Wierietielny: "Justyna Kowalczyk została właściwie zmuszona do rezygnacji". Kulisy rozłamu

Mateusz Król
- To jest efekt działania nowego zarządu - mówi o rozłamie w polskim biathlonie Aleksander Wierietielny, który wraz z dwójką trenerów i Justyną Kowalczyk-Tekieli postanowił zakończyć współpracę z Polskim Związkiem Biathlonu. W efekcie na niespełna dwa miesiące przed startem sezonu kadry B i młodzieżowa zostały bez szkoleniowców. - Raz jeszcze przekonałem się, że rządzą ludzie, którzy o biathlonie na najwyższym poziomie wiedzą niewiele - dodał w rozmowie ze Sport.pl znakomity trener.

W środę ponownie zawrzało w polskim biathlonie. Justyna Kowalczyk-Tekieli zrezygnowała z pełnienia funkcji dyrektorki sportowej w PZBiath. Dwukrotna mistrzyni olimpijska w biegach narciarskich decyzję ogłosiła na Twitterze. Oprócz niej wymówienia złożyli też trenerzy Łukasz Słonina, Aleksander Wiertelny i Adam Jakieła.

Zobacz wideo Dawid Kubacki pokazał wpadkę na treningu

Trzęsienie ziemi w polskim biathlonie. Trenerzy i Kowalczyk odchodzą

Konflikt w polskim biathlonie trwa od kilku miesięcy. Jego stronami są Justyna Kowalczyk-Tekieli wraz ze swoim środowiskiem oraz Adam Kołodziejczyk z własnym zapleczem. Kołodziejczyk to były dyrektor sportowy związku, potem trener kadr narodowych, obecnie członek zarządu PZBiath. W 2021 roku Kowalczyk-Tekieli na stanowisku dyrektora zastąpiła właśnie Kołodziejczyka, który skoncentrował się na przygotowaniach zawodników do igrzysk.

Wyniki w Pekinie były najgorsze od lat. Sztafeta kobiet, która w ostatnich latach walczyła nawet o medale, tym razem zajęła dopiero 14. miejsce. Liderka kadry - Monika Hojnisz-Staręga - tylko raz zmieściła się w czołowej dziesiątce. Dodając do tego kwalifikację na igrzyska tylko jednego zawodnika z męskiej kadry, rysuje się obraz polskiego biathlonu w czarnych barwach. A niegdyś były przecież wielkie sukcesy Tomasza Sikory i medale mistrzostw świata Krystyny Guzik, Moniki Hojnisz czy Weroniki Nowakowskiej.

Za ten sportowy dołek obwiniono Kołodziejczyka, który po igrzyskach - decyzją ówczesnego prezesa związku Zbigniewa Waśkiewicza i przy wsparciu Kowalczyk-Tekieli - przestał pełnić funkcję trenera. Dyrektorka sportowa ostro krytykowała Kołodziejczyka, a ten nie pozostawał jej dłużny. Po zmianie prezesa związku - w lipcu została nim Joanna Badacz - wydawało się, że sytuacja została opanowana i Kowalczyk-Tekieli porozumiała się z nowymi władzami. Teraz okazuje się, że jednak nie. Dwie strony konfliktu doszły do ściany, w środę Kowalczyk-Tekieli postanowiła wycofać się z działalności w PZBiath. A razem z nią - Wierietielny, Słonina i Jakieła.

Masowe odejścia trenerów i to na niespełna dwa miesiące przez rozpoczęciem sezonu, wskazują na poważny problem. O kulisach zamieszania w rozmowie ze Sport.pl opowiedział Wierietielny.

Mateusz Król: To prawda, że złożył pan wypowiedzenie w Polskim Związku Biathlonu?

Aleksander Wierietielny: To jest prawda. Jednak nie tylko ja złożyłem wypowiedzenie. Pierwsza zrobiła to Justyna Kowalczyk-Tekieli, bo stworzyli jej takie warunki, że właściwie zmusili ją do rezygnacji. Wcześniej, na specjalnym spotkaniu wypowiedzenie złożył trener kadry młodzieżowej Łukasz Słonina oraz szkoleniowiec z Kościeliska Adam Jakieła. 

To jest pokłosie zamieszania przy okazji letnich wyborów w związku? Docierały do nas sygnały, że ostatecznie udało się po nim porozumieć. 

