muszę powiedzieć, że po tym meczu było troszkę weselej. Posiedzieliśmy trochę w hotelowym barze i w świetnej atmosferze trochę czasu ze sobą spędziliśmy. Wróciliśmy nieco później do pokojów, bo były ku temu powody. Ten awans do play-offów można uznać za taki nasz największy sukces z tego sezonu.
- W sportach drużynowych zawsze liczy się całokształt. Wszystko musi być poukładane od zarządu, przez sztab szkoleniowy, po odpowiednią postawę zawodników. Jednostka nie jest w stanie w tej układance tak dużo zmienić, ale trzeba oddać trenerowi, że zrobił kawał dobrej roboty. Odnalazł się w klubie bardzo szybko i jak już wcześniej wspominałem, wprowadził do drużyny spokój. Wszystko miał przez cały sezon pod kontrolną. Najważniejsze było jego podejście psychologiczne i umiejętność przygotowania toru, który w tym sezonie naprawdę był powtarzalny. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że czułem się potrzebny drużynie. Każdy znał swoje miejsce i chwała trenerowi za to, że potrafił tak to poukładać.
- Takich porównań nie chciałbym robić, bo ja od tego nie jestem. Jestem co prawda doświadczonym zawodnikiem, ale tylko zawodnikiem. Piotr Żyto świetnie poprowadził drużynę, po rozmowach z każdym zawodnikiem wyciągał odpowiednie wnioski. Można powiedzieć, że w dużej mierze przyczynił się do tego naszego wejścia do play-offów.
- W tych sezonach 2018 i 2019 moje plany trochę pokrzyżowały kontuzje. Teraz przez dłuższy czas miałem z tym spokój i do 10-12 kolejki wyglądało to naprawdę dobrze. Przez pewien czas miałem średnią na poziomie dwóch punktów na bieg i byłem w czołówce klasyfikacji polskich seniorów, więc z tej części sezonu mogę być zadowolony. Potem jednak znów trafiły się upadki w meczach z Częstochową i Lesznem. Ja nie zamierzam płakać i się usprawiedliwiać, ale końcówkę sezonu jechałem już na zastrzykach przeciwbólowych. W klubie wszyscy wiedzieli, że dużo mnie kosztowały występy w ostatnich spotkaniach. Niestety w pewnych momentach przy kontuzjach nie myśli się o ściganiu za wszelką cenę, ale o tym, żeby dobrze, bez większych problemów, przejechać zawody. Tak było w tym moim przypadku. Brakowało tej świeżości. Włożyłem w ten sezon jednak dużo pracy i po tych wszystkich covidowych perturbacjach można uznać ten sezon za udany.
- Wszystko wyglądało raczej podobnie. Zmiana dotyczyła jedynie teamu. W moim zespole pojawił się Przemek Zarzycki, czyli mechanik, który w środowisku ma ksywkę „Mrówka”. On mi naprawdę w tym sezonie świetnie doradzał i miał spory wpływ na te dobre wyniki. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Szkoda, że nie trafiliśmy na siebie wcześniej.
- Myślę, że tutaj musimy po prostu zaakceptować odejście Martina. On do końca starał się przywozić dla naszej drużyny jak najwięcej punktów. Było sporo takich meczów, w których zdobywał komplety albo się o nie ocierał. Dał tej drużynie naprawdę dużo i był świetnym kolegą. Wykonał dobrą pracę i liczę, że będzie mu się wiodło w nowym klubie. Oczywiście niech tylko za dobrze nie punktuje w meczach z nami.
- Na papierze oczywiście jest to osłabienie, bo to bardzo dobry zawodnik ze światowej czołówki. Poprzeczka na pewno idzie do góry w kolejnym sezonie i o te dobre wyniki będzie jeszcze trudniej niż teraz. Mamy jednak nowych zawodników, którzy będą chcieli się wykazać. Ja również chcę odegrać w tym kolejnym sezonie ważną rolę. Sprzętowo wszystko mam już poukładane, teraz jest czas budowania budżetu. Mam nadzieję, że sponsorzy ze mną zostaną i będę mógł dalej punktować na poziomie, który będzie zadowalał zarówno mnie, jak i kibiców.
- Nie będziemy się czarować. Mocarzami na pewno nie jesteśmy. Jest kilka bardzo mocnych drużyn, ale ja zawsze z pokorą będę mówił, że to jest tylko sport. Matej potrafi świetnie jechać i pokazał to chociażby w poprzednim sezonie. Bardzo duże nadzieje wiążę z Maxem Fricke. On jest na fali wznoszącej. Jego rola u nas w klubie też będzie inna i myślę, że może mu to pomóc. Tu nie będzie zawodnikiem od przywożenia 4-5 punktów, bo nikt się tym nie zadowoli. U nas ma być liderem drużyny i moim zdaniem on jest w stanie to udźwignąć. Jeśli będzie miał dobre warunki sprzętowe i dobre otoczenie, a wiem, że nasz klub jest mu w stanie to perfekcyjnie zapewnić, to myślę, że może spisywać się jeszcze lepiej niż w końcówce tego sezonu. Ważnym punktem będzie też na pewno Patryk Dudek. Ja powiem, że dla niego paradoksalnie plusem może być przerwa od Grand Prix. Złapie trochę spokoju i myślę, że wyjdzie mu to na dobre.
- Ja nie jeżdżę dla rekordów. Motorem napędowym jest dla mnie przyjemność ze ścigania. Póki daje mi to radość nie zamierzam odchodzić. Oczywiście nie jestem już w stanie przejechać 100 imprez w sezonie, ale 30-40 to tak na spokojnie. Wiem, że wciąż jestem w stanie wygrywać ze wszystkimi i wszędzie.
- Tego nie wiem. Na razie mam podpisany kontrakt na sezon 2021 i zobaczymy jak będę się w nim spisywał. Mam 45 lat i moim celem jest przejechanie takiego sezonu, po którym kluby będą zainteresowane moimi startami.
- Nie znam planów klubu. Kontrakt mamy roczny, zresztą dobrze, bo ja uważam, że dłuższe kontrakty są w żużlu trochę bez sensu. Wielokrotnie podkreślałem, że chcę zakończyć w Zielonej Górze karierę, ale niczego nie można wykluczyć. Zobaczymy jak ja i klub będziemy tę naszą przyszłość widzieć.