Bunt po działaniach Justyny Kowalczyk. Tomasz Sikora potwierdza: Patologia

Łukasz Jachimiak
- Nie jestem zaskoczony, bo w polskim biathlonie byłem przez sto lat - mówi w rozmowie ze Sport.pl Tomasz Sikora, komentując gorzkie dla tej dyscypliny słowa Justyny Kowalczyk. Mistrz świata i wicemistrz olimpijski uważnie przygląda się wojence, jaką toczą były trener kadry, dyrektor sportowy i prezes związku.

Monika Hojnisz była dziewiąta w biegu pościgowym i 16. w sprincie. Tyle, koniec. Nie da się powiedzieć więcej dobrych rzeczy o startach polskich biathlonistów na tegorocznych igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Nasi zawodnicy od dawna nie należą do światowej czołówki. Żeby to zmienić, prezes Zbigniew Waśkiewicz rok temu zatrudnił Justynę Kowalczyk. Z niedawnej gwiazdy biegów narciarskich zrobił dyrektor sportową. - Justyna jest osobą bezkompromisową i wiele rzeczy załatwia jednoznacznie. A szansę zrobienia tego, co chce naprawdę zrobić, dostanie po igrzyskach - mówił Waśkiewicz w rozmowie ze Sport.pl.

Zobacz wideo Agnieszka Radwańska patrzyła na kort obok, a tam Iga Świątek. "Poczwórna mobilizacja"

Efektem działań Kowalczyk jest bunt w naszym biathlonowym światku. - Pod moim wpływem prezes zrezygnował z usług trenera Adama Kołodziejczyka - zdradza dyrektor Justyna w "Przeglądzie Sportowym". I przekonuje, że odsunięty Kołodziejczyk stworzył opozycję, która nie wybrała Waśkiewicza na prezesa, mimo że był jedynym kandydatem.

Ponowne wybory za miesiąc, bo zarząd został wybrany (Kołodziejczyk dostał najwięcej głosów), ale prezesa na nową kadencję nie ma. Kowalczyk stawia sprawę jasno - dalej chce pracować tylko z Waśkiewiczem w roli szefa. - Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której jego nie ma, a ja zostaję. To bez sensu, nie będę się kopać z koniem - mówi.

Co na to wszystko legenda polskiego biathlonu, jaką jest mistrz świata i wicemistrz olimpijski Tomasz Sikora?

Łukasz Jachimiak: Co pan myśli, czytając wywiad "Przeglądu Sportowego" z Justyną Kowalczyk o sytuacji w polskim biathlonie? "Wiedziałem, że tak będzie"?

Tomasz Sikora: Nie jestem zaskoczony, to prawda. W polskim biathlonie byłem przez sto lat - najpierw jako zawodnik, później jako człowiek z zarządu, w końcu jako trener - i powiem szczerze, że zaczynam się o ten nasz biathlon martwić.

Dopiero? Anielską ma pan cierpliwość!

- Już tłumaczę. Bardzo wspieram to, co robi Justyna z trenerem Aleksandrem Wierietielnym. Nawet trochę przypadkowo się spotkaliśmy, rozmawialiśmy we trójkę i okazuje się, że identycznie patrzymy na to, co trzeba zrobić. Mamy te same spostrzeżenia na sprawy szkoleniowe.

Czyli macie zupełnie inne spostrzeżenia od tych, jakie ma Adam Kołodziejczyk, od lat najważniejszy trener polskiego biathlonu?

- Nie ukrywam, że będąc asystentem trenera Adama, kompletnie się w tym nie umiałem odnaleźć. Moja wizja pracy z biathlonistkami była całkowicie odmienna od jego wizji. Dlatego nasza współpraca tak krótko trwała. Postanowiłem usunąć się w cień.

Bo pan jest ze szkoły trenera Wierietielnego i uważa, że musi być orka?

- Zgadza się, dokładnie o to chodzi. Ale nie powiedziałbym, że to jest szkoła tylko trenera Wierietielnego. To jest też szkoła norweska, włoska, niemiecka. To jest szkoła wszystkich, którzy chcą mieć sukcesy. Nie ma do nich innej drogi niż przez ciężką pracę. Justyna powiedziała w wywiadzie, że kompletnie się nie zgadza z obciążeniami, jakie stosuje trener Kołodziejczyk i Justyna ma sto procent racji. Trener Adam pozwala zawodniczkom pracować lekko i to jest fajne na krótką metę. To jest krótkowzroczna polityka. Gdy obejmuje się kadrę, która ileś lat ciężko pracowała i ma zrobioną bazę, to zmniejszając obciążenia sprawi się, że forma wystrzeli. I wtedy jest super, przez sezon, dwa sezony są wyniki. Ale później są konsekwencje. Płaci się za taką politykę. Słono.

Co jest teraz największym problemem? Nowym trenerem kadry biathlonistek został Norweg Tobias Torgersen i to dobra wiadomość, prawda?

- Bardzo się cieszę, że trener Tobias wrócił. Wiem, że młodszym, pracowitym zawodniczkom on bardzo odpowiadał.

Natomiast Kołodziejczyk jest w zarządzie, zebrał najwięcej głosów i jak twierdzi Kowalczyk, formuje opozycję przeciw niej i Waśkiewiczowi.

- Co do zarządzania, to chciałbym, żeby na stanowisku prezesa był człowiek z pasją, który kocha biathlon, który żyje biathlonem i który dla tego biathlonu wiele zrobi. Niestety profesor swojego serca biathlonowi nie odda.

Widzę, że tu się różnicie z Kowalczyk. Ona ubolewa, że Waśkiewicz na razie nie został wybrany na kolejną kadencję. A pan chciałby innego kandydata, chociaż nikt inny się nie zgłasza.

- To dużo mówi, jeżeli jest jeden kandydat i nie wygrywa wyborów. Przecież głosują nie ludzie, którzy się urwali z choinki, tylko tacy, którzy w biathlonie działają. Widocznie też mają jakieś zastrzeżenia, jak ja. Ja pierwsze lata pracy profesora Waśkiewicza w roli prezesa oceniam wybitnie. Wyciągnął związek menedżersko, wyprowadził z długów, ale te czasy są już za nami.

Teraz polskiemu biathlonowi bardziej od umiejętności menedżerskich potrzeba zdrowego rozsądku i serca do skupienia się na szkoleniu. Tymczasem od lat obserwuję w naszej kadrze zawodników, którzy zajmują setne miejsca w międzynarodowych zawodach. Dlaczego związek cały czas w nich inwestuje? Dlaczego oni cały czas się w kadrze bujają? Sorry, ale to nie jest moja bajka. Prezes Waśkiewicz na to pozwalał. Z tego powodu ma dziś poparcie u tych ludzi, którym pozwolił fajnie, wygodnie żyć. Bo bycie na setnym czy nawet 90. miejscu na świecie to nie jest mocny trening, to jest wygodne życie.

Jak rozumiem, Waśkiewicz namówił Justynę Kowalczyk, by przyjęła dyrektorskie stanowisko właśnie po to, by doszło do rewolucji. Justyna na pewno też uważa, że ktoś, kto się nie stara i nie rokuje, nie ma racji bytu w reprezentacji. Waśkiewicz chyba to rozumie?

- Nie wiem czy on to rozumie. Patrzę na składy reprezentacji na nowy sezon i nie widzę takiego podmuchu świeżości, jaki powinien przyjść po igrzyskach olimpijskich. Ja rozumiem, że sport to też układy, że trzeba się z różnymi ludźmi dogadać, żeby mieć głosy i być prezesem. Ale to jest niezdrowe. Ja jestem idealistą, denerwuje mnie, że ktoś chce robić interesy, że prezes musi się z różnymi ludźmi układać. Ja chciałbym patrzeć tylko na dobro dyscypliny, na to, żeby polski biathlon znów miał wyniki liczące się na świecie. Ale podkreślam, że to mój idealny świat. Wiem, że tego świata tak naprawdę nie ma.

Wróćmy do świata, który jest. Skoro Waśkiewicz to jedyny kandydat na prezesa, to Kowalczyk ma rację, walcząc o poparcie dla niego, czy nie ma racji i trzeba szybko znaleźć lepszego prezesa?

- Uważam, że dziś nie ma dobrego kandydata. Zgadzam się z Justyną, że trzeba wybrać profesora Waśkiewicza. Chociaż jeszcze mam trochę nadziei, że poznamy jakiegoś dobrego kandydata. Jeśli taki się nie pojawi, to nie chciałbym, żeby wybory wygrał ktoś przypadkowy. Wtedy niech lepiej prezesem będzie dalej profesor Waśkiewicz. Ale najlepiej by było, gdyby się zgłosiła jakaś fajna osoba ze środowiska biathlonowego. Naprawdę trzeba powiewu świeżości.

U nas od lat jest to samo. Profesor Waśkiewicz, wcześniej Dagmara Gerasimuk, trener Kołodziejczyk, z którym oni się przez lata przyjaźnili - wszyscy ci ludzie przez lata mieli tę samą wizję. Dopiero po kilkunastu latach zostało wzięte pod uwagę spojrzenie nowej osoby. Jest nią Justyna. I proszę popatrzeć, co się wydarzyło, gdy Justyna zgłosiła swoje obserwacje. Mamy kryzys. A gdyby systematycznie, co roku czy chociaż co kadencję, dopuszczane były nowe osoby, to umysły ludzi rządzących polskim biathlonem byłyby cały czas otwarte, przyjmowałyby albo przynajmniej rozważały nowe pomysły i nie byłoby szoku, jaki mamy po 15 latach bycia wygodnymi i robienia cały czas tego samego.

A może pan powinien wystartować w wyborach?

- Dwa lata temu o tym myślałem. Rozważałem to poważnie, ale nie zgadzałem się z procedurami. Żeby zostać prezesem, trzeba najpierw być zgłoszonym przez któryś z klubów. Dla mnie to jest patologia już na starcie. Wiadomo, że za coś takiego ktoś kiedyś będzie czegoś chciał. Uznałem, że zostałbym prezesem, gdybym mógł robić coś fajnego, a nie po to, żeby się z różnymi ludźmi dogadywać i wchodzić w układy.

Co pan robi teraz? Jeszcze w marcu komentował pan biathlon w Eurosporcie, ale stacja straciła prawa do pokazywania tego sportu.

- Oczywiście dalej będę się interesował biathlonem i wierzę, że prawa do Eurosportu wrócą. Stacja mnie nie odpuściła, dostałem propozycję dalszej współpracy. Bardzo się cieszę, bo sport to dla mnie praca, ale przede wszystkim pasja, interesuję się praktycznie każdą dyscypliną. A poza tym jestem współwłaścicielem przychodni specjalistycznej. Mam co robić.

Ale w polskim biathlonie nie działa pan w żaden sposób. Był pan mistrzem świata, wicemistrzem olimpijskim, członkiem zarządu, trenerem, a teraz kompletnie pana nie ma.

- Jest to spowodowane tym, że miałem swoje zdanie.

Z którym nie chciano się liczyć?

- Otóż to. Gdy Justyna została dyrektorem, to bardzo się ucieszyłem. Uznałem, że jeżeli jej nie posłuchają, to już nie wiem, jaki autorytet musiałby do nich przyjść. A jak usłyszałem, że uczestniczy w tym też trener Wierietielny, to byłem przekonany, że ich siła przebicia może przynieść efekty. Ja takiej siły nie miałem. Byłem ze środowiska, mnie nie słuchano. A może niepotrzebnie zastanawiałem się od razu nad prezesurą, może powinienem pójść spokojniej, małymi kroczkami.

Justyna małymi kroczkami chyba nie pójdzie. "W takim układzie to bez sensu", "Nie będę się kopać z koniem" - mówi. Myśli pan, że odejdzie z biathlonu?

- Myślę, że jednak prezes Waśkiewicz wygra wybory. Myślę, że miesiąc, który został do ponownych wyborów, będzie czasem stawiania na wadze różnych rzeczy. I refleksji dla wielu osób. Uważam, że prezes Waśkiewicz wygra, ale chciałbym, żeby poszerzył swoje horyzonty. Na plus jest już to, że nie będą tak blisko współpracowali z trenerem Adamem. To było wręcz chorobliwe. Pracowałem między innymi z Kamilą Żuk i z Kingą Mitoraj [teraz nazywa się już Zbylut]. Kamila nie wykorzystuje swoich możliwości, a Kinga kompletnie nie wykorzystała również bardzo dużego potencjału i teraz została już całkiem odsunięta w cień. Prawdopodobnie już jej na trasach nie zobaczymy. To są bardzo pracowite dziewczyny. Tymczasem trener Adam powtarzał nam, że nie sztuką jest dużo trenować, tylko sztuką jest tak trenować, żeby ten trening był efektywny.

Czyli jak trzeba trenować, jeśli nie dużo?

- No właśnie nie wiem, to przecież sport wytrzymałościowo-siłowy. No nie można nie trenować! Myśmy w juniorach z dziewczynami wykonali bardzo fajną pracę. Ale związek podjął decyzję o rozwiązaniu mojej kadry i przesunięciu mnie oraz najlepszych zawodników do głównej kadry. Tak trafiliśmy do trenera Adama. Nie mogłem się zgodzić z jego metodyką. To było zupełnie coś innego niż robiliśmy. Za zmiany zapłaciliśmy wszyscy - ja tym, że odszedłem z biathlonu a zawodnicy zapłacili wynikami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.