- To jest efekt działania nowego zarządu. Przed niedawnymi mistrzostwami Polski na nartorolkach członkowie zarządu przyjechali wizytować obiekt w Kościelisku. Wśród nich był Adam Górecki, który jest też wójtem Czarnego Boru. Od niego Justyna usłyszała, że jest kandydatką do zwolnienia. Ona nie protestowała, tylko powiedziała, że jak chcą zwalniać, to niech to zrobią. Potem, już podczas mistrzostw Polski, Górecki zorganizował spotkanie z zawodnikami, podczas którego dobrze mówił o Justynie w kontekście jej kariery sportowej, ale krytykował w mocnych słowach jej działanie jako dyrektorki. Zawodnicy mocno się oburzyli, bo przez ostatni rok poczuli, że szkolenie idzie w dobrym kierunku i robią postępy. Oni bardzo lubią Justynę i doceniają to, w jaki sposób ona wszystko organizuje. Dlatego przyszli do niej i o wszystkim powiedzieli. Stanęli za nią murem i powiedzieli, że ten pan jest chyba chory. W zasadzie też tak uważam. Kolejnego dnia władze związku postawiły Justynie warunek, że nie może krytykować PZBiath w mediach. 

Cenzura?

- Można tak to nazwać. Justyna, mocno poruszona sprawą Siergieja Dalidowicza [były znakomity biegacz narciarski uciekł z Białorusi, pracował z młodymi polskimi biathlonistami, ale związek z niego zrezygnował - red.] i zachowaniem wiceprezesa Góreckiego, postanowiła podać się do dymisji. To wygląda tak, że wójt Górecki przyjechał do Kościeliska i pokazał, że on zamierza rządzić twardą ręką. Moim zdaniem nie było to fair, ale stało się i dlatego w środę spotkaliśmy się, aby skończyć z tym wszystkim. Justyna jako pierwsza spotkała się z panią prezes i wiceprezes. Nie zaproponowano jej żadnej próby wyjscia sytuacji. Ugodnili szczegóły rozstania. 

A jak wyglądało pana spotkanie?

- Zapytali mnie, czy chciałbym zostać, czy podtrzymuję swoje wypowiedzenie. Odpowiedziałem, że byłem zaproszony do związku przez byłego prezesa profesora Zbigniewa Waśkiewicza i dyrektor Justynę Kowalczyk-Tekieli. W sytuacji, w której obie te osoby nie pracują już w PZBiath, uważam, że jestem zbędny.

Usłyszał pan jakieś słowa, które miałyby pana zachęcić do pozostania?

- Powiedzieli mi tylko, że zawodnicy wystosowali pismo do zarządu w mojej, Justyny, trenerów Słoniny i Jakieły sprawie i apelowali, abyśmy zostali. Jestem jednak lojalny wobec tych ludzi, którzy mnie zaprosili do współpracy. Nie zamierzam krytykować zarządu, bo ten został wybrany przez gremium w wyborach i nic mi do tego. Powiedziałem tylko swoje zdanie na temat działań, które są teraz podejmowane. Przekazałem, żeby zrozumieli, że biathlon to nie jest dyscyplina masowa, tylko elitarna. Dokładnie tak, jak żużel czy skoki narciarskie. I dopóki w biathlonie nie pojawi się drugi Tomasz Sikora, nie będziemy mieli ani sponsorów, ani dobrej dotacji z ministerstwa sportu. To dlatego, że nie da się z biathlonu zrobić masowego sportu, bo jest to droga dyscyplina.

Chciałem, żeby zrozumieli, że jeżeli nie będą dążyli do tego, aby podnieść poziom naszego biathlonu, to nie będzie ani wielkiej oglądalności, bo wstyd oglądać, jak nasze sztafety są dublowane, ani też dotacji. A żeby dźwignąć to w górę, potrzebni są tacy fachowcy jak Justyna Kowalczyk. Ma otwarte drzwi do wielu firm i sporo może załatwić. Poza tym jest wybitną zawodniczką, która zna się na sporcie na najwyższym poziomie i właśnie w biathlonie potrzeba takich ludzi. Przekazałem paniom, że tracą wielkiego fachowca i znowu rządzą tym wszystkim działacze. Pożegnaliśmy się polubownie, ale nie było miło, bo to przykra sytuacja. Zwłaszcza, że od wiosny udało się Justynie poukładać wszystkie grupy jak należy. W spokoju przygotowawywali się do nowego sezonu ciężko pracując. I bardzo to sobie cenili. Spokój przerwała rewolucja.

A pan rozumie, dlaczego zrezygnowano z Justyny?

- To Justyna zrezygnowala, a kilku działaczom to bardzo na rekę. Widocznie była dla kogoś niewygodna. Jest takie powiedzenie, że zdechłego psa nikt nie kopnie, tylko obejdą go, bo śmierdzi. Jednak królową każdy chciałby kopnąć. Trenerzy i zawodnicy stoja za nią murem. Być może Polski Związek Biathlonu zdecyduje się opublikować ich list. Wtedy wszystko będzie jasne.

