Tomasz Sikora: 90 procent startów kończyłem z myślą "gdyby nie to jedno pudło". Ciągle jeszcze wszystko jest przed Moniką Hojnisz

- Od razu miało być "Kurczę", tylko na chwilę się zawiesiłem. Bardzo było mi żal Moniki - mówi Tomasz Sikora, który komentował w Eurosporcie bieg indywidualny na MŚ w biathlonie z udziałem Moniki Hojnisz-Staręgi. Nasza najlepsza zawodniczka spisywała się świetnie aż do dwóch ostatnich strzałów. Gdyby nie spudłowała, zdobyłaby złoty medal, gdyby pomyliła się raz, miałaby brąz. Przez błędy zajęła szóste miejsce. Czy w niedzielę, na koniec mistrzostw, zawalczy o podium w biegu masowym?

W sobotę o godz. 11.45 sztafeta kobiet, w której Polki mogą powalczyć o miejsce w ósemce, a w niedzielę też o 11.45 ostatnia szansa naszej liderki - tyle emocji zostało polskim kibicom biathlonu na MŚ w Anterselvie.

Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Nastawiać się na wielkie emocje na koniec mistrzostw i walkę Moniki Hojnisz-Staręgi o medal, czy się nie nastawiać?

Tomasz Sikora: Mam nadzieję, że coś dobrego nas jeszcze czeka. W czwartek Monika odpuściła start w sztafecie supermikst, bo cała jej koncentracja jest na pewno skierowana na niedzielę. Możemy liczyć, że to będzie ten bieg, na który czekamy przez całe mistrzostwa.

Sobotniej, klasycznej, sztafety Hojnisz nie odpuszcza.

- Nie, bo mamy w Anterselvie tylko pięć dziewczyn, w tym młodziutką Joannę Jakiełę i trener Michael Greis nie zaryzykował i jej nie wystawił. Poza tym Monice przyda się w sobotę dobra jednostka treningowa.

Rozmawiał z nią Pan po jej ostatnim starcie?

- Rozmawialiśmy przed, a po nie dzwoniłem do Moniki, dałem jej spokój, bo sam nie lubiłem, jak w trakcie mistrzostw ktoś mi za dużo mieszał. Będzie czas na rozmowy po mistrzostwach.

Po straconej szansie na medal Monika była zdenerwowana. Stwierdziła nawet, że nie powinna się tak zdekoncentrować, bo nie jest w przedszkolu.

- Tak to już w biathlonie jest. Jeżeli po trzech strzelaniach nie ma się błędu, to czwarte staje się wielkim wyzwaniem. Bardzo trudno jest wtedy utrzymać konentrację. Łatwiej o to zawodnikom, którzy regularnie są w takich sytuacjach. Gdy zdarza ci się to kilka razy w sezonie, to po prostu lepiej wiesz, jak sobie poradzić.

Takie sytuacje zostają w głowie pewnie na zawsze, a jak bardzo przeszkadzają, gdy już za kilka dni jest kolejny start?

- Na pewno Monika nie ma czym się dołować. Nie była 20. czy 30., tylko szósta. Skończyła w czołówce, nie ma tu wielkiego problemu. Myślę, że ona się pozbiera, skoncentruje i będzie chciała rozegrać bieg masowy podobną taktyką. Tylko pewnie będzie próbowała trochę szybciej strzelać. Ale na pewno znów wszystko spróbuje dokładnie na strzelnicy odpracować i zdecyduje, że lepiej na każdym strzelaniu stracić 2-3 sekundy, ale wszystko zrobić pewnie niż się spieszyć i ryzykować.

Pamięta Pan swoją reakcję po pudłach Moniki?

- Tak. Było mi bardzo szkoda. Okej, po 18 celnych strzałach ona mogła się pomylić. Na tym ostatnim strzelaniu robiła wszystko w rytmie, trzy razy trafiła, za czwartym nie i to się miało prawo zdarzyć. Ale jak już piąty strzał przytrzymała, to trudno było przeżyć, że go nie trafiła. W tamtym momencie przypomniało mi się, jak trener Aleksander Wierietielny zawsze nam powtarzał, że jeżeli poświęcamy więcej sekund na strzał, to on musi być celny. Uczył nas trafiać takie wyczekane strzały. Trafiałem ich 95 proc., ale niestety, 100 proc. trafić się nie da. Pamiętam sztafetę, w której nie trafiłem w pozycji stojącej ostatniego strzału, dobrałem kolejne naboje, odczekałem, ale też nie trafiłem. Wiedziałem, że pudłuję tak samo, że strzały idą w to samo miejsce, jeden w drugi. Takie momenty się zdarzają, nagle przychodzi bezsilność.

Monika przytrzymała strzał, a Pan co przytrzymał? Po jej pudle powiedział Pan "kur" i dopiero po chwili dodał "czę".

- Ha, ha! Od razu miało być "Kurczę", tylko na chwilę się zawiesiłem. Bardzo było mi żal Moniki, bo bardzo chciała ten ostatni strzał odpracować, poświęciła dużo czasu, a i tak było minimalnie niecelnie.

Da się kilka dni po straconej szansie znów stanąć na strzelnicy i tym razem wytrzymać wszystko psychicznie?

- To normalna sytuacja w biathlonie. Nie tylko Monice, ale też kilku innym zawodniczkom, brakowało jednego celnego strzału, żeby stanąć na podium. W tym sporcie gdybanie jest powszechne, po każdym starcie. Pamiętam, że sam praktycznie zawsze żałowałem jakiegoś strzału. Myślę, że 80, a nawet 90 procent startów kończyłem z myślą "gdyby nie to jedno pudło". Nie lubiliśmy tego bardzo obaj z trenerem Romanem Bondarukiem, bo wiedzieliśmy, że zawsze tak samo mogło powiedzieć jeszcze kilkunastu innych zawodników. Takie mówienie nic nie daje.

Pan nawet po zdobyciu olimpijskiego srebra mógł powiedzieć "Gdyby nie to jedno pudło"

- No dokładnie, gdybym trafił, zostałby mistrzem olimpijskim. Większość biathlonistów ponosi więcej porażek niż zwycięstw. Prawie wszyscy. I pewnie, że po czymś takim jest rozpamiętywanie. Ale po dniu czy dwóch dniach rozmyślania i analizowania przychodzi kolejny start i naprawdę myśli się o tym, co przed nami, a nie o tym, co uciekło. A dobrej myśli Monika może być, bo zajęła naprawdę dobre miejsce. To miejsce pozwoliło jej się zakwalifikować do biegu masowego z udziałem 30 najlepszych zawodniczek i ciągle jeszcze wszystko jest przed Moniką.

Na Monikę mocno Pan liczy, a czego oczekuje Pan od sztafety?

- Jeżeli będzie w ósemce, to będzie super. A miejsce w dziesiątce będzie normalne, dobre. W tym sezonie nam sztafety nie wychodzą, bo drużyna jest w totalnej przebudowie. Mieliśmy Magdę Gwizdoń, Weronikę Nowakowską, Krystynę Guzik, Agnieszkę Cyl, Monikę Hojnisz i to była złota epoka naszego kobiecego biathlonu, mimo że sztafeta nie stawała na podium, bo to się zdarzyło tylko raz, po dyskwalifikacji Rosjanek [Polki zajęły trzecie miejsce w Hochfilzen w 2008 roku]. Mimo to oczekiwania mieliśmy duże i one nam zostały. Ale, niestety, musimy zejść na ziemię. Na sukcesy trzeba trochę poczekać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA