Seks, kłamstwa i strzelanie. Jedli rosyjskim działaczom z ręki i tuszowali doping

Szef światowego biathlonu Anders Besseberg przyznawał: przychodziły prostytutki, ale kto mi je opłacał, nie wiem. A w tym czasie rosyjscy działacze mówili: w biathlonie nic nam nie zrobią. Besseberga mamy pod kontrolą. Właśnie ukazał się raport śledczych o złych rządach w jednym z najważniejszych zimowych sportów.

Niezależny raport Międzynarodowej Unii Biathlonowej (IBU) jest jednoznaczny. To były dwie dekady "systematycznego, korupcyjnego i nieetycznego postępowania" i to w samej wierchuszce biathlonowej federacji. Antybohaterów tej historii jest głównie dwóch, choć zawinił cały system. Nad sekretarz generalną Nicole Resch i przede wszystkim prezesem Andersem Bessebergiem nie było żadnej kontroli. Biathlonowi decydenci najpierw sprzyjali Rosjanom, potem ich kryli, a gdy wybuchały kolejne skandale, a ziemia pod rosyjskim sportem porządnie się trzęsła, dalej się za nimi wstawiali. Walczyli jak za bliźniego. Oczywiście nie za darmo.

Zobacz wideo "Kamil Stoch ruszył w pogoń za trzecią w karierze Kryształową Kulą"

Polowania, prostytutki i piękny neseser

Besseberg odmówił wyjaśnień przed członkami biathlonowej komisji, więc jego zeznania do raportu wzięto z przesłuchań austriackich i norweskich śledczych, którzy prowadzili swoją sprawę dotyczącą możliwej korupcji w związku. Warto zauważyć, że do tej pory nie postawili nikomu żadnych zarzutów. Czytając zeznania Besseberga i wnioski z raportu szybko można zrozumieć, dlaczego Norweg na Rosjan zawsze patrzył przychylnym okiem.

Podczas jego wyjazdów na biathlonowe zawody Pucharu Świata ci dbali, by towarzyszyły i pomagały mu na nich młode kobiety, czasem nazywane tłumaczkami. Ich usługi nie ograniczały się jednak do pomocy językowej. Zresztą Besseberg przyznał otwarcie, że raz do jego hotelowego pokoju w Moskwie przyszła prostytutka. Szczegółów zdarzenia jednak nie pamiętał, choć był skłonny stwierdzić, że to nie on zapłacił za jej usługi. Raport wskazuje, że raczej nie był to wyjątek.

Informuje też, że działacz lubiący towarzystwo pań równie mocno lubił też drogocenne podarunki. Jedną z milszych niespodzianek, jakie mu się przytrafiły był np. piękny neseser. Piękny, bo niepusty. W zeznaniach byłego szefa moskiewskiego laboratorium antydopingowego Grigorija Rodczenkowa jest opis, w którym dwaj rosyjscy działacze szacują, ile pieniędzy zmieściło się do tego neseseru. Według Rodczenkowa określili tę sumę na 300 może 400 tys. dolarów.

Oprócz historii z neseserem raport przyniósł kilka innych. Potwierdzał, że wieloletni szef Międzynarodowej Unii Biathlonowej chętnie korzystał z zaproszeń na różnego rodzaju wycieczki, był gościem na połowach ryb i polowaniach, z których trofea przewożono służbowymi samochodami do jego domu w Norwegii. Opłacano mu pięciogwiazdkowe hotele, a wśród prezentów, które dostał, były też m.in. zegarki. Rosjanie mieli tak podporządkować sobie Besseberga, że nawet po nagłośnieniu przez media rosyjskiego skandalu dopingowego, w którym miało uczestniczyć państwo, jeden z rosyjskich urzędników przechwalał się koledze, że biathloniści nie muszą się niczego obawiać. Rosjanie mieli bowiem Besseberga "pod swoją kontrolą".

Narracja przyjazna Rosjanom nawet podczas sportowego trzęsienia ziemi

Szczególnie rzucało się to w oczy, gdy świat po igrzyskach w Soczi poznawał coraz więcej szczegółów dotyczących rosyjskich oszustw: głośno było o otworach w ścianie laboratorium do podmieniania próbek sportowców, oficerach FSB, którzy te perfekcyjnie zabezpieczone próbówki potrafili otwierać. Besseberg dalej toczył narrację przyjazną Rosjanom i wyśmiewał kompromitujące ich doniesienia. Wraz z Rosjanami bagatelizował oskarżenia Rodczenkowa i negował wyniki śledztwa Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), które później doprowadziły do wyrzucenia Rosjan ze światowych imprez.

