Stanisław Chomski: Bartek to typ sportowca i człowieka, który ma to coś, co go odróżnia od innych. Są ludzie predysponowani do sportu, a on jest wybitnie predysponowany do sportu. Skąd to wiadomo? Ma już dwa tytuły mistrza świata i na pewno nie spocznie na laurach, bo ciągle dąży do doskonałości. I w każdym calu jest wspierany przez nas, przez rodzinę i innych bliskich ludzi. Zapewniam, że nie jest przez nas tylko poklepywany po plecach.
- Zawsze coś można poprawić.
- On sam najlepiej wie, czego mu brakuje. Ja nie będę zgrywał mędrca, który wytyka takiemu mistrzowi, co powinien poprawić.
- Zgadza się.
- Poznałem go, jak jeszcze jeździł na minitorze. Miał wtedy jakieś 8 lat.
- Na minitorze trudno to zauważyć, bo dzieci mają różny rozwój psychofizyczny, a Bartek zawsze należał do najmniejszych. Ale od początku te braki nadrabiał techniką. Jest uzdolniony ruchowo, bardzo szybko wszystko łapie, ma czucie przyczepności, dystansu, refleks - to wszystko się składa na sukces w żużlu. I do tego trzeba jeszcze determinacji. A tę Bartek od zawsze ma wielką.
- Na duży tor przyszedł do mnie, gdy miał niespełna 13 lat. Nie bał się, bardzo chciał się sprawdzić. Jednak to było ryzykowne, dlatego robiłem mu różne utrudnienia, stawiałem przeróżne warunki do spełnienia.
- Kreska to jedno. Były też sprawozdania, które musiał pisać z treningów i zawodów. Różne pomysły miałem, bo upór Bartka był straszny. Jego starszy brat już jeździł [Paweł urodził się 1990, a Bartek - w 1995 roku], a on nie mógł i nie chciał się z tym pogodzić.
- Wygoniłem go! W pierwszej chwili jak podszedł do kreski, to pomyślałem: "Kurczę no, faktycznie urósł!". Ale zaraz uznałem, że przecież w dwa tygodnie nie urósłby o ponad pięć centymetrów. Kombinował na wszystkie sposoby, żebym ustąpił. Jednak to było duże ryzyko, żeby takiego małego chłopaka puszczać z dorosłymi. Mimo że miałem pozwolenie od jego rodziców. Powiedziałem więc Bartkowi, żeby woził motocykl i przyjeżdżał razem z bratem, to w końcu kiedyś pojedzie. Kiedy? Jak uznam, że przyszedł czas, że tor jest dla niego odpowiedni, że wszystko się idealnie zgrało. Woził i woził ten motocykl przez kwiecień i maj, a w końcu przyszedł czerwiec i któregoś dnia, patrząc na idealny tor, mówię do niego: "No, dziś byś się przejechał, ale motoru nie masz". Nawet nie zdążyłem się obrócić, a już stał przebrany, z motorem. Myślałem, że przestał być w ciągłej gotowości, że go zniechęciłem. Nie dało się.
- Teraz można jeździć od 14. roku życia.
- Były, były. Nawet wtedy trzeba było mieć bodaj 15 lat, żeby zacząć. Ale nie tylko Bartek zaczynał wcześniej, takie rzeczy się czasem zdarzają. W każdym razie jak w końcu mu pozwoliłem, to błyskawicznie było widać, że złapie dorosły speedway. W 2008 roku przyszedł do nas Tomasz Gollob. Tor mieliśmy po przebudowie i bardzo wyeksploatowany. Łapał wilgoć tak, że stał się wielką gąbką. Na treningu nikt sobie nie radził, więc przerwałem i puściłem Bartka. "Patrzcie jak się jeździ" - powiedziałem. Bartek odpieprzył niesamowite cztery kółka bez przymykania gazu. Tomek popatrzył na mnie i zapytał: "Ku***, kto to jest?". Opowiedziałem: "Weź się nim zaopiekuj, to będzie twój następca".
- To prawda. Zmarzlikowie pilnowali się Tomka, a ten mały miał największy zapał. Za Gollobem tak wszędzie chodził, że czasami Tomek pytał, czego ten chłopak tak się przy nim kręci. Ale pomagał mu, wychowywał następcę. Chociaż prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że Bartek aż tak szybko będzie tak wielki. Wie pan, co jest szczególne? Że on w trudnych warunkach w Toruniu pokazał klasę, prawdziwy kunszt, a po tytule zachowywał się, jakby wygrał jakiś nieważny turniej. Dzień później na półfinale ligi nawet się trochę chował, nie chciał się za bardzo pokazywać. Skupił się tylko na jeździe i zrobił 15 punktów bez mrugnięcia. On już umie się odnaleźć w każdej sytuacji. Kiedyś nie wiedział, dlaczego wygrywa i dlaczego przegrywa, a teraz już doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Stał się dojrzałym sportowcem. Umie też już się godzić z porażkami, co jest najtrudniejsze. Dzięki temu stał się wybitny.
- Bartek ma swoje marzenia, o których głośno nie mówi. Przed obroną tytułu mówił, że on już nie musi, ale chce. I tak jest też z rekordami. Nie musi, ale może i pewnie chce. Chociaż wiem, że przede wszystkim on się chce cieszyć jazdą. On nie usiedzi w miejscu. Jak tylko może, to przyjeżdża na treningi indywidualne, bo mu mało, bo chce jeszcze sprawdzić jakieś rzeczy. Żużel, sport w ogóle, to jego pasja. Jak ktoś zobaczy jego posesję, to zrozumie.
- Można tak powiedzieć. Chociaż on też bardzo lubi inne dyscypliny, na przykład kolarstwo.
- Widziałem, że miał dużego szampana w samochodzie, ale Tai Woffinden rozbity, Niels-Kristian Iversen rozbity - no nie było nastroju na świętowanie. Może jeszcze przyjdzie, po finale, na spokojnie.