Tu się nic nie zmienia. Pamiętam, że jak lata temu zwalniali mnie z funkcji trenera kadry, to zarzucali mi, że nie stworzyłem żadnego systemu selekcji zawodników i planów treningowych. A ja miałem prowadzić kadrę sześciu zawodników i dbać o wyniki na arenie międzynarodowej. Podziękowano mi. Po latach oni stworzyli swój system. Robili zawodnikom badania i określali, kto się nadaje, a kto nie. Wprowadzili dużo biurokracji. Szczególnie były trener i dyrektor sportowy [Adam Kołodziejczyk] tworzył plany i rozsyłał to różnym grupom. Wszyscy musieli się do tego stosować, bo pozostali trenerzy byli traktowani jak półgłówki i liczyło się tylko jego zdanie. I tak to wszystko wyszło, że od 20 lat w kadrze mężczyzn nie ma dobrego wyniku. A do tego w nowym zarządzie widzę, że każdy chce ciągnąć w swoją stronę, aby jego klub miał najlepiej. Powiedziałem zatem pani prezes, że na końcu ona jedna będzie odpowiadała za to, czy pojawi się nowy Sikora, czy nie. Jeśli nie będzie następcy, to jej praca będzie zagrożona.

Trenerzy Słonina i Jakieła odeszli także w ramach protestu wobec tego, jak postąpiono z Justyną?

- Tak, ale nie tylko. Jeszcze pojawiła się sprawa Siergieja Dalidowicza. Były prezes Waśkiewicz, kiedy dowiedział się, że on wraz z córką uciekli z Białorusi, postanowił razem z Justyną mu pomóc. A to były znakomity biegacz narciarski i świetny fachowiec od stylu dowolnego. Ściągnęli go do Zakopanego, pomogli z mieszkaniem i sprawami formalnymi. On potem zaangażował się bardzo w pomoc grupie młodzieżowej, prowadzonej przez Łukasza Słoninę. Z wiedzy Dalidowicza czerpałem też ja oraz inni trenerzy. Bardzo często prosili go, aby spojrzał na ich zawodników. Nikomu nie odmawiał. I podczas jednego z ostatnich spotkań pięciu szkoleniowców bardzo dobrze się o nim wypowiadało, podkreślając jego profesjonalizm. Mimo wszystko został odstawiony. W efekcie Łukasz Słonina powiedział, że nie ma z kim pracować i też rezygnuje. Pan Górecki był z tego powodu bardzo zadowolony i powiedział, że jak chce rezygnować, to już może złożyć wypowiedzenie. To jest szastanie dobrymi trenerami. Chcesz, to odchodź, nikt cię prosić nie będzie. A takich szkoleniowców, jak Dalidowicz, Słonina i Jakieła, jest w Polsce na pęczki. 

Do sezonu zostały niecałe dwa miesiące, a tu taki bałagan. Jak ma sobie nasz biathlon poradzić?

- To już nie jest pytanie do mnie. Powiem panu jeszcze, że dzisiaj przekonałem się o fachowości tych osób. Powiedzieli mi, że zawodnicy bardzo proszą, abym został i czy mógłbym chociaż rozpisać plan treningowy. Głupszego pytania nie mogłem się spodziewać. Odparłem, że napisanie programu na papierku to żaden problem, ale też żaden efekt. Trener musi widzieć zawodnika na co dzień. Plany nigdy nie są sztywne. Na każdym treningu trzeba znaleźć coś innego do poprawy. A ja teraz słyszę taką głupotę. I to mówią osoby, które były lub są trenerami i zarządzają biathlonem. To nie ma żadnego sensu. 

Żałuje pan, że zdecydował się ponownie wejść do polskiego biathlonu?

- Nie żałuję. Tylko raz jeszcze przekonałem się, że rządzą ludzie, którzy o biathlonie na najwyższym poziomie wiedzą niewiele. Starają się być poważnymi, robić groźne miny i pokazywać, że rządzą twardą ręką, jak pan wójt Górecki. Jestem tym wkurzony i przykro mi, że muszę odchodzić w takiej atmosferze, ale tak sobie życzy zarząd.

Trochę się dziwię, że cały czas pada nazwisko Górecki, a po letniej burzy najwięcej mówiliście o Adamie Kołodziejczyku. On wciąż jest w zarządzie z związku i wierzyć się nie chce, że nie ma nic wspólnego z tym zamieszaniem. 

- Trener Kołodziejczyk zajął się pracą z reprezentacją Bułgarii. 

A co będzie z panem? Daje pan sobie spokój ze sportem, czy może wróci pan znowu do biegów narciarskich?

- Nie, do biegów nie wracam. Na razie będę kibicował. Poza tym do końca listopada mam jeszcze pracować z grupą klubu BKS Kościelisko.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.