Besseberg, który był też członkiem zarządu WADA, naciskał na swych kolegów, aby ignorowali apele o ponowne zbadanie rosyjskich próbek. W swoim środowisku jeszcze w roku 2016 zachęcał biathlonowych działaczy, czy też nakazywał im, by przyznali organizację biathlonowych mistrzostw świata rosyjskiemu Tiumeńowi. Ziemia pod sportową Rosją już drżała, a Tiumeń imprezę dostał. Ostatecznie w 2018 roku po wyjaśnieniu całego procederu dopingowego, IBU zdecydowała o pozbawieniu miasta prawa do organizacji zawodów. Zresztą Besseberg do końca walczył o to, by rosyjscy biathloniści nie zostali wykluczeni z Igrzysk w Pjongczangu. Argumentował, że rosyjska federacja biathlonowa i jej sportowcy byli bez winy w skandalu dopingowym i powinni mieć prawo do udziału w igrzyskach.

Trzeba przyznać, że podczas niemal 25-letniego urzędowania Besseberga na stanowisku prezesa IBU Rosja na międzynarodowych zawodach miała się świetnie i cyklicznie święciła triumfy. Z każdych igrzysk przywoziła co najmniej trzy medale. Ile w tym zasługi Rosjan, a ile "sprzyjających" okoliczności można się domyślać. Raport IBU dowodzi jednak, że niedawni działacze federacji przymykali oko, czy wręcz kryli rosyjski doping.

Piękna biżuteria, która przykryła doping

Były ku temu sprzyjające okoliczności, bo wiceprezesem IBU od 2002 roku był Aleksander Tichonow, jeden z najlepszych rosyjskich biathlonistów. Co ciekawe Tichonow został w tym czasie oskarżony, a po kilku latach skazany na trzy lata więzienia za udział w próbie zabójstwa pewnego polityka (do więzienia nie trafił przez amnestię), ale to poboczny wątek.

Tak czy inaczej, w 2009 roku Tichonow miał zaoferować ówczesnej sekretarz generalnej IBU Nicole Resch pudełko z drogocenną biżuterią. Podarek miał osłabić ewentualny zapał Resch do szukania dowodów i ścigania dopingu wśród rosyjskich sportowców. Resch poinformowała o tym wydarzeniu Besseberga, ale ten specjalnie się kierowanymi do niej uprzejmościami nie przejął.

Według raportu, w kolejnych latach Resch nie postępowała zgodnie z przyjętymi protokołami, choćby wtedy, gdy wykryto znaczące nieprawidłowości w próbkach krwi rosyjskiego biathlonisty Jewgienija Ustiugowa na igrzyskach olimpijskich w 2014. Ustiugow zdobył tam złoty medal (obecnie jest już go pozbawiony).

Rok później, po znalezieniu używanej strzykawki zawierającej EPO na zawodach Pucharu Świata, Resch wraz z Bessebergiem mataczyli w dochodzeniu, które mogło dopasować DNA znalezione w strzykawce do konkretnego sportowca. Kiedy członkowie komitetu biathlonowego zapytali sekretarz, jakie kroki podjęto w tej sprawie, Resch oznajmiła, że organizacja przekazała strzykawkę funkcjonariuszom policji i sprawdziła dane sportowców z ostatnich 10 lat. "Dowody wskazują, że IBU nie zrobiła żadnej z tych rzeczy" - czytamy w raporcie.

Resch wspierała też apelację trzech rosyjskich biathlonistów po tym, jak uznano, że stosowali doping. Śledczy napisali, że znaleźli "wyraźny dowód", że przekroczyła granicę, oferując im strategiczne porady dotyczące ich odwołania. Zachęciła nawet trzy zawodniczki do dochodzenia odszkodowania od WADA, Rodczenkowa i Richarda McLarena, prawnika, którego raport z 2016 roku ujawnił pełną skalę rosyjskiego programu oszustw.

Działania bez niczyjej kontroli

Dlaczego przez długi czas na nieetyczne czy korupcjogenne działania władze IBU nikt nie zwracał uwagi? Bo nie bardzo miał im kto patrzeć na ręce. - Poprzednie kierownictwo IBU mogło działać samodzielnie, bez żadnej kontroli, przejrzystości i odpowiedzialności - podsumował Jonathan Taylor, brytyjski prawnik, który stał na czele komisji przygotowującej raport.

- Te wykroczenia w naszym sporcie będą rozliczone - obiecał obecny prezydent IBU Olle Dahlin. - W ostatnich dwóch latach podjęliśmy też szereg reform, które gwarantują, że takie nadużycia już się nie powtórzą - zapewnił.

Co stanie się z Besseberg jak i Resch? Na razie nie wiadomo. Obydwoje ustąpili ze swoich stanowisk w 2018 roku po publikacji raportu WADA, pierwszych zarzutach i podejrzeniach kierowanych w ich stronę. Żadne z nich nie zostało jak na razie ukarane. O tym czy tak się stanie zadecyduje Biathlon Integrity Unit - nowo powstała jednostka zwalczająca doping i korupcje w biathlonie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.